✂ 26

657 57 8
                                    

Jechali w ciszy. Ani Justin, ani Anastazja nie odezwała się ani słowem. Dziewczyna się bała, powiedziałabym, że nawet bardzo się bała. Miała ochotę schować się gdzieś daleko by nikt nie mógł jej znaleźć. Aby nikt nie mógł już więcej jej skrzywdzić. Co jakiś czas zerkała na chłopaka, a on na nią. Oby dwoje się bali. Oby dwoje byli w szoku, byli roztrzęsieni. Justin chciał zrobić wszystko by dziewczyna poczuła się bezpiecznie, chciał ją przytulić i wywieźć daleko. Ale dobrze wiedział, że ta - i tak wróci by uratować kogoś, kogo praktycznie nie zna.

- Justin... - zaczęła. - Mój, mój tato nie żyje. To nie może być on... - po jej policzkach spływały łzy.

- Byłaś adop... - nie pozwoliła mu dokończyć.

- Tak. Ale zrozum, ja nie chcę tego przyjmować do wiadomości, to jest za wiele Justin... - kiedy to mówiła, jej ręce drżały. - Dlaczego to wszystko musi być takie kurwa ciężkie? Dlaczego ja? Dlaczego nie ktoś inny? Dlaczego to ja jestem tą pieprzoną ofiarą? - Spojrzała mu w oczy, ten tylko westchnął opierając się o oparcie. Było mu ciężko, to było o wiele za wiele. Brakowało mu słów. Co miał zrobić? Pocieszyć? Niby jak? Odkrzyknął na znak, że są na miejscu. Szybko wysiadł z auta i chciał otworzyć drzwi Anastazji lecz ta - zrobiła to sama. Chłopak przytulił ją do siebie, lekko całując jej skroń. Uniósł jej brodę, tak by spojrzeć jej głęboko w oczy.

- Jesteś gotowa? - Kiwnęła głową na znak "tak" po czym zaczęła iść. Szatyn szedł za nią krok w krok. Jej serce biło jak oszalałe. Ale nie zamierzała się cofnąć, bo tam... tam może leżeć człowiek który niczym nie zawinił, a tymczasem jest uwięziony... Dziewczyna niemal biegła do drzwi które miały w jakiś sposób ukazać jej skrawek prawdy, ale niestety nic nie było takie proste i wszystko musiało się jeszcze bardziej skomplikować. Drzwi były zamknięte. Klamką nie dało się nawet ruszyć, a o wejściu do środka nawet nie było mowy. - Nikogo w środku nie ma. - Lecz ta lekceważąc słowa chłopaka starała się za wszelką cenę otworzyć drzwi, jednak na marne. - Anastazja, spójrz... nikt tutaj nie wchodził. - Ignorowała Go przez cały ten czas.

- Justin! Ja to muszę sprawdzić, jeżeli tam jest człowiek nigdy sobie tego nie wybaczę, jeżeli Go nie uratuję, jeżeli coś mu się stanie. - Zachowywała się jakby wpadła w jakiś amok, nic ani nikt nie mógł jej teraz uspokoić. - Kurwa, te pieprzone drzwi. - Zaczęła kopać je, a swoimi małymi pięściami waliła z całej siły... - Ja tam muszę wejść... - Była zrezygnowana, opadła bezwładnie, a z jej oczu wypływało coraz więcej łez. Miała dość, była taka bezsilna, czuła że nic nie może zrobić i pogarsza jeszcze wszystko. A każda sekunda działa na jej niekorzyść. - Czy ból kiedyś minie? - Zapytała patrząc prosto w oczy chłopakowi. Ten, usiadł koło niej łapiąc jej drobną dłoń. Tak kurewsko chciał być dla niej teraz oparciem. Chciał ją przytulić i powiedzieć "Hej, wszystko będzie dobrze" ale czy kłamstwo w takiej sytuacji jest dobre? Oby dwoje wiedzieli że jeżeli sprawy się nie poukładają to nigdy nie będzie tak jak dawniej, a Damien i Asher to nie jedyni ludzie którzy zginą. - Dlaczego mnie nie zostawisz? Przecież to nie jest Twoja sprawa... dlaczego mnie wspierasz? Było by Ci łatwiej... - Nie odpowiedział, tylko jeszcze mocniej ścisnął jej dłoń. W tym momencie tak wiele chciał jej powiedział. Justin Drew Bieber zakochał się w Anastazji. Doskonale wiedział, że to nie jest odpowiednia pora na załatwianie takich spraw, wolał mimo wszystko poczekać aż zbierze się na takie wyznania. Jednak nie wiedział jak wybrnąć z tych pytań. Było ich tak dużo, a na każde była tylko jedna odpowiedź "Bo Cię kocham".

- Anastazja... - zaczął - Jesteśmy wplątani w to oboje - Tylko tyle był w stanie powiedzieć. Nie zdał sobie sprawy, że te słowa dziewczynę zabolały. Utworzyła sobie w głowie dalszą wypowiedź chłopaka, to ją zraziło "Jesteśmy wplątani w to oboje, i uwierz gdybym mógł już dawno bym stąd spierdolił" - ta myśl nie dawała jej spokoju. Puściła jego dłoń po czym jej drobna twarz schowała się w podkulonych kolanach. Jej drobne ciało wyglądało tak bezbronnie, tak delikatnie. Tak cholernie nie chciał jej krzywdzić. Chciał jej wynagrodzić każdą wylaną łzę. Chciał po prostu aby była szczęśliwa. Nie mogli siedzieć tutaj wiecznie, a Justin dobrze wiedział że dziewczyna nawet siłą nie odejdzie póki nie sprawdzi czy tam w środku nie ma jej ojca. Chłopak wstał po czym chwile potem wywarzył drzwi. Ku im oczom ukazał się szeroki korytarz. Szli po czerwonym zakurzonym juz dywanie. A ich serca biły jak oszalałe. Nie wiedzieli kogo lub co tak spotkają.

- Justin spójrz. - Podniosła z ziemi zdjęcie na której była... ona. Dokładnie pamiętała ten dzień. Kończyła swoje 5 lat. Jej brat był chory tak więc urodziny spędzała ze swoim tatą. To był magiczny czas. Zabrał ją do wesołego miasteczko. A zdjęcie było zrobione na jednej z kolejek.

- Kto to? - Od razu zgromiła Go swoin wzrokiem. - Czekaj ale coś tam pisze... - Szatyn odwrócił kartkę po czym zaczął czytać - "6 ofiar. To moje zasady gry i to ja decyduje kiedy i dlaczego którąś zmienię. Przegraliście juz na wstępie ale to dopiero początek. "

- Nie... To jest chore. Ile osób jeszcze zostanie w to wplątanych... - Może to mie był odpowiedni moment ale postanowił powiedzieć jej o swoich uczuciach.

- Anastazja... - stanął na przeciwko niej, patrząc głęboko w jej oczy. To było dla niego trudne ale musiał to z siebie wydusić. - Koch... - Dziewczyna nagle mu przerwała kiedy światła się zaświeciły a jej oczom ukazał sie jej martwy ojciec. Z jej gardła wydobył się krzyk, a po policzkach spłyneły łzy. Nie interesowała się kto zaświecił lampy, bo to był dla niej mały nie istotny w tym momencie szczegół. Tam leżał jej ojciec. Ojciec którego pochwała za dziecka. Dla Justina również był to wielki szok kiedy uświadomił sobie że zna tego człowieka. To dla jego córki podpisywał autograf. To on jeździł taksówką. I to on teraz nie żyje.



Poznaj mnie. | Justin Bieber.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz