Rozdział VIII

197 15 1
                                    

Pomimo uśmiechu na twarzy matki, widziałam w jej oczach dziwny wyraz. Wyraz, jakiego nie zaobserwowałam  od lat. To był strach.
- Mamo...możemy porozmawiać? - gdy wróciłyśmy do domu, postanowiłam dowiedzieć się, o co chodzi. Cały ten wypad na miasto...naprawdę, byłam pozytywnie zaskoczona...ale...coś mi nie pasowało. Kobieta ani razu nie poruszyła innego tematu niż film. I zaczęło mnie to szczerze niepokoić.
- Jasne - usłyszałam głos dobiegający  z kuchni.
Zaraz potem siedziałyśmy na kanapie, kątem oka spoglądając na jakąś nudną telenowelę.
- Powiedz, czemu jesteś dzisiaj taka...dziwna?
- Ja? Skąd!
- Mhm...jasne - burknęłam pod nosem - A jak wytłumaczysz te wszystkie wydatki?
Kobieta zarumieniła się i zaczęła miętolić róg swojego koca, którym przed chwilą się nakryła - Nic wielkiego...
- No, pewnie, NIC WIELKIEGO! Tylko, że nie stać nas na spłacenie rachunku za prąd!
- Nie przesadzaj - podniosła głos. Ale ja nie odpuściłam. Nie miałam w zwyczaju się poddawać.
- Skoro już ty nie żałujesz na premierę w 3D, to coś się jednak musi dziać!
- Alice...- jej głos był teraz taki smutny, przygnębiający, że mogłabym przysiąc o bezradności, jaką dostrzegłam w jej oczach. To pierwszy raz, kiedy matka wyglądała, jak zrezygnowana i bezsilna . Przez całe moje życie widywałam ją albo uśmiechniętą, albo wściekłą. Choć dałabym słowo, że czasami w nocy słyszałam szloch dobiegający z pokoju obok. A ja nic nie mogłam zrobić. Bo jak zaradzić  komuś, kto wewnętrznie rozpada się na kawałki? Pomóc mu je zbierać? Czym je posklejać? A może rozpadać się razem z tą osobą? Bez sensu.
- Nie zmieniaj tematu - ostrzegłam ją. Skinęła głową.
- Miałam Ci to powiedzieć w innych okolicznościach. Ale skoro nie mam wyboru...- złapała się za skroń i poświęciła całą uwagę telenoweli - Muszę wyjechać.
- Co? - zmrużyłam oczy - Jak to? Gdzie? Po co?
- Dostałam propozycję pracy - wzruszyła ramionami - zapewnię nam lepsze życie. Pomyśl, więcej pieniędzy nam się przyda.
- Więcej pieniędzy...- powtórzyłam. Szczerze mówiąc wolałam ją niż dolary.
- Jutro zaczynam się pakować.
- Kiedy zamierzałaś mnie o tym powiadomić ?! - warknęłam. Byłam jej córką, do cholery!
- W środę wylot - patrzyła teraz w moje oczy. Z taką matczyną, szczerą miłością. Jakby chciała mi zdradzić  tyle rzeczy, które nigdy nie zostały przez nią ujawnione.
- Gdzie?...
- Co masz na myś. ..
- Pytam GDZIE. Gdzie wyjeżdżasz?
- Do Bostonu.
- Na ile? - głos mi się łamał. Czekałam na łzy, ale nie nastąpiły.
- Dwa lata.
- To do końca mojego liceum! - miałam ochotę zdemolować pokój. Jak ona mogła?!
- Jesteś już dużą dziewczynką, mądrą i odpowiedzialną. Ufam Ci i wiem, że doskonale dasz sobie radę. Lepiej niż ja...- spojrzała na swoje dłonie, jakby były obecnie najciekawszą rzeczą pod słońcem. Zdenerwowało mnie to jeszcze bardziej. Nigdy tak naprawdę jej nie miałam. Jako dziecko godzinami przesiadywałam w świetlicach albo wracałam samotnie do domu ze szkoły. Często sama szykowałam sobie kanapki, a właściwie zawsze,  bo ona PRACOWAŁA. Kiedy ojciec się powiesił, nie poświęciła ani minuty na rozmowę ze mną. Jak się trzymam? Po co komu to wiedzieć?! Tak, starała się. Harowała dzień i noc na kromkę chleba dla siebie i dla mnie. Ale nie rozumiała, że to za mało! Nasze relacje zawsze były dobre. Dbała o nie. Dbała o mnie. Dbała o wszystko, ale nie o siebie i czas. A o czas zawsze trzeba dbać. Bo koniec końców  tylko on nam zostaje.
- Mamo...- teraz łzy nie miały problemu z wydostaniem się z oczu. Płakałam, jak dziecko, tuląc się w jej pachnący sweter.
- Alice - Ona także szlochała. Nie widziałam tego, ale czułam.
- Obiecuję, że Cię nie zawiodę - szepnęłam tak cicho, że sama siebie nie słyszałam.
- Wiem. Jestem o tym przekonana.
Tylko te kilka słów, a rozgrzały moje serce.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Bo wiecie...My od zawsze  miałyśmy tylko siebie.
***
Obudziłam się na kanapie przed telewizorem. Musiałam tu wczoraj zasnąć, bo leżałam przykryta kocem.
Matki nie było. Pewnie wyszła do sklepu.
Nagle mnie olśniło. Szkoła! Nie poszłam do szkoły! Zerwałam się z kanapy i spojrzałam na zegarek. Dziesiąta czternaście. Świetnie! Po prostu świetnie. Pobiegłam do swojego pokoju i w pośpiechu otworzyłam szafę. Wyboru za wielkiego to ja nie miałam, ale zależało mi na pokazaniu się z godnością w klasie po ostatnim wydarzeniu.
Kiedy o tym myślę, przed oczami staje mi Hak. Ostatnio potraktowałam go trochę za ostro. W końcu chciał mnie ochronić. Znowu. Za dwa dni wyjedzie mama, a ja zostanę zupełnie sama. Bez przyjaciół i jedynej kochającej mnie osoby.
Zrezygnowana wyciągam z najwyższej półki różową bluzkę. Miałam ją na sobie, gdy Hak zaproponował mi spotkanie na mieście w celu wyjaśnienia kim jest.
Nagle w sercu czuję dziwny ucisk. Taki ucisk oznacza tylko tęsknotę. Dziwne, bo nie pamiętam, żebym kiedykolwiek go odczuwała. Już za niedługo uczucie to będzie szarą codziennością. Muszę przywyknąć do samotności.
***
Idę wolnym krokiem na przystanek. Moje ulubione conversy wydają śmieszne dźwięki po tym, jak jedną nogą wpadłam do kałuży. Ale dzisiaj mi to nie przeszkadza. Dzisiaj cieszę się jak dziecko. Bo koniec końców gdzieś głęboko nadal nim jestem.
- Alice - woła mnie czyjś głos. Odwracam się i widzę Victorię. Idzie rozpromieniona w moją stronę. Nie jest wściekła, a to już coś. Szczerzy swoje białe zęby w pogodnym uśmiechu.
- Victoria...- marszczę brwi, gdy rzuca mi się w ramiona - Co ty robisz..?
- Witam się z tobą! - krzyczy radośnie. Nie pasuje mi jej zachowanie. Jakby straciła godność.
- Przepraszam bardzo, a odkąd jesteśmy przyjaciółkami? - odsuwam ją od siebie.
- Odkąd pamiętam - wzrusza ramionami.
- Aha...- obracam się na pięcie i uciekam do szkoły. Dosłownie.
***
Lekcje minęły mi bardzo szybko. Zupełnie, jakby ktoś majstrował przy dzwonku. Jednak gdy spojrzałam na zegarek pod koniec zajęć, godziny się zgadzały.
Ruszyłam w kierunku przystanku, drugi raz zapominając o tej samej kałuży. Tym razem wpadłam dwiema stopami, co ani trochę nie poprawiło mi humoru.
- Wsiadaj - odwróciłam się i dostrzegłam Haka. Jego Porsche błyszczało od czystości i warczało zachęcająco. Podeszłam do samochodu i otwarłam drzwi wślizgując się do środka.
- Hej - przywitałam się serdecznie. Nie przypominam sobie, żebym  kiedykolwiek się z nim witała. To takie żenujące. Cały czas mi pomagał, a ja potraktowałam go, jak najgorszego wroga.
- Hej - odparł zaskoczony. Jego czarne włosy były  słodko zaczesane na bok, a oczy pozostawały zielone. "To dobrze" - pomyślałam. Przynajmniej pałały spokojem.
- Hak...chciałabym cię przeprosić.
Tym razem wyglądał, jakby ktoś wmawiał mu, że jest marsjaninem.
- Za co chcesz mnie przeprosić?
Spojrzałam na swoje buty - za to, jak zachowałam się wtedy w szkole, gdy próbowałeś pomóc...ja...bałam się, że możesz zrobić Fredowi krzywdę. Ale miałeś rację. Oni także mnie krzywdzili.
Kiedy zerknęłam w jego stronę, biło od niego ciepło. Analizował moje źrenice , a ja gdzieś głęboko w sobie czułam, że tonę.
- Jak Victoria? - zapytał w końcu. Otwarłam w zdumieniu oczy.
- Zachowywała się dzisiaj  jakoś dziwnie...zupełnie jakby...
- Straciła pamięć?
- Tak! Byłam w szok. ..Zaraz...skąd wiesz, że...?
- Masz nową przyjaciółkę - zaśmiał się tajemniczo.
No tak, czemu wcześniej nie przyszło mi do głowy, że to sprawka Obrońcy? Victoria naprawdę STRACIŁA PAMIĘĆ. To dlatego była dzisiaj rano taka radosna i uprzejma.
- Coś ty jej zrobił?!
- Spokooojnie, mała. Wyluzuj. Powiedzmy, że...zmieniłem jej tożsamość.
- Co to znaczy, do cholery? !
- No jest trochę inna, ale to chyba dobrze, prawda?
W sumie...tu także musiałam się z nim zgodzić.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz