- Wszystko w porządku?
Siedziałam w kuchni, popijając kawę waniliową, zapatrzona w plecy Haka, stojącego przy kuchence i robiącego jajecznicę. Dopiero teraz spostrzegłam, że połowa szklanki znajduje się na mojej koszulce.
- Cholera - parsknęłam, gdy wielka brązowa plama dała o sobie znać i parzyła niemiłosiernie w klatkę piersiową.
- Pomogę - zadeklarował Obrońca i podał mi papierowe ręczniki - masz. Wytrzyj się i zmień ubranie. Zaraz wstawię pranie.
Zawstydzona wyszłam z pokoju. Otwarłam szafę i wyjęłam z niej białą, dziewczęcą sukienkę z koronką. Podkreślała moją drobną sylwetkę, więc pewnie dlatego chłopak naciskał, abym ją wybrała. Zgodziłam się, bo nie była ona ani wulgarna, ani godna klasztoru. Po prostu w sam raz.
Gdy wróciłam do kuchni, przyjaciel nakładał śniadanie na talerze. Wzięłam jednego tosta i zaczęłam przeżuwać. Nalałam sobie soku pomarańczowego i upiłam łyk w zadumie. Spojrzałam na mężczyznę. Niósł ubrudzone ciuchy.
- Nie musisz prać moich rzeczy - oburzyłam się - nie jestem dzieckiem!
- Czyżby? O ile mi wiadomo chodzisz jeszcze do szkoły - skwitował z dziarskim uśmieszkiem. Błysnął perłowymi zębami, a ja dostałam rumieńców. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie byłam w stanie.
- Alice, czy ty się aby na pewno dobrze czujesz? - zmierzył mnie tym swoim nadopiekuńczym spojrzeniem i przez chwilę słuchał znużony żałosnych prób ucieczki od tematu.
- Ta...k. Czemu pytasz?
Podszedł do mnie i położył mi dłoń na czole. Jego skóra, jak zawsze ciepła i przyjemna, zetknęła się z rozpalonym ciałem.
- Tak, jak myślałem. Masz gorączkę.
Oczy Haka wydawały się wówczas tak poważne i ciemne, że nie protestowałam. Wolałam, aby myślał, że jestem chora niż dowiedział się prawdy. A wypytywanie czy dobrze się czuję rujnowało dosłownie wszystko.
Obrońca zerwał się na równe nogi i zgarnął kluczyki ze stołu - jadę do apteki. Ty idź do łóżka.
- Ale...
- Bez dyskusji. Będę za pięć minut.
*
Czułam się podle. Leżałam na boku, przykryta kocem. Zerknęłam przez okno, na spadające płatki śniegu. Powinnam bardziej uważać, zachowywać się jak na szesnastolatkę przystało. Ale Hak miał rację. Jestem dzieckiem.
Westchnęłam i napisałam do Victorii. Po raz pierwszy sama od siebie. Potrzebowałam przyjaciela, przyjaciela którym nie jest Hak.
- Cześć! - usłyszałam piskliwy głos w słuchawce.
- Hej. Masz czas?
- Jasne! Coś się stało? - zaniepokoiła się. Pierwszy raz od ... właściwie zawsze... naprawdę się o mnie martwiła. I to nie dlatego, że porwali mnie na jej oczach jacyś bandyci, których i tak tam nie było, a dlatego, że jestem zdołowana.
- Chciałam pogadać...tak po prostu - szepnęłam ze łzami w oczach. Ostatnio zdecydowanie zbyt często płakałam.
Spędziłam pół godziny na słuchaniu relacji ze wczorajszej randki jej i Freda. Skończyłam dopiero, gdy do pokoju wszedł Hak.
- Alice, chodź tu.
- Czy to Hak?! - Victoria zaciekawiona zniżyła głos - Masz mi coś do powiedzenia?
Przewróciłam oczami - zadzwonię potem.
Nim zdążyła zaprotestować, nacisnęłam czerwony przycisk.
- Tu masz coś na grypę - Obrońca uniósł opakowanie z tabletkami czytając ich skład - Nie wiem, co to jest, ale niech będzie...
Podszedł do stołu i zaczął grzebać w reklamówce - Yyy...to jest...coś na zbicie gorączki.
Z szybkim biciem serca i bladym uśmiechem na twarzy obserwowałam, jak zakłopotany wysypuje całą zawartość woreczka.
- No i kupiłem ci coś słodkiego...
- Co? - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na opakowanie.
- Nie wiem, jakiś syf chemiczny za trzy dolary.
- Sam to zjedz! - syknęłam i rzuciłam w niego żelkami. Zachichotał - mam jeszcze węże w cukrze.
Zrobiłam wielkie oczy.
- Haribo...- westchnął poirytowany - cztery dolce. Majątek.
Porwałam paczkę i zniknęłam u siebie w pokoju.
*
Siedziałam na łóżku, trzymając przy uchu telefon. Mama opowiadała o swojej nowej pracy od godziny, informując, że jutro przeleje mi pieniądze na konto.
Skończyłam żelki i teraz paczka leżała pusta na szafce nocnej, przepełniona cukrem, który pozostawiłam, jak zawsze, nietknięty.
Oczy przymykały mi się niemiłosiernie, gdy do pokoju wparował Hak. Wyglądał na podenerwowanego. Rzucił mi pod nogi walizkę i szepnął - pakuj się.
Nie wiedziałam o co chodzi. Rozłączyłam się z mamą i zaczęłam wypytywać Obrońcę o szczegóły.
- Czemu mam się pakować? Ile rzeczy zabrać? Gdzie jedziemy? Na ile?
- Zamknij się i rób, co ci kazałem. Nie mamy czasu - obrócił się i wyszedł. Poczekałam jeszcze chwilę, po czym pobiegłam do kuchni, gdzie siedział popijając napój energetyczny. Obok leżała czarna torba, jak się domyśliłam z jedzeniem i wodą.
- Powiedz mi, co planujesz, bo inaczej nie tknę walizki, którą tak bezczelnie rzuciłeś mi pod nogi.
Spojrzał na mnie pytająco, ale nie drwiąco, jak miał w zwyczaju, gdy niczym dziecko starałam się dowiedzieć prawdy.
- Uciekamy.
- Jak to "uciekamy" ? - zamrugałam, trzepocząc rzęsami nasmarowanymi tanią maskarą z supermarketu.
- Dzisiaj dostałem informację, że idą po ciebie. Są blisko i pragną zdobyć to, po co przyszli - wyglądał nienaturalnie, mówiąc takie rzeczy ze spokojem i opanowaniem, nadal gapiąc się w mecz Yankeesów. Podeszłam do telewizora i wyłączyłam go.
- No i po co te nerwy? - westchnął - już ci mówiłem, że Rada poinformowała mnie jakieś pół godziny temu. Ona zawsze robi to wcześnie. Zapewne mamy jeszcze parę godzin, nim się zjawią.
Nie pytałam kto. Nie zdążyłam. Rozległo się walenie do drzwi. Coraz głośniejsze.
Bam. Bam. Bam.
Chyba wyglądałam, jakbym miała umrzeć, ale Hak wcale nie lepiej. Pobladł i poważnie nakazał mi zachować spokój.
Bam. Bam. Bam.
Natychmiast wróciłam do pokoju i zaczęłam pakować swoje rzeczy, nie mając siły na panikę.
- Pizza - krzyknął głos zza drzwi. Znieruchomiałam. Pizza? Serio? Obrońca zamówił jedzenie?
Ale gdy wściekła wparowałam do kuchni i krzyknęłam " Idę!", Hak spiorunował mnie spojrzeniem.
- Zamawiałeś żarcie! - syknęłam oskarżycielsko, ale uciszył mnie - Nic nie zamawiałem, debilko! Chcesz, to otwórz, ale zapewniam cię, że sympatycznego dostawcy tam nie zobaczysz.
Nagle zrozumiałam, o co chodzi. Zwabienie ofiary to podstawowa zasada polowania. Nie wiem, gdzie to wyczytałam. Pewnie w jakiejś książce od matki.
- Masz wszystko?
- Chyba tak - pisnęłam. Na ramię zarzuciłam, jak zawsze, torbę Louis Vuitton, a w drugiej ręce trzymałam uchwyt od walizki.
Bam. Bam. Bam.
- Wiem, że tam jesteście! Albo wyjdziecie sami, albo my was wyciągniemy!
Przerażona spojrzałam na Haka. Wyglądał na pewnego siebie. Chwycił mnie za rękę i pociągnął w stronę okna.
- Co ty chcesz zrobić? - zdenerwowana spojrzałam w dół. Samochody jechały jeden po drugim. Szanse na przeżycie były bardzo nikłe.
- Jake? - Obrońca rozmawiał przez telefon. Źrenice mu się rozszerzyły, a widziałam to tylko dlatego, że trzymał mnie w ramionach.
- Jesteśmy tam, gdzie zwykle. Wytropili Ją.
Po paru minutach wiszenia nad ulicą, zakręciło mi się w głowie. Nagle na poboczu zatrzymał się biały Range Rover. Wysiadł z niego wysoki chłopak w wieku Haka, posyłając nam promienny uśmiech. W tym samym czasie drzwi wejściowe wypadły z zawiasów.
- Jake! - Hak spojrzał poważnie na uśmiechniętego blondyna - łap ją!
- Robi się!
- Że co? - chciałam pisnąć, ale nim się obejrzałam spadałam w dół szybując w powietrzu. Wiatr smagał mi włosy, gdy wleciałam w twarde ramiona Jake'a.
- Więc to ty jesteś Alice? - posłał mi szelmowski uśmiech, a ja zatraciłam się w jego niebieskich oczach. Znacznie różniły się od Hakowych, te były większe i przenikliwe do szpiku kości, a dłonie za zimne. Sylwetką też nie mógł dorównać mojemu Obrońcy. Był chudy, wcale nie umięśniony. Blada cera nadawała mu anielski wygląd, choć wiedziałam, że Obrońcom do istot świętych naprawdę daleko.
- Teraz ty, stary! - zawołał blondyn, a ja zachwyciłam się nastolatkowym tonem, jaki wypłynął z jego ust.
Hak stał chwilę na parapecie, po czym skoczył. Po prostu. Najpierw zrzucił torbę i walizkę, którą złapał Jake, stawiając mnie na ziemi, a potem zwyczajnie wylądował na chodniku.
- Jak..? -patrzyłam się oniemiała na jednego i drugiego.
- Jesteśmy Obrońcami, mała - skwitował mój przyjaciel i pociągnął blondyna w stronę Range Rovera.
Siedziałam z tyłu, wepchnięta w fotel. Chciałam się na nich wydrzeć, zapytać , gdzie zmierzamy i co nas napadło. Ale ugryzłam się w język i postanowiłam, że zaczekam, aż sami wszystko wyśpiewają.
*
Tym jednak do rozmowy się nie paliło i tylko czasem kłócili się, jaką muzykę włączyć i jak bardzo ma być ona głośno. Poważnie? Przed chwilą mogliśmy zginąć, a oni dyskutują o gustach muzycznych?
- Przepraszam bardzo, ale czy ktokolwiek tu obecny może mi łaskawie wyjaśnić, o co chodzi?
Hak prychnął - Sory za nią, czasem jest nieznośna.
Co?! Ja?!
- Ja panience z przyjemnością wytłumaczę - słucham głosu Jake'a - jak panienka wie, została panienka wybrana na Jedyną i znajduje się w niebezpieczeństwie. Otóż Istoty Mroku, nie tylko nasi przeciwnicy, ale i Obrońcy z nieco wyższej półki, ( chcę przez to powiedzieć, że znacznie potężniejsi ) łakną mocy Wybranej, by ostatecznie podporządkować sobie Radę Drugiej Strony. Bez żadnych ograniczeń, władza najwyższa, rozumie panienka?
Kiwam głową. Patrzymy sobie w oczy dzięki lusterku dla kierowcy.
- Nie wszystko możemy ci zdradzić, ale osobiście uważam, że zasługujesz na więcej niż zaoferował ci twój Obrońca.
Hak oburzony podrywa się z fotela - Co masz na myśli?! Ojciec przecież wyraźnie zakazał...
- Ale sytuacja się pogorszyła!
Zaczyna się kłótnia. Ale nie ona mnie teraz interesuje. Ojciec? Hak mówił, że nie ma rodziny. Czyżby mnie wtedy okłamał? Nie, to nie w jego stylu...tu chodzi o sprawę dla niego bardzo subtelną i drażliwą, która stoi przede mną zamknięta na klucz.
- Hak - zaczynam całkiem poważnie. Odwraca się i patrzy na mnie z kpiącym wyrazem twarzy.
- Musisz zabrać mnie na Drugą Stronę. Tylko tak rozwiążemy tę chorą sytuację.
Słyszę, jak gwałtownie wciąga powietrze do płuc.
CZYTASZ
Niezwyczajna
Teen FictionZwykła dziewczyna, która z powodu problemów rodzinnych musiała bardzo szybko dorosnąć. Z pozoru zakompleksiona nastolatka z ambicjami, pracująca we włoskiej kawiarni na obrzeżach Nowego Jorku. Obarczona brzmieniem przeznaczenia. Wybrana na Jedyną...