Where The Devil Don't Go

3K 280 34
                                    

Loki prawie jak przez mgłę widział postaci wysypujące się z podstawionej furgonetki, przy okazji zalewające zaułek ciemną falą, która niemal natychmiast nieuchronnie go pochłonęła. W tamtym momencie pierwszy raz od dawna przeklinał Wszechojca za pozbawienie go znacznej ilości magii, bo z tymi nędznymi ochłapami które mu pozostały jedyne co mógł zrobić, to podpalić papierosa albo ewentualnie zawiązać buty, w porywach do podgrzania ostygłej kawy.

Ktoś zaczął popychać go do przodu, nacisk ostrza na gardle nie ustępował, a Laufeyson poczuł cienką stróżkę krwi spływającą z miejsca, w którym nóż kończył się wyostrzonym czubkiem. Jasnym było, że ostrze miało jeden cel i bynajmniej nie było nim krojenie chleba, a do Lokiego dotarło jak blisko śmiertelności jest w tym momencie i nie żeby nie napełniło go to przerażeniem.

Przez jedną, krótką chwilę Loki miał nadzieję, że w Jamesie Barnesie obudzi się Zimowy Żołnierz i być może uda im się jakoś wyjść z tej niewątpliwie beznadziejnej sytuacji, tak się jednak nie stało, a Bucky wydawał mu się wręcz zniknąć z pola widzenia. Porywacze musieli być tymi, którzy więzili go ostatnio i znali sposoby obezwładnienia tej ludzkiej maszyny do zabijania.

Słońce właśnie zachodziło, kiedy ktoś, najprawdopodobniej właściciel noża umiejscowionego na jego gardle, popchnął boga do dużego czarnego samochodu, a potem jednym, zgrabnym ruchem wbił mu w bok szyi coś, co musiało być strzykawką. W pierwszym odruchu Loki chciał wyśmiać porywaczy i oznajmić, że ich mierne metody nie mają szans podziałać na boga, zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć albo kolejny raz uświadomić sobie swoją słabość, zaczął tracić przytomność, a dla wzmocnienia efektu uderzył głową o któryś z metalowych kantów prowizorycznych ławek i nie pozostało mu nic więcej oprócz zatopienia się we wszechogarniającej ciemności atakującej go z każdej strony.



Od czasu pozbawienia boga przytomności musiało minąć dobre kilka godzin, chociaż on sam nie byłby w stanie tego określić. Pokój, w którym się obudził nie miał okien, a wyblakłe światło sączyło się z niedbale wkręconej, żółtej żarówki smętnie zwisającej z sufitu na kablu ewidentnie wymagającym pomocy elektryka. Pierwszym, co na jej widok przyszło Lokiemu do głowy, to wisielec, a ta myśl raczej nie dawała mu optymistycznego spojrzenia w przyszłość. Kiedy z niemałym bólem głowy w końcu udało mu się mniej więcej wrócić do żywych, niespiesznie rozejrzał się po małym, szarym pomieszczeniu, w którym ktoś tak bezczelnie go zamknął, uświadamiając sobie, że w zasięgu jego wzroku znajdowała się tylko niespecjalnie wygodna prycza i coś, co chyba było metalowym kubkiem wody, aczkolwiek w miejscach takich jak to lepiej nie zakładać pozytywnych scenariuszy.

Laufeyson niechętnie podniósł się z podłogi i na nogach jak z ołowiu doczłapał się do stalowych drzwi, spod których sączyła się nikłych rozmiarów i miernej jakości stróżka światła, dająca mu do zrozumienia, że nie zamknęli go w jakiejś cholernej jaskini, samego na końcu świata.

Loki walił w drzwi chyba każdą częścią swojego ciała aż poczuł jak po palcach spływa mu krew z rozoranych kłykci, a obite ramiona i biodra boleśnie pulsują.

Bóg miał ochotę czymś rzucić jednak z braku potencjalnych ofiar swojego gniewu, jakby zwinął się w sobie i z rosnącym przerażeniem osunął się po ścianie, tylko po to, żeby skulić się pod nią obmyślając plan brutalnego morderstwa na swoich porywaczach.

Zła, chaotyczna i kochająca zniszczenie część Lokiego stłumiona przez ostatnie tygodnie właśnie wróciła na powierzchnie dając o sobie znać z podwójną siłą.

W krótkotrwałym przebłysku zdrowego rozsądku bóg postanowił też, że jeśli przeżyje, nigdy więcej nie da się namówić Jamesowi Barnesowi na wspólny spacer po plaży. Nigdy.


***

Tony wiedział, że stało się coś złego od razu w momencie, w którym zobaczył nad głową burzę rudych włosów i poczuł ciężkie perfumy, których zapach ciągnął się za Natashą w każdej sytuacji, która nie była misją wymagającą pozostania w ukryciu.

Z pulsującą głową i pędzącymi w różnych kierunkach myślami Stark zwlókł się z łóżka i podążył za Romanoff, której zacięta mina wyraźnie i bez słów dała do mu zrozumienia, że ma iść za nią, bo ewidentnie coś się stało.

Kiedy tylko doczłapał się do salonu, zobaczył coś, czego nie chciałby zastać nawet w najgorszym śnie. Na wszystkich ekranach w pomieszczeniu, których, jak się okazało było całkiem sporo, widniało jadowicie czerwone, niemal fosforyzujące logo Hydry, którego miał nadzieję nigdy więcej nie zobaczyć.  Stark niepewnie obrócił się wkoło własnej osi, ale widok czaszki z sześcioma mackami tylko coraz bardziej go przytłaczał, dlatego w końcu postanowił dowiedzieć się czegoś więcej, bo do jego nadal przemęczonej głowy dopiero w tym momencie zaczęły wpływać różne najczarniejsze scenariusze.

- Co tu się, do ciężkiej cholery, stało? - Tylko takie zdanie udało mu się sformułować, chociaż i to na tą chwilę było swego rodzaju sukcesem.

- Zabrali ich. - Odpowiedział mu głos Kapitana Ameryki, który do tej pory pozostawał ukryty gdzieś w cieniu. - Zabrali ich, Tony, rozumiesz? Nie ma ani Buckyego, ani Lokiego. Nie ma. - Dopiero po chwili Tonyemu udało się zlokalizować Capa jako nieruchomą postać na samotnym krześle pod oknem, a jego mózg dopowiedział mu, że Rogers pewnie wolałby zobaczyć z niego swój rodzinny Brooklyn.
Nie mogło do niego dotrzeć, że ktoś mógłby porwać Lokiego, mimo to jednak poczuł lodowate zimno gdzieś w okolicy serca i Stark miał wielką ochotę zacząć krzyczeć. Zamiast tego jednak, tępo patrzył w przestrzeń przed sobą, a Natasha uznała, że to dobry moment, żeby zrobić cokolwiek byle powstrzymać Tonyego i Stevea od myślenia o tymczasowo utraconych osobach w kategorii martwych.

- Steve ma rację. Porwali ich, a sądząc po tym przedstawieniu.... - Tu kobieta na chwilę zatrzymała swój własny potok słów i wskazała dłonią na ogarniające pomieszczenie paskudne czerwone światło świecących na ekranach czaszek. - ..Będą chcieli czegoś w zamian. Nie wiemy czego ani nie wiemy jak. Wiecie, może uda mi się namierzyć ich śladem lokalizatora, który wcisnęłam Lokiemu.

Tu Natasha postanowiła, że to dobry moment żeby przestać mówić (i przy okazji nie dopowiadać, że lokalizator pewnie dawno został zdezaktywowany) i cicho jak kot skierowała się do panelu podpiętego do Jarvisa.

Tony, byleby tylko przepędzić ewentualne łzy z oczu i rozrywające go od środka uczucie niepokoju wziął butelkę jakiegoś wysokoprocentowego alkoholu i mimo ogarniającego go poczucia beznadziei, spróbował chociaż pozbyć się tych cholernych znaków z ekranów.

Steve z kolei wydawał się jakby pogrążyć w swojej własnej rozpaczy po kolejnej stracie Barnesa i oderwał wzrok od okna dopiero, kiedy przez drzwi wpadł Clint i komuś musiał przypaść zaszczyt zaznajomienia go z sytuacją. 


______

No, rozdział jest dużo później niż przewidywałam, ale jest. Tak się jednak złożyło, że totalnie nie miałam czasu na wattpada, dlatego no cóż, mam nadzieję, że jeśli ktoś nadal czekał na rozdział to mi wybaczy.

Swoją drogą nie uważam tego rozdziału za szczególnie dobry, bo jak widać opisywanie ekspresyjnych uczuć niezbyt mi idzie, ale mam nadzieję, że da się na to przymknąć oko.

No nic, już nie klepię, do następnego.

dark star || frostironOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz