[Imię] była pokojówką w rezydencji Vasha, znajdującej się nad imponującym Reichenbachfall (czyli po prostu nad wodospadem Reichenbach, znanym z książki o Sherlocku Holmesie). Mimo swego doświadczenia w sprzątaniu, jej praca trwała bardzo długo. Szwajcar był perfekcjonistą, każda rzecz, każdy przedmiot musiał być wyczyszczony na błysk, a służba pracować jak w zegarku. Oczywiście szwajcarskim zegarku. [Imię] musiała się dziś cieplej ubrać, gdyż jej zadaniem było wyczyszczenie poręczy na balkonie nad wodospadem.
(Okej, to teraz wymagam max skupienia od czytelnika. "Rezydencja" jest pożyczona z filmu Sherlock Holmes: Gra Cieni, ale pewnie większość go nie oglądała, więc mówię, że balkon to ta prostokątna dobudówka, znajdująca się na górę i w prawo od wodospadu. Dziękuję za uwagę, kontynuujmy.)
Na balkonie było nawet zimniej, niż się spodziewała. Wodospad pod nią huczał tak głośno, że [Imię] nie słyszała własnych myśli. Wytrwale jednak czyściła poręcz, starając się zadowolić swego pracodawcę. W sumie nie była pewna, dlaczego nadal to robi, co jej daje siłę do dalszej pracy, co daje jej tyle wytrwałości. Aczkolwiek pracowała dalej, aż skończyła. Zaczął sypać śnieg.
- Uff... przynajmniej Vash nie każe mi strzepywać śniegu. - westchnęła jak najciszej [Imię].
Wzięła swą ściereczkę i już miała wracać do rezydencji, gdy pośliznęła się i przejechała na starych butach kilka metrów do tyłu. Nie wystraszyła się, przecież uwielbiała ślizganie na lodowisku.
- Szkoda że już nie ślizgam się na lodzie z Vashem... - mruknęła, po czym znów przejechała po posadzce na butach.
Zabawa była przyjemna mimo kłującego chłodu. [Imię] w końcu wytrząsnęła się ze wspomnień, ale zapragnęła przejechać się ostatni raz. Odepchnęła się od krańca balkonu i pojechała stronę drzwi. Jednak nie udało się jej schwycić klamki. Odbiła się od framugi i spowrotem pojechała, tym razem stanowczo za szybko. Nie potrafiła zwolnić, więc uderzyła głową o podporę balkonu i poleciała w tył z poręczy. Ostatnie co usłyszała, to jakiś głos, który nagle zagłuszył nawet huk wodospadu.[Imię] otworzyła oczy. Poczuła rozlewające ciepło i miękkość. Leżała w grubej pierzynie. Czuła zapach dymu z kominka. Podniosła delikatnie głowę, ale nie zobaczyła płomienia. Ktoś kucał tuż przed ogniem, najwyraźniej dorzucając drewno. Gdy oczy dziewczunu przyzwyczaiły się do półmroku, rozpoznała w tym kimś Szwajcara. Vash podniósł się na nogi i przeciągnął, po czym usiadł przy biurku i zaczął coś pisać. Z jego twarzy nie można było wyczytać wiele, jednak [Imię] widziała, że był zmartwiony. Nie wiedziała, co powiedzieć, jak zacząć, ale jej ciało od razu znalazło sposób, aby zwrócić uwagę blondyna. Kichnęła głośno. Szwajcar zgniótł kartkę i wstał. Podszedł do łóżka [Imię] i położył rękę na jej czole.
- Spadła. - mruknął niewyraźnie.
Dziewczyna, przyzwyczajona do takich krótkich wypowiedzi blondyna, mimowolnie uśmiechnęła się.
- Powinnaś być ostrożniejsza, [Imię]. - mruknął.
- Przepraszam.
Nastała między nimi dłuższa chwila ciszy. Szwajcar patrzył w przestrzeń, jakby próbując sobie coś przypomnieć. Na jego twarz wkradł się niewielki uśmiech. Podniósł się, po czym rozsunął zasłony pobliskiego okna.
- Jeszcze pójdziemy na lodowisko, [Imię]. - szepnął, wpuszczając do pokoju więcej światła.