Rozdział XV (oczami Haka)

147 11 2
                                    

Moje dzieciństwo nie było kolorowe. Wręcz przeciwnie.
Najbardziej ze wszystkiego pamiętam ból. Surowe spojrzenie ojca, rozkaz malujący się na jego twarzy.
Masz być silny. Zero uczuć. Uczucia są dla słabych, a miłość dla wyrzutków.
Pamiętam każdą zasadę. Każde uderzenie.
Nieposłuszeństwo prowadzi do zguby. A zguba jest cierpieniem. Nie chcesz cierpieć? Bądź posłuszny.
Tej nocy nie potrafiłem zasnąć. W ciemnościach obserwowałem drobną sylwetkę Alice, skuloną pod kołdrą i kocem. Jej niespokojny oddech mnie przeraził. Dotknąłem malutkiej dłoni, zimnej jak lód, próbując rozgrzać ją chociaż trochę.
Wymamrotała coś pod nosem, po czym wtuliła się we mnie. Zesztywniałem. Nikt nigdy mnie nie przytulał. Matka żyła pod chorymi zasadami ojca, przywódcy Rady. Przed mieszkańcami North Side ojciec był ideałem. Doskonały mówca, najsilniejszy wojownik, wspaniały władca. Ale w domu się nie przelewało.
Mama, kobieta, którą ledwo pamiętam, słaba i uległa nieraz płakała po kątach, zwyzywana od najgorszych za to, że z czułością złapała rękę jednego z jej dzieci.
Miłość bowiem miała uchodzić za zniszczenie, chorobę, narkotyk, który zabija.
Nigdy do końca się z tym nie zgodziłem. Ale nigdy też głośno nie zaprzeczyłem.
***
Myślami wędruję do dnia, gdy w wieku sześciu lat przyniosłem do domu psa. Zwykłego kundla z ulicy. Starsi bracia kazali mi go odprowadzić z powrotem, ale nie potrafiłem. Zostawić coś tak słabego, kruchego. Na śmierć.
Postanowiłem ukryć zwierzę w starej szopie, do której nikt nigdy nie zaglądał. Walało się tam masę gratów. Stare puszki po piwie, wino, puste butle po rumie, stare saneczki jednego z synów mojej matki, zdjęcia. Zdjęcia nic nieznaczące, albumy pełne poważnych min ojca w stylu "spróbuj się uśmiechnąć", nigdy nie dotykającego ręką mamy. Ba, on nawet na nią nie patrzył. Chyba, że musiał. I to z pogardą.
Luke, Paul, Ernest i Hugo, starsi bracia, pogodzili się z wybrykami starego. A nawet go popierali. Popierali przy najważniejszych przemówieniach, wychodząc na środek sceny i stając u jego boku.
Ja plątałem się wówczas za kulisami. Po kryjomu martwiąc o psa, którego przygarnąłem.
I wtedy przypomniało mi się, że zapomniałem zamknąć drzwi od szopy. Wiedziałem, że gdy wrócę do domu, psa tam nie będzie. Albo będzie. Martwy.
Kochałem Bruna ( tak właśnie dałem mu na imię ). Kochałem i wiedziałem, że i on mnie kocha. Jako jedyny w tym całym dziwnym świecie.
Kiedy wysiadłem z limuzyny ojca, zatrzymanej jak zawsze na podjeździe zobaczyłem go. Mojego przyjaciela całego we krwi, rozciągniętego bez życia na ziemi.
Chciałem płakać. Krzyczeć. Byłem dzieckiem, do cholery! Czułem potrzebę kochania i bycia kochanym.
I wtedy on przy mnie stanął. Wysoki, chudy mężczyzna z dzikim spojrzeniem. Wiedziałem, że to jego sprawka. Że ojciec zabił go, a potem z krwią na rękach wyszedł na scenę, przemawiać. Uwielbiany przez tłumy. Znienawidzony przeze mnie.

Zacząłem ćwiczyć. Chciałem kiedyś mu dorównać, ukarać, sprawić, by choć raz w życiu poczuł to, co ja przez lata mieszkania z nim pod jednym dachem.
A koniec końców stałem się jego prawą ręką.
Zasady Drugiej Strony miałem w małym palcu. Potrafiłem wyłączyć się na innych, nic nie czuć, zabijać, ranić. Potrafiłem być zimny, jak lód.
Chociaż przyznam, że czasem w środku lodowiec topniał, kiedy nikt, nawet ja sam, nie patrzył. Albo kiedy wspominałem Bruna. Albo kiedy słyszałem stłumiony szloch matki gdzieś za ścianą. Tak smutny, pozbawiony życia. Ona zasługiwała na kogoś lepszego. Na kogoś, kto by ją kochał.
A nie pomiatał, jak starą ścierą.

Spojrzałem na zegarek stojący na stoliku. Dochodziła trzecia. Alice (nadal wtulona we mnie) lekko pochrapywała.
Pogłaskałem ją po głowie, wspominając pierwszy raz, gdy o niej usłyszałem.
Było czerwcowe popołudnie. Miałem może z dziesięć lat, gdy dostałem swojego pierwszego Pana, Richarda Lion'a. Jeśli o niego chodzi, nie wiem nawet jak wyglądał. I czemu już mu nie służę. Zawsze tak jest, że Obrońca pod koniec relacji z jednym Panem, traci pamięć po to, by służyć innemu. Działamy jak maszyny, dostajemy spis zadań i go wykonujemy.
Następnie służyłem Anderson, nie mam pojęcia, kim konkretnie była. Później pozostało trzech innych, ale tu nie wymienię nawet imion. Chociaż mam przeczucie, takie małe, malutkie...że był ktoś jeszcze. Jeszcze jakaś osoba. I nie wiem, czy zupełnie jej nienawidziłem, jak resztę.
A potem, w wieku dwudziestu lat, usłyszałem o Alice. I tak wszystko się zaczęło.
Nasze pierwsze spotkanie, gdy nastraszylem ją w lustrze...nie mogłem się powstrzymać.
Albo drugie, gdy bawiłem się łącznością telepatyczną. Pamiętam każdy detal, każdą spędzoną w jej obecności chwilę. Jej każdy uśmiech i każdą łzę. Wiele razy łączono z kimś moje przeznaczenie. Tyle samo razy je zmieniano. Nigdy nie czułem przywiązania. Do nikogo...chyba. Wydaje mi się, że Alice jest pierwszą osobą, której złożyłem jakąkolwiek obietnicę. Ale nie łatwą, lecz wymagającą poświęceń i bólu. Sam nie wiem...może po prostu chciałem zrobić na złość ojcu. Ale to z początku.
Teraz, gdy tak leżałem, tuż obok Alice...jakaś niewidzialna siła zdawała się przyciągać mnie w jej stronę.
Zero uczuć. Uczucia są dla słabych, a miłość dla wyrzutków.
Jak oparzony, zabrałem rękę z jej pleców ( jak ona się tam znalazła? ).
Nieposłuszeństwo prowadzi do zguby. A zguba jest cierpieniem. Nie chcesz cierpieć? Bądź posłuszny.
Obróciłem się na drugi bok. Zamknąłem oczy i spróbowałem zasnąć.

Nie mów ojcu. Ale ja naprawdę wierzę, Hak. Wierzę, że ty jeden masz to, czego wszystkim tu brakuje. Tylko tego poszukaj. To jest w każdym z nas. A szczególnie w tobie. Będąc złym, nigdy nie zaznacz dobroci. Słuchając ojca, nie zajdziesz daleko. Muszę odejść. Tak będzie najlepiej. Od dzisiaj wszystko się zmieni. Nie chcę, żebyś płakał, no już. Bo Paul zobaczy i będą kłopoty. Wiedz jednak, że kiedyś się odnajdziemy. I ty kiedyś kogoś odnajdziesz. A teraz muszę już iść. Kochaj, synu. Bez względu na ojca, braci, North Side.
Kochaj.

Obudziła mnie postać matki, przybywająca we śnie. Wiem, że to, co mówiła, miało kiedyś miejsce. Nie pamiętam, jak dawno temu odeszła od nas. Pamiętam jednak jej zastępczynię, nową wybrankę ojca.
Pamiętam, jak cholernie brakowało mi śpiewania o poranku, podczas przygotowywania tostów, mocnych perfum Chanel i dobroci. Dużo mówiła. Kiedy odeszła, dom wypełniła dziwna cisza. Niezręczna. Nienaturalna.
A moje serce jeszcze większy wstręt do tyrana, który nam to odebrał.
***
- Hak?
Jej zimna rączka spoczęła na moim rozpalonym czole. Udawałem, że śpię.
Odgarnęła mi ciemny kosmyk włosów i lekko pogłaskała czarną czuprynę. Mógłbym przysiąc, że matka też tak kiedyś robiła. I może ktoś jeszcze...
Ktoś, kogo nie nienawidziłem.
Ktoś, kto miał ciepłe dłonie.
Ktoś, kto musiał odejść.
Ktoś, kto nie był moją matką.
Ktoś, o kim zapomniałem.
Ktoś, kogo...
KOCHAŁEM..?
Odganiam tę wstrętną myśl. Nie. Ja nie mogłem nikogo kochać. Nie jestem przecież idiotą, prawda?
Jakby na tę myśl, Alice obraca się i ponownie we mnie wtula. Eh, ta dziewucha. Jak zawsze irytująca. Kiedy się odzywa, człowiek od razu ma ochotę ją uciszyć. Wywołuje takie głębokie zdenerwowanie, że czasem ciężko nad sobą zapanować, by nie wybuchnąć sarkazmem.
Ale za każdym razem, gdy jest blisko...
Wdycham jej zapach, gdy tak leży tyłem do mnie. Pachnie słońcem, wiatrem, latem...pachnie wolnością, spokojem.
...mam cholerną ochotę ją pocałować.
Krzywię się, jak na najgorsze przekleństwo.
Ojciec by mnie zabił. Ale najpierw zabiłby Alice.
A widok jej ciała, tkniętego przez tego tyrana...napawa mnie lękiem. I gniewem. I obawą, że ja mógłbym go zabić pierwszy.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz