Rozdział XXIII (Po Drugiej Stronie)

121 10 1
                                    

Obudziło mnie lekkie kołysanie. Ocucona zimnem, które uderzyło niespodziewanie  z silnym impetem, otworam leniwie powieki.
Hak niósł moją osobę z niezwykłą lekkością, zupełnie, jakbym nic nie ważyła. Przyzwyczaiłam się do tego już jakiś czas temu, choć nadal zaskakiwała mnie jego siła i zręczność.
Odwróciłam głowę, żeby zobaczyć, gdzie jesteśmy.
Szare, burzowe chmury zwisały nisko nad koronami drzew nadając im upiorny wygląd. Liście, zupełnie jakby straciły wszystkie przypisane im barwy, niesione świszczącym wichrem skupiały się w niewielkie stożki na bezludnych polach. W całej tej okazałości brakowało życia, słońca i kolorów.
Wszystko wyglądało jak zamknięte w próżni, wiecznej jesieni, melancholii bez cienia uśmiechu czy ciepła. Było dosłownie nijako. Od samego spoglądania na pustkowie, człowiekowi robiło się  ciężko na sercu (że na świecie istnieją jeszcze miejsca tak puste i smutne jak to).
Ścieżka, żwirowa wąska droga, wiła się między przeznaczonymi do uprawy rolami, które teraz sprawowały rolę bardziej zwykłej ziemi, niż czegokolwiek innego. Wśród krajobrazu nie było ptaków, owadów ani drobnych zwierzątek leśnych. Tak jakby wszystko, co żywe i pragnące żyć, uciekło stąd lata temu.
Spojrzałam na Haka. Nigdy nie potrafiłam do końca odgadnąć, co czuje ani co myśli. Chłodne maski zamiast ujawniania uczuć były w jego wypadku normą, ale teraz wśród odwiecznie spokojnej, niczym niezmąconej tafli szmaragdu, jasno rysował się niepokój i jakieś takie zdumienie, na które normalnie sobie nie pozwalał. Szedł wyprostowany i jak zawsze potężny, ale bardziej niż zwykle niepewny i mniejszy. Nie chodziło tu o wzrost, a bardziej o kurczenie w sobie, kiedy to daleka przeszłość daje się we znaki.
Patrzył przed siebie, szczęka lekko mu drżała, a ramiona obejmowały mnie mocno i z jakąś dziką zaciętością.
Rana na nodze pulsowała, ale nie nią się teraz pragnęłam przejmować.
- Wszystko w porządku? - zapytałam, powoli dobierając słowa. Nie chciałam pokazywać po sobie,  że dojrzałam jego chwilę słabości. Hak, jakiego znałam i jaki on chciał być znanym, zawsze stawiał na swoim i ustalał zasady. Nie podlegał niczemu, ale wszystko podlegało jemu. Więc tak długo, jak trzymał mnie w swoich ramionach, choćby niepewnie, ja oddychałam spokojnie i tak samo się czułam.
- Ta - szepnął, już wybudzony z wcześniejszego stanu - wytrzymaj. Już niedługo.
Skinęłam głową i wróciłam do obserwacji. W miarę jak tak szliśmy, położyłam głowę na jego piersi i wsłuchałam się w bicie serca, które nigdy nie zamierzało wpuścić mnie do środka, choćbym pukała do niego przez całe swoje życie.
Po około piętnastu minutach zobaczyłam coś na kształt odległego miasta, wybudowanego na nizinie.
Z bliska wyglądało o wiele groźniej i potężniej, rzucając cień na pobliskie ogromne ogrody z fontannami, oczkami wodnymi, żywopłotami i rzeźbami. Lampiony i pochodnie płonęły pomarańczowym blaskiem wzdłuż kostki brukowej, prowadząc do wiat z maserati, mustangiem, bugatti i porsche. To ostatnie, tak dobrze mi znane, sprawiło, że przez małą sekundę, poczułam się jak w domu, a serce zabiło szybciej, utwierdzając mnie w przekonaniu, że choćby nie wiem, co, zawsze będę kochać kogoś, kto nigdy nie pokocha mnie.
Pomimo złotych zdobień, marmurów, bram kamiennych pokrytych freskami aniołów i bliżej nieokreślonych zawijasów, rezydencja nie grzeszyła urokiem. I chociaż była niesamowita i zdecydowanie magiczna nie była piękna. Brakowało jej życia, jakby fundamenty zostały zbudowane na wspomnieniach i nadal tylko przeszłość podtrzymywała te mury. Wspomnienia dawały się we znaki także Hakowi, który kroczył dumnie, ale także ze spuszczoną głową, jak przez cmentarz, miejsce umarłe same w sobie.
I zrozumiałam, że wszystko tu, tak piękne i niesamowite, jest jednocześnie martwe i spowite nieznaną mi mgłą przeszłości, która jak kamień ciążyła mojemu przyjacielowi na sercu.
- Muszą być w domu - Hak, nacisnąwszy dzwonek znajdujący się na wysokości mojego czoła, rozglądał się dookoła z dziwną irytacją, niczym zawodnik MMA, chcący udusić wroga, ale nie mogąc tego dokonać.
W jednej chwili wrota zdobione freskami otworzyły się, a ja wiedziałam już, co rzucało cień na ogrody.
Potężny dom, taki, którego nawet nie wypada nazwać domem a pałacem, rozciągał się  nad oczkiem wodnym pełnym pływających lilii i płatków róż. Rezydencja pomieściłaby w sobie sto moich mieszkań razem wziętych, a może nawet i kilkaset. Potężne dębowe tarasy, balkony pokryte bluszczem i ogromne okiennice.  Ot, co. Magia.
Bogactwo i przepych sprawiły, że poczułam się nieswojo, jakbym nagle weszła nie do tej klasy w szkole albo znalazła wśród całej bandy Victorii.
Hak nie zważał na moją minę. Myślał nad czymś gorączkowo, uśmiechając się od niechcenia na widok porsche.
Chyba jego także uspokoiła świadomość, że najdroższy skarb stoi już w rodzinnej wiacie między swymi.
Ledwo pokonaliśmy pierwszy stopień na potężnych, aczkolwiek niskich schodach, drzwi od rezydencji otworzyły się i wypadła z nich niska, ruda dziewczyna o piegowatej twarzy,  z włosami upiętymi w kok. Jej sukienka, wzorowana na latach sześćdziesiątych, tu i ówdzie została poplamiona czymś czarnym i szarym.
- To Matylda - wyjaśnił mi Obrońca - służąca.
Dziewczyna pospieszyła na ratunek porzuconym bagażom, bardzo przejęta swoim zadaniem.
W tej samej chwili wrota otworzyły się ponownie i stanęła w nich wysoka dziewczyna o figurze modelki, w granatowych cheenosach i miodowym sweterku. Na szyi zawiązała kaszmirowy szal w arabskie wzory. Wyglądała zjawiskowo i groźnie. Patrzyła surowym wzrokiem na nasze twarze po czym rzuciła od niechcenia - Proszę, proszę. Kuzynek wrócił na stare śmieci.
- Nie gadaj tyle, tylko nam pomóż. Dziewczyna krwawi. Strażnicy jeziora. Paskudna sprawa.
Nie trzeba było dwa razy powtarzać, że potrzebuję pomocy. Zerwała się pędem w moją stronę i pomogła delikatnie postawić na ziemię - wejdź - zwróciła się do Haka - Miranda nie może się doczekać, kiedy wreszcie cię zobaczy.
Nie zdążyłam zapytać, kim jest Miranda, bo kobieta z niesamowitą ekspresją wprosiła mnie do środka.
Hol, z ogromną fontanną na środku i licznymi freskami, tonął w zapachach goździków, cynamonu i drzewa sandałowego. Ściany, całe w obrazach, przedstawiały postacie z czasów, kiedy nawet Bóg nie wiedział, że będę na świecie. Złoto, marmur. Wszystko to w jednym miejscu w jednym czasie. Jak można tak żyć? W takim niezmierzonym luksusie, przepychu, wygodzie? W takim niesamowitym miejscu jak to? Perskie dywany musiały być rajem dla nagich stóp, a czasy ich pamiętały chyba tylko postacie z obrazów.
- A tak w ogóle to jestem Kamila - ciemnowłosa mrugnęła do mnie przyjaźnie swoim pomalowanym okiem. Pachniała cytrusami i trawą, a jej uśmiech wydał mi się najbielszym jaki dotąd widziałam. Nie mogłam powiedzieć, że była piękniejsza od Victorii, ale zdecydowanie bardziej dojrzała i kobieca. Poruszała się z gracją, sunąc nad ziemią zamiast krocząc,  jak ja, na przykład.
- Alice.
- To prawda, że jesteś Jedyną?
Wzruszyłam ramionami - sama już nie wiem, co jest prawdą, a co kłamstwem.
- Musisz nią być. Inaczej Hak nie przyprowadziłby cię tutaj. Ale dam ci radę, mała. Jeśli chcesz dobrze żyć, uciekaj stąd jak najszybciej. To gorsze niż więzienie. To miejsce to istne piekło.
- Naprawdę? W środku wygląda zupełnie jak raj.
- Uważaj - wzięła mnie pod ramię, odciągając od tapczanu. Mało brakowało, a nie tylko moja noga by cierpiała.
- Więc powiedz mi coś.
- A co chciałabyś wiedzieć?
- Jakie jest życie na zewnątrz? W twoim świecie? Nigdy nie byłam poza tym chorym miastem a marzę, by opuścić je w podskokach.
Uniosłam zdumiona brwi. Jak ktoś tak  światowy mógł spędzić całe życie w jednym miejscu?
- Nie jestem nikim ciekawym - stwierdziłam  trochę zbyt długo zwlekając z odpowiedzią.
- Jesteś Jedyną. Najważniejszym gościem w naszym domu od setek lat! - oburzyła się Kamila.
Wzruszyłam ramionami i postarałam nie zawyć z bólu, gdy zahaczyłam nogą  o pobliską sofę. Kobieta, wiedząc, iż nic więcej nie wskóra, rozpoczęła zupełnie inny temat.
- Podoba ci się dom?
- Jest niesamowity.
Otworzyła szerzej swoje wielkie oczy, wzdychając z dezaprobatą - jest okropny! Nie znoszę tego miejsca. To złota klatka dla sztywniaków. Całe szczęście, że Hak taki nie jest. On jedyny z całej rodzinki opuścił piekło. Ale ono wróciło szybciej, niż mógłby się spodziewać.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Jeśli on sam nie odważył się podjąć tego tematu, sama też się go nie podejmę. To wasza sprawa - skręciłyśmy w jeden z korytarzy, równie kolorowy i wzorzasty, co perski dywan w salonie.
- Jesteś głodna? Napijesz się czegoś?
Pokręciłam głową.
- Zielona herbata jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Zaparzę nam po filiżance. Dostałam je od kuzyna z Melodii. To takie miasto - państwo oddalone stąd o kilkadziesiąt kilometrów. Mniej bogate, ale urocze i częściowo niezależne od władcy. Wszystko przez podział ziem sprzed lat. No i upiekłam ciasto...
- Nie jedz go - rudowłosa dziewczyna pojawiła się nagle za moimi plecami - na pewno jest niejadalne. Chyba, że chcesz stracić wszystkie zęby z dziąsłami włącznie.
- Idź lepiej czyścić obrazy, Matyldo, zamiast godziny pracy przeznaczać na pogawędki.
- Tak długo, jak Pan Domu jest szefem,  tylko on może mnie zwolnić - na te słowa odeszła rozbawiona.
- Ona jest dziwna - poinformowała mnie Kamila i ruszyła przed siebie z dziwną ekspresją, nie zważając na mój ból. Trzymała mnie pod ramię, ciągnąc na koniec korytarza.
- Nudziarze żyją tutaj - wskazała ponownie freski i żyrandole - A ci fajni, tu - otworzyła biodrem machoniowe drzwi, które nie wiem jakim cudem poddały się tak szczupłej istocie.
Tutaj, w drugiej części pałacu, nie było śladu po rzeźbach czy obrazach. Wszędzie panował modern. Sufit świecił białym światłem ledów, a stoliczek na środku płonął ogniem włączanym na pilota. Żaluzje, odsunięte, wpuszczały do pomieszczenia światło, a jasne ściany doskonale to podkreślały.
- Dzisiaj wieczorem na twoją cześć ojciec Haka wydaje skromne przyjęcie - Kamila jakby z obrzydzeniem zmarszczyła nos, udając jednocześnie, że przechodzą ją ciarki - Muszę cię przygotować. Chyba moje ciuchy będą w porządku. Jeśli nie, mamy tu całkiem sporo sklepów i sklepików. Wydawanie zbyt dużej ilości pieniędzy jeszcze nie jest zakazane - wyjęła dwa różowe pudełka w kwiatki -  zielona czy czarna?
Spojrzałam na nią pytająco.
- Herbata.
- Czarna.
- Z cukrem?
- Nie.
- Bardzo dobrze - klasnęła w dłonie - na uczcie najesz się za wszystkie czasy. No chyba, że wcześniej utniesz sobie pogawędkę z tatusiem Haka. Ale spokojnie, on raczej nie bywa na wydawanych przez siebie przyjęciach. Wychodzi wcześnie rano a wraca nocą. Miejmy nadzieję, że nie zaburzy dla Jedynej swojego codziennego rytuału...
Podała mi filiżankę, a ja wlałam ją w siebie jednym chaustem.
- Zaprowadzę cię do łaźni. Chyba potrzebujesz gorącej wody i aromatycznego olejku. Mam też wyborny szampon arganowy i odżywkę kokosową. Pospieszmy się. Mamy godzinę.
- Godzinę..?
- O tej porze powinien wrócić Hak.
- A gdzie on właściwie jest?
- Obecnie z Jake'm. Chyba rozmawiają o czymś ważnym, bo Jake nie wydawał się zadowolony ze spotkania. A są jak bracia.
Prawie zerwałam się na równe nogi - Jake tu jest?
- Chyba jasno się wyraziłam? - ciemnowłosa wzruszyła ramionami i wyszła z pokoju dając mi do zrozumienia, że mam podążyć za nią.
Nie czekając dłużej, lekko utykając, powlokłam się jej śladem.
- Najpierw opatrzymy ci ranę, a potem zrobimy z ciebie ludzi - wyprzedziła mnie, pokazując drogę do łazienki.
Była to ogromna sala z pozłacaną wanną i okiennicami, po których spływały wodospadami czerwone zasłony. Zaskoczona, że wróciłyśmy do "świata sztywniaków", zapytałam o to wprost.
- Moja współlokatorka nasyfiła wczoraj brudnym praniem, którego nie zdążyłam zebrać. Ale uwierz mi, nasza toaleta rozwala system - zaśmiała się serdecznie - A teraz pójdę po bandaże i kosmetyki. Kiedy się wykąpiesz, pociągnij za ten sznurek. Matylda będzie wiedziała, żeby przynieść ci ciuchy. Ja zajmę się resztą.
Nagle poczułam przypływ sympatii do tej osoby. Przypominała mi Victorię i jej dziecinne podejście do życia. Podejście, które tak kochałam.
***
Kiedy z jedną nogą trzymaną w górze, zanurzyłam się w wannie, odpłynęły wszystkie problemy i zmartwienia.
Matylda przyniosła mi kolejną porcję herbaty i eleganckie ciuchy.
Nim się obejrzałam, stałam przed dużym lustrem, uczesana, wypachniona i ozdobiona ciężką biżuterią. Jedynie bandaż na mojej nodze zdradzał, kim byłam zaledwie godzinę temu.
A potem nadeszła Kamila i biorąc mnie pod ramię szepnęła:
Już czas.


Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz