XXIV

77 8 0
                                    

Teraz, idąc ramię w ramię z Jake'm, nie zaprzątałam sobie głowy żadnymi niepotrzebnymi rzeczami. Chciałam raz w życiu dobrze się bawić, poznać fajnych ludzi i przestać ukrywać.

Dostałam maskę. Bardzo błyszczącą z kolorowymi piórami i zdobieniami chyba regionalnymi, gdyż podobnych nie widziałam nigdy wcześniej.
Trzymałam kurczowo materiał sukienki, gniotąc go z nerwów przed spotkaniem z najważniejszymi osobami na przyjęciu.
Jake wskazał na jedno z wolnych miejsc obok siebie, nakazując mi usiąść. Posłuchałam się, bo przecież rozgniewanie go nie leżało w mojej "liście rzeczy do zrobienia" tej nocy.
Tej nocy chciałam spróbować kawałka snu; wyszaleć się, wytańczyć, upić i mieć z życia tyle, co inni mieli już dużo wcześniej.

Właśnie chłopak kończył nalewać mi lemoniadę, gdy ich ujrzałam. Dwie piękne, zamaskowane postacie, poruszające się z taką gracją i taką pasją, że serce stawało na chwilę, zaklęte potęgą i bogactwem z jaką ci ludzie się nosili.
Nie widziałam nic poza ich idealnymi strojami, zdobiącymi  idealne ciała. Jej czerwone usta i jego kruczoczarne włosy.
Nadeszła pora na taniec.
Wszyscy wokół zamarli, światła poruszały się wraz z nogami pary, muzyka była dla nich, oni dla muzyki. 
Kobieta objęła mężczyznę  szczupłymi ramionami, wtulając twarz w czarną marynarkę. Widziałam, jak zesztywniał, a to z kolei przypomniało mi o kimś, kogo nie widziałam od rana. Pewnym przekleństwie, które uznałam za błogosławieństwo. Haku.
Gdy muzyka ucichła, poczęto wiwatować, obrzucać parkiet czerwonymi różami, rządać pocałunku dwojga.
Ale oni ani drgnęli.
Mężczyzna gwałtownie puścił rękę dziewczyny, ukłonił się widowni i odszedł, pozostawiając partnerkę na środku sali, samotną i zmieszaną.
- Dziwne - szepnęłam Jake'owi na ucho, na co tylko wzruszył ramionami. Wiedział więcej i rozumiał więcej niż ja, toteż porzuciłam temat kochanków i wróciłam do popijania lemoniady.
"A teraz panowie proszą do tańca panie. Śmiało, śmiało!"
Jake przeprosił mnie grzecznie i oddalił się, chichocząc, ku parkietowi z jakąś piękną, kruchą brunetką.
Nagle zrozumiałam, że przy stoliku zostałam zupełnie sama. Zmieszana zaczęłam bawić się włosami i udawać negatywnie nastawioną do wygłupów.
- Taka pani dziś samotna... może łaskawie ze mną zatańczy?
Podniosłam wzrok.
To on. Ten tajemniczy mężczyzna w masce, wysoki i umięśniony. Ten sam, który zignorował pełną gracji i wdzięczności tancerkę. Dlaczego miałby inaczej postąpić ze mną, zwykłą nowojorską dziewczyną z rozbitej rodziny?
- Obawiam się, że nie zadowolę pana swoimi tanecznymi zdolnościami, panie...
- Tej nocy nie wypowiadajmy swoich imion. Niech to będzie tajemnica.
Podałam mu rękę, a on ujął ją z niezwykłą delikatnością.
Zaczęliśmy się kołysać,  nasze serca biły równomiernie w rytm muzyki. Muzyki wolnej, pełnej taktu i miłości,
takiej, która na myśl nasuwała mi tylko jedną osobę.
- Dlaczego siedzisz sama przy stoliku? - zapytał nieznajomy, niezobowiązująco przesuwając dłonią po moich plecach.
- Ponieważ nikogo tu nie znam.
- Cóż, jestem święcie przekonany, że nie jeden obecny tu mężczyzna gotów byłby pani towarzyszyć.
- Co pan mówi...ja...ja czekam na kogoś...
- Tak samo, jak ja - westchnął poirytowany - na  pogmatwaną babkę, która nigdy nic nie potrafi zrobić sama.
- Irytuje cię?
- Czasami okropnie. Ale w gruncie rzeczy to dobra kobieta.
- Ktoś bliski?
- Najbliższy.
- Ja także czekam na osobę mi najbliższą - cmoknęłam - ale od rana skutecznie mnie unika.
- Mężczyzna spochmurniał - musi być zatem idiotą.
- Raczej egoistą. Ale i tak go lubię.
- Jak ma na imię?
- Mieliśmy nie wymieniać nazwiskami!
- Imię to nie nazwisko.
- Ale...
- Zmieńmy temat, ten robi się nieco niewygodny.
- Więc o czym chcesz porozmawiać?
Zamyślił się i obrócił mnie dwa razy, by następnie przyciągnąć w swoją stronę, w stronę szerokich, umięśnionych ramion.
- Z tobą? O wszystkim.
- Czy pan mnie podrywa?
- Skądże! - uniósł dłoń w pojednawczym geście - Ja mam już kogoś na oku, ty też.
Skinęłam.
Piosenka zakończyła się, a ja, podziękowawszy, ruszyłam do stolika.
- Zaczekaj - mężczyzna złapał mnie za nadgarstek w ostatniej chwili - skąd jesteś?
- Z Nowego Jorku - rzuciłam.
Osłupiał.
- Mieszkasz z rodzicami?
- A co ci do tego?! - zaczęłam się irytować.
- Odpowiedz.
- Nie.
- Ile masz lat?
- Czy to przesłuchanie?
- No, dobrze - podszedł do mnie i ściągnął mi maskę jednym, zwinnym ruchem.
- Co ty robisz?! - wrzasnęłam, a mój krzyk zgubił się gdzieś w rytmie, wystukiwanym przez setki obcasów.
- Alice!
- Hak? - ogłupiała, ściągnęłam ozdobę z twarzy Obrońcy.
- Jak to możliwe?! - zawołaliśmy jednocześnie.
I wtedy wszyscy ucichli, wsłuchawszy w nasze krzyki.
- Co ty...
- Boże!...
Nogi się pode mną ugięły. To nie mogła być prawda. Jeśli jednak... świadczyła o tym, że ja i mój Obrońca jeszcze przed chwilą flirtowaliśmy ze sobą!
- Co tu się dzieje?
Jakiś niesamowicie spokojny, jadowity głos sprawił, że publiczność rozstąpiła się, pod wpływem strachu przed surowością i złowróżebnością na razie aksamitnego, prostolinijnego tonu.
Stał tam. Wyprostowany, potężny, bez maski. Z jedną ręką w kieszeni granatowej marynarki, czarnym krawatem i skórzanymi butami.
Był bardzo męski, ale też upiornie chudy. Jego ostro zarysowana szczęka i zielone jak kamień szlachetny oczy od razu zasygnalizowały, z kim jest spokrewniony.
Włosy, lekko przypruszone siwizną, zaczesał do tyłu.
Obserwował nas w milczeniu, co było chyba gorsze niż krzyk. Spojrzałam na Haka. Ten spuścił głowę, zacisnął pięści i nagle stał potulny jak baranek. Bał się. Nie chciał, żebym to zauważyła, ale się bał. Dostrzegłam w jego oczach ból. I złość. I przerażenie.
Dostrzegłam w tych oczach samą siebie.
- Panie Connary, przerwał pan swoją pracę? - jakiś niski, pulchny mężczyzna, złapał sztywniaka za łokieć, przyjacielsko i z humorem.
- Drogi Douglasie, czyż miałbym zmarnować taką okazję, żeby poznać Jedyną? - zbliżył się do mnie, powoli, jak wąż i tak też wyglądał - Skoro Hak tego nie zrobił, pozwól, że ci się przedstawię. Jestem Michael Connary, ojciec twojego Obrońcy i pan tego domu. Musimy poważnie porozmawiać, ale na to mamy jeszcze cały wieczór, nieprawdaż? Poproszę zaraz Matyldę, żeby przygotowała ci krzesło tuż obok mojego. Co ty na to?
Przełknęłam z trudem. Bałam się  kościstego starca bardziej, niż kogokolwiek na świecie. Hak miał rację. Mogłam siedzieć cicho w kącie. Ale to on sam nas w to pakował! Skąd mogłam wiedzieć, że tak się stanie?
Kamila pojawiła się nagle wśród tłumu, a ja i Obrońca spojrzeliśmy na nią morderczo. Wątpię, żeby celowo zostawiła mnie na pastwę Michael'a. Tak czy siak było już za późno na rozmyślania.

Niezwyczajna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz