Crossfire

2.6K 275 46
                                    


Od dłuższego czasu Loki był w stanie kompletnego otępienia i praktycznie nie kontaktował. Siedział tylko smętnie pod ścianą swojej celi co jakiś czas przerażająco uśmiechając się półgębkiem. Już nawet wizyty pracowników Hydry nie robiły na nim wrażenia, a cała ochota do krzyków i wrzasków minęła, zostawiając tylko palącą żądzę zemsty gdzieś na tyłach umysłu, zupełnie tak, jakby zasłaniała ją zakurzona płachta ciężkiego materiału.

Czas mijał gdzieś poza jego pojmowaniem, a ten dzień z założenia niczym nie miał różnić się od pozostałych, pustych i szarych, pełnych zimnej wilgoci i jeszcze zimniejszych igieł, zdecydowanie złych.

Kiedy jednak Loki otworzył oczy na dobre, tymczasowo żegnając się z serią koszmarów, od razu poczuł, że coś się zmieniło i bynajmniej nie chodziło tu o otoczenie, bo to nadal było ohydne, zimne i zapleśniałe.

Bóg niepewnie podniósł się do siadu, a kiedy poczuł, że nogi tymczasowo odmawiają mu posłuszeństwa, zaczął analizować to, co było w jego zasięgu.

W palcach u dłoni czuł coś czego nie można byłoby nazwać ani skurczami ani drętwieniem, coś co od wieków oznaczało tylko jedno i coś, czego nie doświadczył przez ostatnie miesiące. Dokładniej rzecz biorąc, od momentu zamknięcia w Asgardzkiej celi.

Przepływ magii.

Loki był przekonany, że wariuje, uznał więc, że sprawdzenie tej tezy nie będzie niczym złym, szczególnie jeśli spojrzeć na jego żałosną sytuację z boku.

Na próbę zaczął zginać palce i tworzyć z dłoni różne figury, których za młodu nauczyła go matka, a kiedy między palcem wskazującym a kciukiem przebiegła zielonkawa iskra, bóg musiał powstrzymać sam siebie byleby tylko nie krzyknąć i nie był pewien czy chciał to zrobić bardziej z poczucia triumfu czy po prostu czystej radości.

Szybko jednak zdał sobie sprawę, że kluczem do wolności musi być element zaskoczenia, dlatego też nadaj nie wydając z siebie żadnych, nawet najmniejszych odgłosów Laufeyson z opętańczym uśmiechem na ustach po kolei wypróbowywał coraz bardziej skomplikowane zaklęcia.

Ku jego uciesze, każde z osobna działało perfekcyjnie.


***

Mniej więcej w tym samym czasie w zupełnie odległym skrzydle niemal cały personel paramedyczny Hydry zebrał się pod pokojem eksperymentów, niechlubnym pomieszczeniem 12a. Od kiedy udało im się odzyskać Zimowego Żołnierza z obawy przed jego ewentualnym zepsuciem zdecydowano, że tymczasowo Barnes pozostanie w stanie śpiączki farmakologicznej aż do momentu, w którym będą stuprocentowo pewni jego lojalności.

Tymczasem jednak niespełna godzinę wcześniej cała aparatura do której mężczyzna był podpięty zaczęła wariować jasno i przejrzyście dając do zrozumienia, że ich tajna broń budzi się w niekontrolowany sposób, a oni pomimo wszelkich starań nie są w stanie doprowadzić jej do stanu podatności na środki medyczne.

***

 Loki nie był pewien ile minęło czasu, ale zdążył wymyślić coś na kształt planu, można powiedzieć, że jego zalążek. Fakt, nie był to może specjalny logistyczny geniusz, ale Laufeysona w tamtym momencie obchodziło to mniej niż wcale, a moc, która tajemniczo do niego powróciła sprawiała wrażenie niezwyciężonej, nawet jeśli fizyczność boga była w opłakanym stanie.

Dlatego właśnie ciemnowłosy spokojnie usiadł po turecku pod ścianą naprzeciw drzwi i spokojnymi ruchami przeplatał między palcami zieloną wiązkę.

Nawet czas nie dłużył mu się tak bardzo jak zawsze, a wizja wymordowania personelu tej nieszczęsnej placówki przyprawiała go o świerzbienie w dłoniach i niezdrowe wręcz podniecenie.

No i w końcu będzie mógł zobaczyć się z Anthonym Starkiem.

Dlatego czekał, cierpliwie gapiąc się na metalowe drzwi jakby od tego mogła pojawić się w nich dziura.

Fakt, zdawał sobie sprawę, że jedno proste zaklęcie otworzyłoby wszystkie zamki, chciał jednak zobaczyć szok w oczach strażnika, który pewien swojej wyższości przyjdzie zabrać go na kolejną serię zastrzyków, po których krew będzie strumieniem toczyć mu się z nosa, a wszystkie siły znowu go opuszczą.

Zdecydowanie nie mógł na to pozwolić, dlatego czekał.


***

Rozklekotany nocny autobus spokojnie wlókł się po drodze, a znajdująca się w nim garstka ludzi siedziała na niewygodnych, powycieranych krzesłach zupełnie jakby fotele składały się tylko i wyłącznie ze szpilek. Tylko gdzieś po drugiej stronie pojazdu jakichś dwóch młodych chłopaków rozmawiało po cichu, ale mimo to jasnym było, że nie należą do najbardziej trzeźwych.

Superbohaterowie, jak to kochał nazywać ich świat, zaczynali nerwowo przełykać ślinę i zaciskać dłonie, żaden z nich jednak  nie chciał dawać po sobie poznać, że ta misja to dla nich dużo więcej niż tylko kolejne zlecenie.

Oczywiście, każde z nich zdawało sobie sprawę z tego jaki jest charakter ich zadania, fakty były jednak takie, że na przykład Tony Stark miał zerowe doświadczenie szpiegowskie, a nawet jeśli Kapitan Ameryka za dawnych lat rozgromił kilkadziesiąt placówek Hydry, to czasy zdecydowanie się zmieniły. 

Żadne z nich nie czuło potrzeby rozmowy, a Steve wyglądał jakby miał zaraz zwymiotować z emocji, nikt jednak nie był tym szczególnie zdziwiony, w końcu chodziło też o jego Buckyego. Czas wlókł się im niemiłosiernie, ale kiedy w końcu wysiedli na słabo oświetlonym przystanku gdzieś pomiędzy niewielkim osiedlem, stacją benzynową, a opuszczonym biurowcem, odwaga jakby do nich powróciła i nawet Tony, który aktualnie nie miał na sobie zbroi, podniósł wyżej podbródek i żywym krokiem podążył za Natashą, która miała wytyczyć kierunek.

***

Kiedy w końcu smuga światła na podłodze zaczęła się poszerzać, a strażnik pojawił się w drzwiach, Loki był już gotowy.

Stał wyprostowany, skołtunione włosy zaczesał do tyłu, z twarzy nie schodził mu szyderczy uśmiech, a jego oczy przybrały niebezpiecznie czerwoną, jotuńską barwę.

Strażnik, młody chłopak, przekroczył drzwi celi pewien, że znowu zobaczył żałosny wrak człowieka skulony gdzieś w kącie, tymczasem jednak stał przed nim najprawdziwszy Loki, ten, którego bali się wikingowie i ten, którego przed wiekami ochrzczono bogiem ognia.

Członek Hydry nie zdążył nawet mrugnąć, kiedy niewidzialna ręka przyparła go do ściany tym samym dusząc w boleśnie powolny sposób, zupełnie jakby poziom tlenu w pomieszczeniu nagle spadł. Nie trwało to jednak długo, bo już po kilku minutach chłopak leżał na ziemi w kałuży własnej krwi, a kark miał wykręcony niemal o sto osiemdziesiąt stopni.

Loki przestąpił nad jego martwym ciałem i nadal przerażająco się uśmiechając, opuścił swoją przeklętą celę, przy okazji rozważając w jaki sposób pozbędzie się całej reszty pracowników tego chorego miejsca.

Nie doszedł jednak do żadnych konstruktywnych wniosków, a kiedy kolejni strażnicy zaczęli wysypywać się zza rogu korytarza, mruknął jeszcze tylko do siebie;

- Zabawę czas zacząć.


_________

No, nikt się tego nie spodziewał, a szczególnie ja.

W sumie, nie mam pojęcia ile nie było rozdziału, ale aktualnie raczej jest ze mną dosyć średnio, dlatego no, mam nadzieję że nikt bardzo się nie gniewa.

Rozdział totalnie nie jest sprawdzony, jak znajdę trochę siły to na 100% się do tego wezmę.

No i w sumie nie wiem co by tu jeszcze powiedzieć.

Indżoj.

A swoją drogą, co tam u was?

{swoją drogą, to to chyba najbardziej nieskładna notka ode mnie w historii, ale cśś}

{no, i nie wiem co sie dzieje ale na komputerze widzę cały rozdział a na telefonie jakąś połowę, także no, let me know czy to tylko u mnie czy nie}

dark star || frostironOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz