Prolog

4K 227 47
                                    

„When I first saw you, from across the room,
I could tell that you were curious"

Impreza urodzinowa, którą zorganizował Trevor w swoim domu, była strzałem w dziesiątkę.
Przyszła nie tylko cała klasa Harry'ego, lecz również inne klasy, aż okazało, że przyszło świętować z solenizantem pół szkoły średniej z Holmes Chapel.
Cały dom wibrował od basów piosenek, które miały stać się hitami tego lata.
Harry pił piwo razem ze swoimi znajomymi, ciesząc się, że niedługo skończy szkołę i zacznie żyć najdłuższymi wakacjami w swoim życiu.

Razem z chłopakami z drużyny piłki nożnej żartował z nowych włosów Marka, dopóki nie zobaczył
Penelope Porter.
Skradła jego serce już na początku szkoły, kiedy na „chrzciny" pierwszych klas założyła koszulkę z dość odważnym napisem: „I'm a fucking berry" jako znak buntu. Pomponiary rzuciły wyzwanie, aby pierwszaki ubrać za owoce w kampanii zdrowego odżywiania w szkole.
Oczywiście po tym młoda rebeliantka zyskała ksywkę Berry i kozę po lekcjach, przez kilka dni.
Harry, będąc wtedy przebranym za banana, był pod wrażeniem.

Obserwował, jak tańczy ze swoim przyjacielem (gejem) do nowego utworu w liście odtwarzania; wyglądała na szczęśliwą. Bał się jednak podejść do dziewczyny, bał się, że znowu wyniknie z tego coś złego, zresztą jak zwykle.
Zawsze, kiedy był blisko, krzywdził ją. Dosłownie.
Otwierając drzwi od klasy – uderzył ją w głowę, przez co miała bliski kontakt z ziemią.
Wpadając na nią na zajęciach wychowania fizycznego – również upadała. Szala goryczy przeważyła się wtedy, kiedy na treningu piłka poleciała nie tam, gdzie trzeba – przez to uderzyła ją dość mocno w brzuch.
Harry wtedy pierwszy raz zyskał prawego sierpowego od dziewczyny i ostatni raz spróbował do niej zagadać (pomagając jej wstać z podłogi).

Dzisiejszy wieczór miał wszystko zmienić.
Po poważnej męskiej rozmowie z chłopakami z drużyny, postanowił załagodzić sprawę z Penelope i, być może, nawet się z nią umówić. Miał w końcu dwadzieścia lat, nie mógł bać się, jak jakaś baba.
13. 05 – Harry Edward Styles miał zapamiętać tę datę, jako wstęp do randkowania z obiektem jego westchnień.
Kiedy szedł w jej kierunku z kubkiem 'piwa pokoju', zobaczył wybiegającą dziewczynę z kuchni z brudną koszulką.
Płakała.

Ruszył za nią, chcąc jej jakoś pomóc. W zasadzie był taki 'odważny' tylko dlatego, że już swoje wypił.
Siedziała na krawężniku chodnika. Sama. To był idealny moment.
– Hej, mogę jakoś pomóc? Widziałem, jak wybiegłaś z imprezy. – Usiadł obok, zachowując odpowiednią odległość.
Popatrzyła na niego smutnym i równie wściekłym wzrokiem. Miała ciemne oczy, prawie nie było widać jej źrenic. Lubił jej oczy.
– Zmieć z powierzchni ziemi tą pustą pomponiarę. Oblała mnie drinkiem – pociągnęła nosem.
– Mogę ją uderzyć drzwiami przez przypadek, jeśli chcesz. – Zaśmiał się z małego żarciku, mając nadzieję, że dziewczyna zrozumie, o co mu chodzi.
Zaśmiała się, wstając, gdyż pewnie jej taksówka przyjechała.
– Jeśli tak załatwiasz wszystkie swoje sprawy, cieszę się, że wyszłam z tego dość cało. Moja taksówka już jest.
Harry również wstał ze swojego miejsca, uśmiechając się w kierunku smutnej dziewczyny.
– Na razie, Styles. – Powiedziała, wsiadając do taksówki.

Znała go.
W zasadzie jak mogła go nie znać przez te wpadki, ale liczy się.
Pierwszy punkt miał odhaczony.



Witam, wróciłam na wattpada.

Prawdopodobnie będzie to cute opowiadanie o dwójce zwykłych ludzi. Lekkie, do pośmiania się.

Piszcie opinie, bom ciekawa jak się Wam spodoba :) x

Perfect | Home |h.s| ✔️Where stories live. Discover now