Rozdział XIV

153 14 1
                                    

Myślałam o słowach Haka. O jego cudownych oczach lśniących niczym dwa szmaragdy . O jego delikatnym dotyku. O sposobie, w jaki na mnie patrzył mówiąc, że gdzieś ma zasady, gdy jestem blisko. I o tym, że tęczówki Obrońcy tańczyły w odcieniach złota. Z chwilą gdy rozbłysły, zerwał się z mojego łóżka i wyszedł, twierdząc że ma poważne sprawy do załatwienia.
Co znowu się dzieje? I co oznacza kolor żółty? Nie mam pojęcia. Ale czy aby na pewno chcę je mieć?
Szłam w kierunku szkoły, patrząc na swoje nowe converse. Dzisiaj musiałam pozaliczac dosłownie wszystko, co mnie ominęło w ostatnim czasie.  Pierwszy  semestr dobiegał końca, a ja bardzo nie chciałam mieć trójki z jakiegokolwiek przedmiotu.
Weszłam do środka budynku, wdychając zapach farby.
- Alice - odwróciłam się i dostrzegłam Victorię. Ulżyło mi, gdy cała i zdrowa zawiesiła się na mojej szyi.
Fred stał jak zawsze pod klasą z resztą paczki i błądził wzrokiem po nogach mojej koleżanki.
- Jak dobrze, że nic ci się nie stało - westchnęła dziewczyna - ci rabusie wyglądali na naprawdę groźnych!
- Kto? - zamrugałam. Czyli nie widziała, kim byli włamywacze. Czyżby działała na nią bariera, dzięki której nie dostrzega istot z Drugiej Strony? Więc jakim cudem widzi Haka?
- Jak to "kto"? Biedna Alice! Byłaś tak przerażona, że nawet nie zorientowałaś się w sytuacji! Całe szczęście, że policja wszystkim się zajęła. Jakiś przystojny komendant uprzejmie wysłuchał moich zeznań.
- Komendant?
- Jake - westchnęła zamyślona - ciekawe, ile ma lat. Przystojniak z niego.
Przełknęłam z trudem. Jake. Przyjaciel Haka.
- Myślę, że powinnaś skupić się na Fredzie - skwitowałam i wyciągłam z szafki kilka podręczników.
- On mnie nie chce - jęknęła.
- Skąd wiesz? - uśmiechnęłam się ciepło. Oni naprawdę do siebie pasowali.
- Fred ma dziewczynę, totalne bezguście. Ale to już inna sprawa.
- Widziałam, że się martwi. Tego dnia postanowiłam porozmawiać z Fredem Clawtonem. Postanowiłam stawić czoła temu, czemu oni sami nie potrafili.
***
Gdy tylko kończą się lekcje, a ja z piątką w dzienniku zbiegam po schodach, wpadam na chłopaka, którego Victoria tak bardzo lubi.
- Fred! - uśmiecham się najszerzej, jak potrafię.
- Yyy... Alice - marszczy czoło - Czego chcesz?
- Porozmawiać.
- Aha...o czym?
- Nie tutaj - szepczę i ciągnę go w stronę toalety.
- Damska? Powaliło cię? - syczy, ale to ignoruję. Mam cel na ten dzień. Zeswatam go, choćby nie wiem co. Jestem to winna przyjaciółce. Z jakichś powodów naprawdę zaczynam o niej myśleć w ten sposób.
- John przed chwilą złapał mnie na korytarzu - zmyślam, przewracając oczami - kazał ci przekazać, że zaprasza cię na Trzydziestą Czwartą aleję dzisiaj wieczorem.
- Po co? - Clawton taksuje mnie ironicznie - i czemu do jasnej cholery, powiedział to tobie?
- Nie wiem - odwracam się tyłem z chytrym uśmieszkiem - ósma trzydzieści - rzucam i wychodzę. Jeszcze nigdy nie byłam tak podekscytowana.
***
- Dlaczego tak późno? - Victoria przewraca oczami, gdy ciągnę ją w kierunku trzydziestej czwartej alei. Jej jasny kok podskakuje wesoło, podczas gdy szpilki stukają o chodnik.
- Zamknij się i pospiesz - rzuciłam przez ramię. Sama zawiesiłam na nim torebkę Louis Vuitton. Tę, którą podarował mi Hak.
- Za dziesięć minut musimy być na miejscu!
- Aż tak bardzo ci zależy na głupim festynie?
- Nawet nie wiesz, jak tobie na nim zależy - odpowiadam.
***
Udało nam się dotrzeć na czas. Przez chwilę krążyłyśmy po parku, wdychając chłodne powietrze. Gdy jednak zauważyłam zarys czyjejś sylwetki, oddaliłam się od Victorii.
- Idę kupić nam coś do picia - Nie był to najambitniejszy pomysł, zważywszy, że parę minut temu wypiłyśmy kawę. Ona jednak łykła wszystko bez słowa sprzeciwu.
Podeszłam do budki z colą, herbatą, napojami owocowymi i słodyczami, dziesięć minut improwizując, że nie wiem, co wybrać.
Odwróciłam się dopiero wtedy, gdy usłyszałam głos Freda.
- Victoria?
- Fred? Co ty tu robisz?
- Przyszedłem spotkać się z Johnem. A ty?
- Ja na festyn - wzruszyła ramionami - gdybym tylko wiedziała, że ty też tu będziesz...
- Wyglądasz wspaniale - przerywa jej chłopak. Moja przyjaciółka czerwieni się do tego stopnia, że zaczynam się poważnie zastanawiać, czy na pewno jest to zdrowe.
- Poczekaj - Fred wyciąga komórkę i wystukuje na ekranie ciąg liter - zadzwonię do tego debila, gdzie go wcięło.
Cholera - przeklinam w myślach własną głupotę. Jeśli teraz wszystko się wyda...
- Nie odbiera - chłopak wypuszcza parę z ust - no to sobie poczekam...
- Możemy poczekać razem - gdy to słyszę, chce mi się śmiać. Victoria i Fred. W szkole ludzie ze stali. Sam na sam ze sobą...zachowują się jak pięciolatkowie.
- Będę zaszczycony - kwituje Clawton.
Zadowolona chichoczę, ignorując podenerwowaną sprzedawczynię, która wyjęła już wszystkie możliwe słodycze i napoje, dokładnie czytając ich skład.
Victoria i Fred wyglądają uroczo. Ona nieśmiała. On niepewny. Oboje zakochani w sobie do szaleństwa.
- Na twoim miejscu nie próbowałbym niemożliwego.
Odwracam się i widzę Haka, który stoi z rękami w kieszeniach długiego, czarnego płaszcza. Zmienił fryzurę. Ciemna fala włosów spływa lekko na jego czoło, w przeciwieństwie do lekko wygolonej drugiej połowy głowy. Wygląda zniewalająco. Sam chyba tego nie wie, bo patrzy na mnie zupełnie poważnie. Jesteśmy sami w kolejce. Podziwiam ciemne niebo i w oddali widzę Victorię i Freda siedzących pod latarnią na ławce.
- Dlaczego jej to robisz? - Obrońca przewraca oczami.
- Co takiego robię? - pytam urażona - Co jest w tym złego, że pomogłam im się spotkać? Zaraz będzie pokaz sztucznych ogni. To doskonała okazja na...
- Autodestrukcję. Samozniszczenie.
Oburzam się. Jest taki chłodny. Jakby nie miał uczuć.
- Co ty masz do miłości?! Jesteś chory psychicznie?! Pozbawiony serca?! I co, do cholery, jest złego w tym, że Victoria i Fred są razem?
- Jesteś naiwna - powtarza i odwraca się do poirytowanej sprzedawczyni - najmocniej przepraszam za kłopot. Poproszę dwa gofry z bitą śmietaną i napój energetyczny.
Po czym się uśmiecha. Serio? Ten to ma tupet. Zmienny jak rękawiczki.
- Nie ma problemu - gruba baba także się śmieje. Ja nie.
- Masz - daje mi jednego gofra, beznamiętnie patrząc na naszych przyjaciół.
- Alice! Zaprosiłaś Haka? - Victoria rzuca się w naszą stronę - ale fajnie! Spędzimy ten wieczór razem!
Osobiście dostaję ataku paniki. Boję się, że zaraz zemdleję. Tyle czasu obok ich wszystkich...
***
- Chodźcie, bo się spóźnimy! - moja przyjaciółka pędzi przed siebie, ciągnąc za rękę Freda. Czują się świetnie w swoim towarzystwie, a ja jestem dumna z tego, co dokonałam.
Obrońca idzie z tyłu, posępnie obserwując zakochanych. Wygląda nieziemsko z tymi swoimi długimi nogami i czarnym płaszczem. Pali papierosa, strącając jego wypalone części na chodnik.
- Jesteśmy! - woła dziewczyna, wskazując na tłumy kłębiące się przy stawie.
Podbiegam do niej i lekko się uśmiecham. Fajerwerki wybuchają na niebie, niosąc ze sobą chmurę kolorów. Gwiazdy też wyglądają jakoś tak ładniej. Kiedy słyszymy pierwszy huk, ludzie krzyczą i wiwatują. Po czasie dochodzę do wniosku, że także to robię. Wrzeszczę razem z nimi, ciesząc się każdą sekundą. Nagle wszystkie głosy tworzą jeden, pulsujący, jakby serce tłumu. Opieram się o barierkę, śmiejąc jak dziecko. Jestem szczęśliwa. Odwracam się, gdy kątem oka zobaczyłam, jak Hak mi się przygląda. Nic nie mówi. Tylko te zielone oczy, które po prostu mnie wchłaniają. Mam ochotę... to samolubne...ale mam ochotę już zawsze mieć go przy sobie. Mam ochotę zatopić dłonie w jego włosach...wpić się ustami w jego usta...jestem zachłanna. Mimo tego tylko patrzę. W milczeniu i przerażeniu.
- Co? - marszczę brwi, cała czerwona.
- Masz bitą śmietanę na nosie - mruczy chłodno. Więc to o to chodzi.
- Gdzie? - próbuję ją odnaleźć, ale chyba nadal jej nie wytarłam, bo Obrońca przysuwa się w moją stronę i wyjmuje z kieszeni chusteczki.
- Dziecko z ciebie - wzdycha, ale zaraz potem się uśmiecha. Jego delikatna dłoń dotyka mojej twarzy, gdy próbuję coś powiedzieć. Cokolwiek. Ale nie mogę. Stoję, jak słup soli.
- Piękna dzisiaj noc, prawda? - przerywa nam Victoria, która przytula się do Freda. Zabawne, jak czasem niewiele trzeba, by zrozumieć, że ktoś jest ci przeznaczony.
- Prawda - odpowiada za moimi plecami Hak, a gdy się odwracam spogląda ciepło w moją stronę - wracajmy już. Robi się zimno.
Nie protestuję. Idę, lekko skulona, tym razem obok przyjaciółki.
- Miałaś rację - śmieje się nerwowo - Ja i Clawton to coś więcej niż starzy dobrzy kumple.
- Wiem - Ja także się uśmiecham - myślę, że wszyscy to wiedzieli.
Docieramy do samochodu Haka. Niestety może on pomieścić jedynie dwie osoby, więc Victoria i Fred idą razem na piechotę. Żegnamy się ciepło i rozchodzimy.
- To był naprawdę przyjemny wieczór - zaczęłam nieśmiało.
- Tak...- szepcze czarnowłosy - Dobrze się bawiłaś. Po raz pierwszy szczerze się uśmiechałaś.
- Dzięki tobie - wypalam i rumienię się - Dziękuję.
Mój przyjaciel wydaje się być zaskoczony, ale nic nie mówi.
Wtedy dociera do mnie, że już nie traktuję Obrońcy jak znajomego czy starszego brata. Naprawdę chciałam go wtedy pocałować, gdy na niebie rozbłysło tysiące barw, a ja tonęłam mimo wszystko w jednej. Szmaragdowej.
Wtedy po raz pierwszy...przyznałam sama przed sobą, że kocham Haka. Wiem, że on jest przeciwny temu uczuciu. Wiem też, że jest ono zakazane. Ale nikt nie musi o tym wiedzieć. Zatrzymam to w tajemnicy zarówno przed nim, jak i przed resztą świata. To będzie mój mały sekret. Będę kochać go tak cicho i niewinnie, jak tylko mogę. Boję się jednak, że przyjdzie taki czas...gdy nie będę umiała oszukać jego. Bo z samą sobą całkiem nieźle sobie radzę.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz