Rozdział XXVIII

56 5 0
                                    

Obudziłam się w swoim małym, obskurnym pokoiku.  Zakracone okno wychodzące na nowojorską ulicę, wpuszczało do pomieszczenia smugę jasnego, południowego światła.
Zeskoczyłam z łóżka i spojrzałam na zegarek. Dwunasta trzydzieści.
Jak długo spałam?
Otworzyłam szafę i wyjęłam z niej swoje atramentowe jeansy i szarą bluzę z kapturem. Gdyby nie potargana wieczorowa suknia przylegająca do mojego spoconego, brudnego ciała, pomyślałabym, że wszystko to było jedynie snem, złudzeniem. Że Hak zaraz wróci, z całą reklamówką niezdrowego żarcia i wypożyczonym, beznadziejnym filmem sensacyjnym. Tymczasem zegar tykał, czas płynął dalej, a Haka po prostu nie było.
Converse, tak bardzo mi drogie, spoczywały samotnie na najniższej półce, tuż przy zakurzonej torbie-worku, zastąpionej niegdyś nowiutką Louis Vuitton. Porzuconą w odmętach przeszłości.
Musiałam wziąć prysznic, trochę się ogarnąć i skontaktować ze światem.
Z żalem w sercu wyjęłam zestaw kosmetyków od Haka. Od razu stanął mi przed oczami obraz jego szmaragdowych tęczówek, czułam na skórze jego ciepło, lepkość ust...
Czy właśnie mi to odebrano? Czy odesłano mnie z powrotem, po to by cierpieć bez niego do końca swojego życia? Czy miałam jakąkolwiek szansę, żeby mu wtedy pomóc?
Kiedy strumień ciepłej wody począł obmywać moje ciało, wróciły (jakby odtworzone na kasecie) wspomnienia. Rana na nodze, nadal niezagojona do końca, płonęła żywym ogniem. I serce także nim płonęło, porwane na strzępy, niepełne, dziurawe.
Odświeżona, poczłapałam do kuchni i otworzyłam lodówkę. Była pusta - Jak zawsze, kiedy znikałam na dłużej. Postanowiłam przejść się do sklepu i sprawdzić pocztę. Zapewne to ostatni termin na spłatę rachunków, zanim odetną mi wodę i prąd.
***
Skrzynka na listy znajduje się na parterze i zwykle zaśmiecają ją wyznawcy innych religii ulotkami przestrzegającymi przed "rychłym końcem świata" albo reklamy nowych produktów w supermarketach. Jeśli jednak przychodziło coś naprawdę ważnego, a mnie akurat nie było w domu, starsza pani z naprzeciwka, która często wpadała do nas z ciastem  własnej roboty, zabierała koperty i przechowywała u siebie, by chuligani z sąsiedniej dzielnicy nie zdewastowali, jak mieli to w zwyczaju, poważnych korespondencji.
Teraz jednak, kiedy otworzyłam skrzynkę, zwaliła się na mnie lawina białych kartek i karteczek, rachunków, kopert i ulotek. Wyjęłam je wszystkie, jakby z obawą, że przeoczę najdrobniejszy szczegół. Wśród stosu tego wszystkiego, spostrzegłam list. Wiedziałam, że to od mamy. Na pewno bardzo się martwiła, zapewne  jestem już na liście zaginionych albo coś w tym rodzaju. Fakt, wściekłam się na nią tamtego dnia, gdy opuściłam jej mieszkanie w towarzystwie Haka. Ale nie przekreśliło to przecież tych wszystkich dni, chwil spędzonych razem i nieskończonej miłości, jaką darzyłyśmy się od zawsze.
Potrzebowałam przecież bliskości. Potrzebowałam przyjaciół.
Przyjaciół...
No tak! Przecież nie byłam sama!
Wróciłam do mieszkania, przeskakując po dwa, trzy stopnie. Zmachana otworzyłam drzwi i porwałam wiszącą na ścianie w przedpokoju słuchawkę telefonu stacjonarnego. Pamiętałam ten numer. Pamiętałam doskonale!
- Halo? - donośny, piskliwy głos rozczulił mnie do tego stopnia, że zaczęłam się rozklejać.
- Victoria...
- Boże...Alice! Myślałam, że coś ci się stało, że...- pochlipywała, jak ja, nawijając bez końca - Wysłałam Ci chyba z miliard wiadomości na komórkę! Pisałam maile! Co się z tobą, u licha, działo?
- Zgubiłam telefon, okay? Dzisiaj wróciłam do domu...posłuchaj,  jest coś, o czym powinnaś wiedzieć.
- Spotkajmy się na Saint Peter Street, w cukierni na rogu. Mają zajebiste croissanty z czekoladą! Zawsze je zamawiam w niedzielę, taki słodki grzeszek...
- To nie może czekać - przerwałam jej stanowczo - poza tym ten temat należy poruszać w cichym, bezpiecznym miejscu, bez świadków. Możesz wpaść do mnie, teraz? Nie pamiętam, kiedy ostatnio coś jadłam...
- Jasne! - wrzasnęła walecznie - daj mi pięć minut. Narzucę coś na siebie i kupię kilka pyszności. Kurde...gdzie ja dałam te kluczyki...o, dobra, są. Okay, Alice. Ja się zbieram.
- Jesteś kochana - szepnęłam z uśmiechem na ustach - do zobaczenia.
- Alice - przerwała mi jeszcze na chwilę.
- Tak?
-Ja naprawdę myślałam, że straciłam przyjaciółkę - pociągła nosem.
- Nie straciłaś - uśmiechnęłam się przez łzy - kocham cię, jak siostrę.
- Ja ciebie też, dziwaczko - usłyszałam jeszcze, zanim połączenie zostało zakończone.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz