Rozdział 45

1.8K 133 15
                                    

Znowu miała problemy ze snem, a koszmary nawiedzały ją każdej nocy. Skóra na jej twarzy, zawsze blada, teraz stała się niemal przezroczysta, a cienie pod oczami nabrały niezdrowego odcienia fioletu. Wiedziała, że jest z nią co raz gorzej, ale nie potrafiła wymusić u siebie jedzenia, czy spania. To wszystko w końcu ją przerosło.

Może gdyby nie zeszła wtedy do tego bunkru, teraz spokojnie by sobie spała lub zajadała się pysznym śniadaniem? Żałowała, że to wszystko się tak potoczyło, wolałaby żyć w niewiedzy, z klapkami na oczach.

Wiedziała, że Angie jest ześwirowana, ale nie sądziła, że do tego stopnia. Zapewne rozwód, śmierć Kevina i obecność tych wszystkich psycholi w domu, odbiło piętno na jej psychice. Zniszczyło ją to doszczętnie. Była ciekaw czy robiła to wszystko sama lub czy miała jakiegoś pomocnika. Podejrzewała tego ogrodnika, w końcu widziała ich numerek na blacie kuchennym, a więc byli w bardzo zażyłych stosunkach.

Uśmiechnęła się, było to tak dawno, ale w perspektywie dni jakieś pół miesiąca temu. W tamtych czasach nie spodziewała, że będzie prowadzić wojnę ze swoim przodkiem, którego nawiasem mówiąc, poprzez gwałt spłodził jej własny dziadek. Jak się zaczęło ukazywać, jej rodzina nie była taka wspaniała jak się to wszystkim wydawało.

Przed oczami nadal widziała te nagłówki w gazetach: Chicago Dialy czy Newsweek, wszyscy pisali o niezwykłej prawniczce Grace Miller i jej mężu, którzy niczym lwy, bronili swoich klientów w sądzie. Dorobili się na tym dość dużej fortuny, lecz nigdy jakoś specjalnie się z tym nie obchodzili. Mogli zapisać swoją córkę do najlepszych prywatnych szkół, chodziła jednak do publicznego liceum, stać ich było na wielopokojowy penthouse, gnieździli się jednak w trzech pokojach w niezbyt modnej dzielnicy. Indygo jakoś nigdy to nie przeszkadzało, nie rozpieszczali jej, nie dawali jej tego co chciała, a jej miesięczne kieszonkowe wynosiło sto dolarów. Zależało jej na ich obecności, a nie na ich pieniądzach, ale prawda była taka, że i tak rzadko byli w domu, prawie całe dnie spędzali w kancelarii.

Wstała z łóżka, miała już dość leżenia, a przecież i tak by nie zasnęła. Narzuciła na siebie sweter, a stopy włożyła w czarne baleriny. Nie wiedziała co ma za sobą zrobić, nawet nie wiedziała gdzie akurat przebywa Damon czy Kevin. Musiała zabawić się we własnym towarzystwie. W pokoju nie miała ani telewizora czy komputera, wzięła więc do ręki telefon i poszukała numerów swoich znajomych. Od przyjazdu tutaj nurtowało ją pytanie, dlaczego nikt z Chicago nie zadzwonił do niej i nie spytał gdzie się podziewa. Przecież wyjechała tak szybko i bez uprzedzenia, myślała że coś dla nich znaczy i chociaż zadzwonią, ale jak widać grubo się myliła.

Zastanawiała się czy nie zadzwonić do starej przyjaciółki Meg, myślała że są sobie bliskie, a jednak nic dla niej nie znaczyła. Postanowiła nie rozżalać się nad sobą i pokasowała numery jej starych znajomych. Teraz żyje innym życiem i nie potrzebuje balastu ze starego.

Zrobiła to nawet bez mrugnięcia okiem, nie żałowała tego. Grace byłaby zapewne z niej dumna, nigdy nie przepadała za jej znajomymi.

Indygo zamknęła za sobą drzwi i zeszła schodami na dół, spojrzawszy przez okno, zauważyła, że już świta. Na dworze było cicho i spokojnie, a niebo było bezchmurne, aż miała ochotę wyjść na dwór i może pojechać do miasta. Była tam tylko parę razy, ale tylko na chwilkę, samej nie miała co tam robić, ale nawet nuda poza domem, wydawała się miłą perspektywą. W tym domu rzadko kiedy się nudziła, tutaj zazwyczaj musiała uspokajać swoje niewiarygodnie wysokie ciśnienie. Pewnie będzie za tym tęsknić.

Weszła do kuchni, gdzie na środku wyspy kuchennej zobaczyła pudełko z czekoladkami, obwiązane wstążką. Zaciekawiona podeszła do blatu i spojrzała się na nieoczekiwaną paczkę. Na kolorowym pudełku leżał mały liścik, zbladła po przeczytaniu jego treści, a tak dawno nie dawała o sobie znać.

Droga Indygo, tęskniłem.

~B.

Podarła liścik na kawałki i wrzuciła je do kosza. Już prawie zapomniała jakie skrajne emocje umiał u niej wywołać.

- Nie spodobał się prezent? - rozpoznała ten głos, ale nie chciała się odwrócić, by znów stanąć z nim oko w oko. Przerażał ją jego wygląd i to, że potrafił ją przejrzeć na wylot. - Najdroższe jakie były - usłyszała jak do niej podchodzi, wolała żeby jej czymś nie zaskoczył, odwróciła się więc do niego, by stanąć z nim twarzą w twarz.

Gdy odwróciła się, nie zobaczyła przed sobą Baldrica. Ten mężczyzna miał normalny wygląd i w niczym nie przypominał spalonego ciała ducha.

- Kim jesteś? - spytała marszcząc brwi.

- Nie poznajesz mnie? - rozłożył ręce w geście bezradności i przybliżył się do niej o krok.

- A powinnam? - zapytała, miał głos Baldrica, ale przecież nim nie był. Przecież jego ciało spłonęło i niczym już nie przypominał prawdziwego człowieka.

- Wierz mi powinnaś - przybliżył się do niej jeszcze bardziej, aż dzieliła ich już tylko wyciągnięta ręka Indygo. Podniósł jej podbródek do góry, tak aby spojrzała w jego oczy.

Czuła się jakby czas się zatrzymał, a nic wokół nich się nie liczyło. Czuła się jakby miała zemdleć lub stracić mowę. Oczy miał te same, czarne bez wyrazu, niczym dwie czarne dziury wypalone w soczewce.

Otrząsnęła się z amoku i odsunęła do tyłu, próbując się nie przewrócić o własne nogi.

- Jak to możliwe? - zapytała, przełykając ślinę, która zaległa jej w buzi.

- Dzięki tobie - wzruszył ramionami i oparł się o blat kuchenny, na oko miał jakieś czterdzieści lat, a wyglądem faktycznie przypominał je dziadka z jego zdjęć z młodości. Było to dość niepokojące.

- Ten meteoryt przywrócił ci ciało?

- Z domieszką twojej krwi zdziałał cuda. - uśmiechnął się.

- Po co tu przyszedłeś? - podniosła głowę, odważnie na niego spoglądając. Postanowiła nie dać po sobie poznać, że jest przerażona.

- Odwiedzam swoją bratanice, przecież nic w tym dziwnego, prawda?

- Nie byłoby dziwne, gdybyś nie próbował mnie zabić, prawda? - powiedziała dobitnie.

- Gdybym chciał cię zabić, zrobiłbym to już dawno temu. Miałem ku temu już wiele okazji, ale wiesz co? Za bardzo cię lubię żeby to zrobić. - poprawił spodnie w kroku, jak gdyby chciał coś zainsymuować.

Miała ochotę zwymiotować do umywalki, przed którą stała. Ta rozmowa wydawała jej się co raz bardziej abstrakcyjna.

- Pozwól, że wrócę do łóżka - odsunęła się w stronę wyjścia - nie zdążyłam się wyspać - szukała pretekstu żeby stąd wyjść.

- Jasne, słodkich snów księżniczko - mrugnął do niej okiem i przepuścił ją do wyjścia.

Chyba pierwszy raz w takiej prędkości pokonała drogę do pokoju. Zamknęła za sobą drzwi na klucz i postanowiła spróbować zasnąć, by nie móc myśleć o jego słowach.

-----

Psycho House numerem jeden w paranormalne 💪 dziękuję wam ❤

Psycho House [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz