Rozdział XVI

132 13 6
                                    

- To może być znacznie trudniejsze, niż ci się zdaje - Jake skręca w lewo, na stację benzynową. Jego luksusowy samochód z piskiem opon hamuje gwałtownie przy karnistrze - chce ktoś hot-dog'a?
Marszczę oburzona brwi - naprawdę myślicie teraz o jedzeniu?
- Ja poproszę - Hak uśmiecha się szyderczo w moją stronę - dwa.
- Spoko - Jake zatrzaskuje drzwi i wolnym krokiem rusza w stronę kasy. Długie nogi opinają mu jeansy z Wranglera, a klatkę piersiową ozdabia biała koszulka Polo. Zastanawiam się, ile właściwie ma lat. Nigdy wcześniej nie myślałam o tego rodzaju detalach. Wydawały się one być zbyt nieważne, nieznaczące, błahe. Ale teraz, gdy tak dumam, Hak także musi być znacznie starszy. Czasami, pomimo  beztroskiego trybu życia, dostrzegam w jego oczach błysk nonszalancji, z jaką zdawały się nosić osoby w średniowieczu. Rycerze. Ba, królowie. Dostojny, wyprostowany, oczytany, sarkastyczny, odważny i waleczny. Oto, jaki w moich oczach był Hak. Dla niektórych odzywał się znacznie grzeczniej, innych gotów był zabić. Na przykład, ratując moje życie.
Ja przy tej dwójce przedstawiałam się komicznie. Jakaż to ze mnie Pani? Biedna dziewczyna, niepotrafiąca zdziałać na głowie nic oprócz kucyka czy koka, bez przyjaciół, mieszkająca w obskurnym mieszkanku. Oni mieli mi niby służyć? Jako Jedynej? To już raczej JA widziałam się wycierającą kurze w ich posiadłościach, polerującą skórzane buty wciśnięte na wielkie, aczkolwiek zgrabne stopy. Dlaczego ktoś, kto prezentował się, jak król, miał chronić kogoś, kto prezentował się, jako ... NIKT? Bo byłam nikim w tym wielkim, nieznanym mi świecie. W ciągu całego życia poznałam tylko nieciekawe zakątki Nowego Jorku, Times Square, Starbucksa i kilka ulic. W tym jedną prowadzącą do liceum, a drugą do mojego domu. O ile można to nazwać domem.
- Masz - z zamyślenia wyrywa mnie czyjś głos. A potem parzenie w uda. Spuszczam wzrok i widzę tłustego hot-dog'a, parującego od gorąca, oblanego ketchupem i musztardą.
- Nie chce mi się jeść - protestuję.
- Naprawdę? Wyglądasz, jakbyś była głodzona przez miesiąc.
- Poważnie? - przestraszona złapałam się za policzka - Aż tak źle?!
- Hak żartuje - uspokoił mnie Jake - aczkolwiek powinnaś coś zjeść.
- Gdzie my w ogóle jedziemy? - dopytuję się, gryząc ciepłą bułkę.
- Do hotelu. Nie możemy przecież zostać w mieście. Jutro zdecydujemy, co dalej.
Paraliżują mnie te słowa. Pamiętam, jak matka przed laty, tuląc mnie uspokajająco, gdy wylądowaliśmy na ulicy zapewniała - Dzisiaj nie było najlepiej. Przenocujemy u ciotki Lily. Jutro zdecydujemy, co dalej.
Wspomnienia wracają i boleśnie pulsują w mojej głowie. A jeśli stanie się tak, jak kiedyś? Nic nie zdziałamy, poddani łasce siły wyższej?
Boże, błagam, nie chcę znowu tego przeżywać. Nie chcę zostać sama. Nie chcę...
I w jednych chwili...
ten dzień. Stoję na ulicy. Patrzę przestraszona na przejeżdżające samochody, trąbiące na mnie i na jeszcze kogoś.
- Tato! - wołam, ale go nie widzę. Zniknął gdzieś, pozostawiając po sobie tylko słowa. Słowa straszne i napełniające lękiem główkę bezbronnego dziecka "a kiedy nadjedzie ten właściwy, ból minie".
Do tej pory nie znałam powodu psychozy ojca. Trawka nie zakręciła mu aż tak w mózgu, co do tego jestem pewna. Kasyna, nocne libacje, odór alkoholu. I wreszcie trzask. Zdarzenie, którego konkretnie nie pamiętam, ale podąża za mną, jak cień najgorszej przeszłości. Zaciąga kilka lat wstecz. I znowu jestem małą Alice, bawiącą się na dywaniku w swoim pokoju lalkami Barbie. Drzwi z hukiem uderzają o ścianę, a ja przestraszona unoszę oczy.
- Tatusiu, znowu piłeś?
Ale to nie tatuś stoi w drzwiach. Chociaż wygląda tak samo. To jakiś nieszczęśliwy człowiek, zły, niczym potwór czekający na ofiarę.
- Jesteś, jak twoja matka.
Podbiegam do niego i próbuję go objąć, uspokoić. Ale wtedy to czuję. Jego wielką, ogromną wręcz  rękę, uderzającą policzek kilkuletniego dziecka. Z siłą. Z nienawiścią.
A potem strach w jego oczach.
Gniew odpływający wraz z moją miłością do niego.
Może nie rozumiem dlaczego to zrobił. Może nie chcę tego zrozumieć.  Tak samo, jak nie chcę czekać, jak przeprosi . Płaczę, klęcząc na dywanie.
Widzę, że ojciec żałuje, że chce dotknąć mojej zaczerwienionej twarzy. Ale przestraszona się odsuwam. Odsuwam przed ręką, która niegdyś niosła miłość, a teraz tylko cierpienie.
- Skarbie...- mama stoi w drzwiach, z tacą kanapek w ręce. Brzęk metalu. Dziwne, ale to właśnie ten dźwięk najwyraźniej zapamiętałam. Taca upada na podłogę, u stóp jedynej osoby, którą kocham. Ostatkiem sił wstaję i wieszam się na niej. Drżałam wówczas, jak niegdyś w ramionach Haka, zaraz po wyjściu ze szkoły po starciu z Victorią i Fredem.
A ona, podobnie jak Obrońca, gładzi mnie delikatnie, jednocześnie stanowczo obejmując i chroniąc przed resztą świata. I ludźmi, którzy pragną mnie skrzywdzić.
- Zostaw ją - cedzi przez zaciśnięte, białe zęby, cedzi te słowa z taką złością, taką nienawiścią do swojego męża - Ty podły pijaku! Ty...ty potworze! Z ręką na własne dziecko! Który to już raz w tym miesiącu?! Ja ci nie wystarczę?
Nie pamiętam żadnej innej sceny tego rodzaju. Chociaż wiem, że miały miejsce. W sumie zapomniałam o nich dawno temu, tuż po śmierci ojca. Teraz jednak wszystko wraca ze zdwojoną siłą. Wyraźnie czuję odór alkoholu, zapach masła orzechowego i chleba...widzę przestraszoną twarz matki i oszołomioną ojca. Czuję na ustach smak własnych łez.
A potem znowu stoję na ruchliwej ulicy i szukam człowieka, którego niegdyś kochałam, a potem bezgranicznie nienawidziłam. Bezgranicznie. To dobre słowo.
To, co działo się potem, znowu pozostaje zbyt dalekie, zbyt nieosiągalne dla mojej pamięci. Może kiedyś sobie przypomnę. Ale raczej nie chcę. Wracać do tych wszystkich chwil, kiedy to skulona w kącie pokoju, zamkniętego na klucz, czytałam "Śpiącą Królewnę".
Zaskakujące, jak dobre czasy łatwo przekształcają się w pełne cierpienia zatarczki.
Pamiętam jeszcze jeden dzień. Ten, w którym weszłam do domu. Właściwie, jak tak teraz myślę, rodzice nigdy się nie rozwiedli. Co prawda planowali, pozew także czekał już w sądzie. Ale wtedy ojciec się powiesił. To jeszcze jeden moment, który odbił się na mojej psychice. Pamiętam go, jak dziś. Wiszące, martwe ciało, gruby sznur, zaciśnięty na szyi  jak smycz. Wywrócone do góry białka.
Mój własny krzyk. I list. Tak. Był jeszcze list. Teraz to pamiętam. Ale tego listu nigdy nie przeczytałam. Nawet zapomniałam, że kiedykolwiek istniał. A przecież to wiem. Leżała tam. Mała, pomięta kartka.
Co się z nią stało?...
Pewnie mama spaliła ją, jak wszystkie rzeczy ojca. Albo potargała, chroniąc mnie przed jego ostatnimi słowami. Cokolwiek tam napisał, nie mogło to być nic dobrego.

- Alice!
Zszokowana, otwieram szerzej oczy.
- Co się stało?
Przykładam dłonie do ust. Są słone od łez. Płakałam.
- Daj spokój, Jake. Miała sen. To wszystko.
- Sen...- powtarzam, jak w transie - ale przecież nie spałam, Hak! Nie spałam ani chwili. To...było coś jak...jak...
- Żywe wspomnienie - przerywa mi Obrońca.
- Tak. Jak przypomnienie czegoś, co kochałeś, a straciłeś. Skąd wiedziałeś?
- Daleko jeszcze do tego hotelu? - ucina naszą rozmowę.  Może to i dobrze? Chociaż z drugiej strony...wiem, że o czymś mi nie mówi. O czymś ważnym. Na usta nasuwa mi się pewne pytanie. Pytanie, którego nie mam odwagi mu zadać.
"Hak, czy ty też to widziałeś?"
***
Jeśli istnieją jakieś niewidzialne więzi między ludźmi, to jestem przekonana, że właśnie jedna z nich połączyła mnie i Haka. Może to więź przeznaczenia, może czegoś zupełnie innego. Ale wiem jedno. Tamtego wieczora widział coś. Coś, co widziałam jako swoje dawne życie. Coś, czego nie widział Jake.
A to znaczy, że Rada powiązała nasze losy. Nie wiedząc, jakie komplikacje to ze sobą przyniesie.
***
Do hotelu dojechaliśmy o pierwszej nad ranem. Budynek był to istnie obskórny, tapety miał pozrywane, łóżka z poplamioną pościelą, brak ogrzewania. Jedno z okien nie domykało się, skutecznie ochładzając sypialnię. Z gęsią skórką okryłam się kocem, który dostałam od Jake'a.
"Zimna noc, nieprawdaż? "
Głos w mojej głowie odbił się echem, niosąc ból. Ból przeszywający i wywołujący dziwne przerażenie.
Wiedziałam, do kogo należał. Hak, po drugiej stronie korytarza, wychodząc spod prysznica, wysyłał mi telepatyczne wiadomości. Skąd ja właściwie wiedziałam, co robi?
Postanowiłam pobawić się, jak on miał w zwyczaju i odpowiedzieć tym samym sposobem. Sęk w tym, że nie potrafiłam.
Wytężyłam zmysły i krzyknęłam w myślach:
Można tak to ująć.
Cisza. A więc się nie udało. Z rezygnacją spróbowałam ponownie.
A co, chciałbyś tu przyjść?
"Czemu nie?"
Zdębiałam. Umiem. Umiem porozumiewać się nie używając ust.
To był sarkazm
"Tylko z twojej strony. To jak? Wbijam za pięć minut."
Westchnęłam.
Rozumiem, że nie ma innej opcji, prawda?
"Prawda".
Cały on. Stawiający na swoim, egoistyczny, dupkowaty macho. Macho, którego kochałam. I nic na to nie mogłam poradzić.
***
Siedziałam przy toaletce, rozczesując włosy. Rozległo się pukanie do drzwi. Zerwałam się na równe nogi, patrząc na klamkę, lekko odskakującą w bok.
- Jestem.
Stał wyprostowany, w świetle nocnej lampki. Jego czarne włosy starannie zaczesane spływały modną falą na bok. Ściągnął spodnie. Czarne bokserki i czarna koszulka idealnie podkreślały wyrzeźbione ciało mężczyzny. Pachniał znajomym aromatem cytryny i płynu do spryskiwaczy.
Chyba nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo mnie to pociąga.
- Na korytarzu jest łazienka. Możesz wziąć prysznic.
Skrzywiłam się.
- Jeśli zgarniesz stamtąd wszystkie karaluchy, nie ma problemu. Po dezynfekcji i wymianie kabiny...
- Czyli już zapoznałaś się z sytuacją - uniósł kącik ust w delikatnym uśmiechu. Dołeczki na policzkach pogłębiły się znacząco.
- Po to tu przyszedłeś?
Zignorował mnie, bawiąc się nitką od bluzki. Ściągnięte brwi złagodniały, nawet oczy pozostawały zielone.
- Chciałbym ci coś pokazać. Zanim przejdziemy na Drugą Stronę.
Spoważniałam.
- A więc pokaż.
- Najpierw powiedz, że mogę ci zaufać.
- Możesz. Wiesz o tym.
- A więc chodź tu - usiadł na moim łóżku, wskazując ręką, abym zrobiła to samo.
Czułam jego zapach. Jego ciepło.
- Nie powiedziałem...całej prawdy, kiedy zapytałaś, czy coś kiedyś kochałem. Kochałem kogoś bezgranicznie, ale zabił to wszystko mój ojciec. Ojciec, do którego się nie przyznaję. Ojciec, który umie tylko krzywdzić i niszczyć. Ojciec, którego spotkasz po Drugiej Stronie.
Wypowiedział te słowa tak cicho, że ledwie rozbrzmiały w moich uszach.
A potem ściągnął koszulkę. Zrobił to tak szybko, że z lekkim oszołomieniem i strachem, odchyliłam się do tyłu.
Blizny. Ujrzałam paskudne znamiona, jakby od tysiąca uderzeń bata. Widziałam je już wcześniej, ale skutecznie zasłonięte przez mrok. Nocny płaszcz nie pozwolił ujrzeć większości.
- Jak do tego doszło?
- Są rzeczy, o których mówić nie wolno. Samo milczenie ochrania. Rozumiesz?
Skinęłam.
- Chciałbym, abyś w razie czego wiedziała...wiedziała, że ci ufam. I będę ufał. Tego samego oczekuję od ciebie. Słyszysz?
Potwierdzam. Serce bije mi jak szalone.
- Mogę?...
Nie czekając na odpowiedź, opuszkami palców przesuwam po zgrubieniach. Tym razem zupełnie legalnie. Nie w mroku. A przy świetle nocnej lampki.
Czuję niemal ten ból. Uderzenia i ich skutki. Krzyk. Strach.
Oto kolejna rzecz, która nas połączyła. Drastyczna przeszłość i chęć zapomnienia.
A także wspólne przeznaczenie.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz