- Musimy odjechać stąd jak najdalej, nie wiemy kto i po co zabił Damiena, chociaż nie widzę się. - Szybko został jednak uderzony w brzuch przez dziewczynę oraz został posłany mu ostrzegawczy wzrok. - No co? - Rozłożył ręce w geście obrony po czym zaczął pakować kolejne rzeczy do samochodu. - Cicho... - Nagle przerwał, wsłuchując się w szelest liści. Dziewczyna nic nie słyszała, tylko Justin miał jakieś paranoje. A może jednak nie? Strzał. Sarna spanikowana zaczęła uciekać. - Wsiadaj do samochodu! - Krzyknął, a ta wciąż wpatrywała się na chłopaka. Szatyn zaczął iść w kierunku, skąd było słychać strzał. Ta, jednak szła za nim krok w krok.
- Oszalałeś? Nie idź tam, proszę. - Jej serce łomotało jak szalone. Czy to znaczy, że bała się? Bała się o niego? Po prostu czuła, że w tym momencie może tylko i wyłącznie mu ufać. Wiedziała, że ją nie zostawi. Pomoże jej o wszystkim zapomnieć i wydostać się z tego bagna, w które sam ją wpakował. Nagle oboje usłyszeli stuk obcasów. Po drodze szła dziewczyna. Czarne obcisłe leginsy, czarna bluzka i maska. Czarna, zwykła najzwyklejsza maska. Jej włosy były brązowe, kiedy szła - przez wiatr tańczyły w powietrzu. Wyglądała jak prawdziwa, urodzona zabójczyni. Anastazja złapała się ręki Justina, a ten nie myśląc długo zakrył ją swoim ciałem jednocześnie cały czas trzymając jej drobną dłoń. Wpatrywali sie na brunetkę i na to jak idzie w ich kierunku. Nagle, kawałek od nich zatrzymała się. Schowała broń po czym pewna siebie zaczęła się przyglądając Szatynowi i Brunetce.
- Dzień Doberek. Och Anastazjo my się jeszcze nie znamy nazywam się... - Zdjęła swoją maskę po czym dodała - Selena Marie Gomez. - Justina coś ukuło, był w takim szoku, że jego pierwsza, prawdziwa miłość mogła zabić człowieka i tak zręcznie posługiwać się bronią, że aż z wrażenia puścił dłoń Anastazji. - No co tak patrzysz Justin'ie? Słyszałam, że byłeś w szpitalu. - Splotła swoje ręce na klatce piersiowej nadal przyglądając się im. - Zedd nieźle cię załatwił, na prawdę nie sądziłam, że tak łatwo dasz się wplątać w tą grę Anastazja. - Nagle skierowała wzrok na dziewczynę. - Wystarczyło uciec kiedy miałaś okazję. Uratowałam Cię od Damiena, niczego nie oczekiwałam w zamian. Teraz? Wisisz mi przysługę. - Potupała dokładnie trzy razy swoim obcasem po czym jej kącik ust drgnął lekko ku górze. - Zagramy w grę. - Dwójka, wciąż stała nie ruszając się z miejsca słuchając tego co ma do powiedzenia Selena, oby dwoje byli w głębokim szoku. Brakowało im jakichkolwiek słów. - Zasady gry będą bardzo proste, Anastazjo. Wygra ta, która zdobędzie Justina, a w między czasie nie zostanie przy tym zabita. - Jej serce zabiło. Dlaczego ma 'zdobyć' Justina. Ona nie chcę z nim być, nic do niego nie czuje, chyba. Jej uczucia były wielkim mętlikiem. - Klik Klak, Klik Klak. - Zaczęła udawać cykający zegar - Czas ucieka Anastazjo, a Twój ojciec czeka na Twoją pomoc. - Podeszła bliżej. - Radzę Ci go znaleźć i uratować zanim skończy mu się zapas wody i chleba i konserw. Jeżeli umrze, każda osoba która miała kiedykolwiek jakiekolwiek dla Ciebie znaczenie zostanie uśmiercona. W tym Justin. To nie są moje zasady gry Anastazjo, Zedd lubi chore zabawy, a ja jestem w tym wszystkim marionetką. Jeszcze jedno. Twój brat przed śmiercią kazał przekazać, że oby dwoje byliście adoptowani. - Po tych słowach odeszła. Justin stał zszokowany, nie wiedział co powiedzieć i jak się zachować. Ta, wtuliła się w Jego ramiona, zaczynając płakać. Szatyn lekko głaskał jej plecy próbując ją uspokoić jednakże na marne. Była w szoku. Jej brat nie żyje. Damien nie żyje. Została adoptowana. Jeżeli nie znajdzie swojego ojca wszyscy zginą. To jakiś koszmar, film z którego chciała uciec. Dlaczego ona?
- Justinie? Co chciała powiedzieć po przez 'zdobycie' Ciebie? - Ten tylko mocniej przytulił ją do siebie.
- Nie wiem, ale wiemy przynajmniej kto za tym stoi. Zedd, chyba, że on też jest tylko pionkiem w tej całej grze. Być może wszyscy jesteśmy pionkami. Wygra ta, która przeżyje. To znaczy że oby dwie jesteście w niebezpieczeństwie. Co ty na to aby wyjechać na jakieś Karaiby, aby zapomnieć o tym? - Posłał jej lekki ale fałszywy uśmiech.
- Nie, nie.... - Pokręciła natychmiast swoją głową. - Ja muszę znaleźć swojego ojca. Nawet jeżeli to nie jest mój ojciec, nawet jeżeli to wszystko to jakaś intryga. Ja muszę uratować tego człowieka, on ma prawo żyć. Nikt przeze mnie nie umrze, nikt. - Powtarzała wciąż słowo "nikt".
- Nie wiesz gdzie szukać.
- Nie wiem, ale ta osoba która to wszystko wymyśliła, na pewno zostawiła jakieś wskazówki. Myśl, proszę. - Jej serce biło bardzo szybko.
- Maska.
- Maska?
- Maska. Na obrzeżach kiedyś był teatr. Potem Go zamknęli bo podobno był nawiedzony. Nikt tam nie chodzi, a po kilku latach po prostu zarósł przez różne liście. Zapuścił się. Być może to miała być wskazówka?
- Proszę Cię pośpieszmy się, Justin... - Jęknęła i zaczęła biec w stronę samochodu. Szybko zajęła miejsce pasażera, Justin natomiast miejsce kierowcy. - Wiesz gdzie jechać? - Ten tylko kiwnął głową na znak "tak" i odpalił silnik.
MIAŁAM TROCHĘ WENY WIĘC DODAJE DZIŚ KOLEJNĄ CZĘŚĆ, JEŻELI SIĘ PODOBA : KOMENTUJCIE, BO TO BARDZO MOTYWUJE I GWIAZDKUJCIE. DO KOLEJNEGO. <3

CZYTASZ
Poznaj mnie. | Justin Bieber.
Fiksi Penggemar"Gdybym ci powiedział nic nie byłoby takie samo."