Rozdział III

261 16 0
                                    

Zmęczona pokonuję ostatnie piętro. Mam wrażenie, że schody nie mają końca. Otwieram drzwi kluczami mamy, które jak zawsze zostawiła pod wycieraczką.
Wchodzę do mieszkania, otwieram  lodówkę i wyjmuję  makaron z serem. Mama przygotowała go wczoraj wieczorem, specjalnie dla mnie. Co prawda mam dosyć jedzenia penné  co drugi dzień, ale przynajmniej jest czym zapchać pusty żołądek. Ach, ileż bym dała za dużego burgera z tłustymi, niezdrowymi frytkami...
Wzdycham i włączam mikrofalówkę, siadając przy stole. Mam po dziurki w nosie dzisiejszego dnia, a czeka mnie jeszcze praca.
Pik pik.
Wyciągam telefon z kieszeni.
"Cześć, Alice. Tu Rose. Nie mam dzisiaj nic ważnego do załatwienia, więc postanowiłam, że zostanę za ciebie tego wieczoru. W końcu ty ostatnio wyręczyłaś mnie dwa razy."
Uśmiecham się promiennie. Będę miała więcej czasu na sen. Kto wie? Może nawet sąsiad z góry nie urządzi imprezy?
Kiedy tylko o tym myślę, piętro wyżej rozlega się znajome dudnienie. Oczywiście. Mam za duże wymagania.
Zjadam kolację, wkładam swoje stare, różowe papucie we wzorki i otwieram drzwi do pokoju.
- Alice, no wreszcie!
Zamieram.
- H..ak?
Chłopak leży na moim łóżku najwyraźniej rozbawiony.
- Co ty tu..? Jak..?
I wtedy mnie olśniewa. To JEGO widziałam w lustrze. To JEGO głos słyszałam w głowie.
- Przyszedłem dać ci to - wyciąga w moją stronę reklamówkę ( nie mam pojęcia, jak znalazła się w jego rękach ).
- Co to jest? - otwieram ją, a mój nos wypełnia przyjemny zapach z McDonald'a.
- Miałaś ochotę na burgera, to ci go przyniosłem.
Zamieram.
- Skąd ty w ogóle wiedziałeś, że. ..
- A, jeszcze jedno - przerywa mi - przenocujesz mnie?
- Słucham?! - jestem tak zaskoczona i oburzona, że zapewne zaraz wyjdę z siebie.
- Podwiozłem cię dzisiaj do domu, sprawiłem, że nie poszłaś do pracy...coś mi się należy.
- W co ty ze mną grasz? Śledzisz mnie? Jesteś jakimś psychopatą czy co?
Mężczyzna pokłada się ze śmiechu - Nie uwierzysz, jak ci powiem.
- Czekam - tupię nogą w miejscu i nerwowo unoszę brew. Nie bawią mnie takie igraszki.
- Zabawna jesteś - rzuca intruz, ale gdy widzi moją minę, kontynuuje - Nie potrafisz dać sobie rady z głupią bandą małolatów w klasie, a rzucasz się do kogoś takiego, jak ja.
- Nie przypominam sobie, żebym chodziła z tobą do szkoły.
- Bo nie chodzisz.
- Więc jakim sposobem...
- Posłuchaj, mała. Nie jestem zbokiem, przestępcą ani pedofilem, okej? Jestem przyjacielem.
Czuję się tak zmieszana, że siadam na krawędzi łóżka, ukrywając czerwoną twarz w dłoniach.
- Alice - chłopak przycupnął tuż obok. Czarne włosy ma zwichrowane, oczy zieleńsze niż przedtem , a dwa metry wydają się nie opisywać jego wysokości.
- Tak?
- Wiem, że czujesz się nieswojo. Masz do tego prawo. Ale zrozum, że nie mogę ci powiedzieć, kim jestem. Jeszcze nie. Chodzi o twoje bezpieczeństwo.
- Zwariowałeś - kwituję - Nie znam cię! W życiu cię nie widziałam na oczy!
Jego brwi wymownie się unoszą.
- No, może raz, kiedy mnie podwiozłeś do domu - uciekam wzrokiem.
- Albo dwa, jeśli policzyć szkolną toaletę.
Prostuję się. Co to ma znaczyć? Skąd...jak...
- Posłuchaj, nie wiem, kim jesteś, ale jeśli nie ruszysz stąd swojego tyłka w przeciągu trzech sekund, dzwonię na policję!
Haka to bawi. On naprawdę się śmieje! Ze mnie! I sądząc po tym, że dalej siedzi obok mnie, nie interesują go służby ratunkowe, więzienie i inne podobne kary, które sąd nadaje za wtargnięcie do czyjegoś mieszkania i prześladowanie.
- Takie numery może działają na kogoś z twojej klasy. Nie na mnie.
Wstaję i zakładam conversy - Idę do sklepu. Jak wrócę, ciebie tu nie będzie, kimkolwiek jesteś - zamykam drzwi do pokoju i biorę klucze od mieszkania. Z jednej strony boję się zostawić chłopaka samego w moim własnym domu, ale sądząc po porsche, jakim jeździ i ubraniach sportowych, nie jest na tyle biedny, żeby kraść.
***
Idę ulicą, pod parasolem. Cieszę się, że mama kazała mi go zabrać w popołudnie . W SMS-IE powiadomiła mnie, że tej nocy się nie zobaczymy, bo szefowa musiała się zwolnić z pracy. Czyli znowu będę sama.
Wchodzę do sklepu i wybieram parę bułek, masło orzechowe, szynkę i wodę mineralną. Wszystko, o co prosiła mnie wcześniej. Wszystko, na co ją stać. Wkładam rękę do kieszeni po dziesięć dolarów, które od niej dostałam, ale gdy tylko dotykam wnętrza spodni, zamieram. Tam nie ma dziesięciu dolarów. Tam jest trzysta dolarów.
- Co?! - otwieram oczy w zdumieniu, po raz trzeci licząc ilość pieniędzy. Skąd u mnie taka suma?
- Do zapłaty będzie dziesiąteczka  - sprzedawczyni uśmiechnięta, patrzy na mnie, zupełnie jakby czekała na      " nie mam tyle, przepraszam, można odłączyć od zakupów to masło orzechowe?". Ale ja, nadal w szoku, spoglądam to na nią, to na dłoń trzymającą banknoty. Sprzedawczyni często odrzucała moje produkty, więc zastanawiam się, co powie , gdy zapytam...
- Ma pani wydać ze stówki?
Gdy podaję dolary kobiecie, widzę jej bladą twarz.
Uśmiecham się i wzruszam ramionami - kiedyś trzeba wyjść na prostą, nieprawdaż?
Zemsta jest słodka. Opuszczam sklep śmiejąc się pod nosem.
***
" Zniknął! " - uradowana zastaję pusty pokój. Dla pewności sprawdzam jeszcze w salonie i kuchni. Nie ma go. Włączam telewizor i jem podgrzanego burgera. Ciekawe, że jeszcze nigdy nic nie smakowało mi bardziej.
Nagle podskakuję, jak oparzona, bo drzwi do łazienki otwierają się z hukiem. Stoi w nich Hak, bez koszuli, prezentujący swój umięśniony brzuch. Wyciera mokre włosy moim ręcznikiem, co doprowadza mnie do białej gorączki.
- Co ty tu jeszcze robisz?! - wrzeszczę, ale jego to nie rusza.
- Powiedziałem, że zostaję na noc. A, właśnie - wychodzi z pomieszczenia i staje mi na drodze - pożyczyłem odżywkę do włosów.
Ale nie to mnie teraz przeraża. Stoję, jak słóp, wpatrując się w jego plecy.
- Co..? - pyta zmieszany.
- Twoje..- jąkam, jednocześnie wskazując na czarne, ogromne skrzydła, które spoczywają na jego barkach.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz