Rozdział 11

709 67 39
                                    

Obudził się w okolicach południa, jego głowa pulsowała od nadmiaru emocji, bowiem zdołał zasnąć nad ranem.

Zachowywał się jakby był w transie, nie za bardzo myśląc nad konsekwencjami swojego czynu. Nie chciał myśleć, co by się stało, gdyby nie taksówkarz, który popędził go klaksonem. Dopiero po wejściu do pojazdu i podaniu adresu, dotarło do niego jak głupią rzecz zrobił i przeklął głośno na głos.

O godzinie jedenastej, leżał wciąż samotnie w wielkim łóżku, patrząc na biały sufit. Milion myśli przelatywało w jego głowie w zawrotnym tempie. Począwszy od poznania nowych znajomych, jakimi byli Louis i Niall, do spotkania Penelope, uratowania jej, pokłóceniem się jakieś dwa razy, zjedzeniem z nią 'kolacji' aż do zdrady swojej narzeczonej.

Był pomiędzy posiadaniem wyrzutów sumienia a uśmiechaniem się jak głupi do sera, czując się ponownie jakby mięli po dwadzieścia lat, a Harry odprowadzał do domu Penelope, po ich nocnym spacerze, gdzie gawędzili na tematy tak głupie, że uśmiech cisnął się na buzię.
Nie mógł zapomnieć o pytaniu, jakie zadała mu, czekając na taksówkę.

Czy to możliwe, że Penelope czuła się pusto w środku tak samo jak on?

Ignorując pulsujący ból głowy, poderwał się z łóżka i pół biegiem poszedł do gabinetu. Jego dziennik leżał nienaruszony na biurku, więc przecierając kilka razy oczy, usiadł na miękkim i wygodnym fotelu.
Odplątując rzemyki trzymające skórzane okładki, wzrokiem szukał już długopisu. Otworzył dziennik na nowej, nienaruszonej stronie i szybko napisał coś nowego.
Nie mógł niczego zapomnieć, więc pismo nie należało do starannego, liczyło się jedynie przelanie krążących myśli na papier.

Potykałem się, zaglądając w ciemność
Z pustym sercem
Ale ty powiedziałeś "Czy czujesz to samo?"

Czy kiedykolwiek moglibyśmy być wystarczający?

Harry po raz kolejny ganił na siebie w myślach. Zdenerwowany na wszystko rzucił dziennik na podłogę chowając twarz w dłoniach. Głowa bolała go coraz bardziej, nie pomagało też, to, że był na siebie tak bardzo wściekły.

Co ty najlepszego wyprawiasz idioto?!

Nie mógł myśleć o Penelope, nie mógł spotykać jej w biurze, nie mógł już nigdy więcej całować jej ust. Nie mógł jej kochać.
Miał Laurę i to ona była jego narzeczoną.

W zasadzie zachowali się oni coraz mniej jak narzeczeni, jednak był świadom tego, że być może w dużej mierze było to jego winą.
Patrząc na spływające krople deszczu po szybie, zastanawiał się, co dalej powinien zrobić, jak żyć by, choć trochę zaznać dawnego szczęścia.

Penelope zasnęła na kanapie w salonie, zmęczona od płaczu.
Tamten wieczór, pomimo tych wszystkich nieszczęść, kłótni czy złości był jej jednym z lepszych i za to właśnie się nienawidziła.
Po pierwsze, nie powinna pozwolić Harremu na ten pocałunek, czy chwilę słabości w taksówce.
Po drugie, powinna sama zareagować na to wszystko i zatrzymać ich poczynania.
Po trzecie, nie powinna czuć się tak dobrze i szczęśliwie, gdy znalazła się w jego ramionach.

Prawdą było, że już tamtego popołudnia w kawiarni, poczuła się jak dawniej a powiedzenie, że stara miłość nie rdzewieje było absolutną prawdą, której nie mogła się wyzbyć.
I właśnie to łamało jej serce.

Ignorując jakieś pięćdziesiąt powiadomień w telefonie o wiadomościach czy nieodebranych połączeniach, skierowała się do łazienki, aby wziąć gorącą kąpiel i pozbyć się z siebie tego ciężaru.
Zostawiając ubrania z wczoraj w salonie, na bieliźnie poszła do sypialni po domowe ubrania i ciepłe puchate skarpetki. Miała tak okropny humor, że praktycznie była pewna, że do końca tego tygodnia nie wysunie nawet nosa poza swoje mieszkanie.

Perfect | Home |h.s| ✔️Where stories live. Discover now