Delilah

7.4K 508 283
                                    


Frigga już dawno przestała do niego przychodzić, chyba był nie do zniesienia.

Miewał humory i wahania nastroju.

Był niebezpieczny, i nikt nie mógł tego w żaden sposób zakwestionować.

Jedynym co trzymało go przy, na ile to było możliwe, zdrowych zmysłach były księgi, które matka, albo raczej kobieta, która go zaadoptowała, wysyłała mu regularnie drugiego dnia każdego następującego tygodnia.

Tym razem nie było inaczej, nie minęła chwila dłuższa niż mrugnięcie oka, a przed jego zmęczonymi oczami pojawiły się cztery księgi, których Książę nie miał w planach nawet dotykać. Nie dzisiaj.

Doceniał gest Królowej.

Naprawdę.

To ona była ostatnią, która próbowała dać mu jakąkolwiek szansę na odkupienie, bo chyba nadal widziała w nim tego małego Lokiego, który układał z Thorem puzzle i próbował uczyć brata prostych zaklęć.

Thor.

Jego brat.

Przyszły król Asgardu.

Kretyn, niedorajda i półmózg.

Jak ten imbecyl miał zapanować nad władaniem tak istotnym ogniwem budowy świata, Laufeyson nie wiedział i w najbliższej przyszłości nie zapowiadało się, żeby zrozumiał fenomen swojego braciszka, blond królewny.

A tymczasem on, być może jeden z najpotężniejszych magów jacy kiedykolwiek stąpali po tym zapyziałym świecie i jeden z największych umysłów dziejów, siedział tu, w tej durnej celi, po sufit zapchanej księgami, spod których nieśmiało wyzierały meble najwyższego sortu.

W końcu cela dla Księcia musiała być królewska.

Chyba tylko po to, żeby nieustannie przypominać mu jak nisko upadł i jak wielką porażkę poniósł tam, wtedy, w Midgardzie.

Mijał kolejny dzień z wieczności jaką miała trwać jego kara, a Loki zrezygnowany leżał na swoim ulubionym szezlongu w kolorze ciemnego malachitu.

On leżał, książki obok też leżały, a w pokoju mianowanym roboczo celą nie ruszało się chyba nawet powietrze.

Nie żeby ta martwa i wszechobecna stagnacja go nie denerwowała, nie, doprowadzała go do obłędu, który powoli przeradzał się w permanentne szaleństwo.

Nie mógł jednak w nieskończoność miotać przed siebie przedmiotami i krzyczeć, tak, że w Midgardzie pojawiały się niespodziewane trzęsienia ziemi, których mieszkańcy krainy nie byli w stanie wytłumaczyć w jakikolwiek logiczny i znany sobie sposób.

Czas płyną, a martwa cisza doprowadziła czarnowłosego boga do stanu otępienia, a potem, w konsekwencji, snu.

Nie lubił tego stanu, bo zawsze pierwszą i ostatnią rzeczą którą widział po zamknięciu oczu była non stop powtarzana scena z Midgardczykiem, Anthonym Starkiem, w roli głównej, a odtwarzane wydarzenie opiewa na moment w wieży Starka właśnie, dokładnie ten, w którym tamten przeszywa go wzrokiem swoich niesamowicie zawziętych i tajemniczych, ciemnych oczu, potem proponuje mu drinka, a na sam koniec w żaden, nawet najmniejszy sposób nie reaguje na kontrolę umysłu jaką Loki uparcie próbuje na nim zastosować.

Non stop.

Ciągle.

Jakby w jego pięknej głowie ktoś postawił stary gramofon i igła zacięła się w jednym miejscu.

Miał tego dość, szczególnie, że wielkimi krokami zbliżał się moment, w którym musiał przyznać się sam przed sobą, że Anthony Stark, Człowiek Z Żelaza niesamowicie go intrygował i jego osoba nie dawała jego umysłowi spokoju od kiedy widział go ostatnim razem.

Kiedy to było?

Wczoraj?

Tydzień temu?

Miesiąc, a może rok?

A może Stark jest już stary albo nie żyje?

Loki nie wiedział, bo dawno temu stracił rachubę czasu, a pomimo usilnych próśb, z niewiadomych powodów, nikt nie pozwalał mu trzymać tu kalendarza.

Ani nawet notatnika.

Może bali się, że wybije wartowników za pomocą papierowych kartek? Cholera wiedziała.

Skoro mógł mieć księgi, czemu nie mógł pisać dziennika?

Kolejna rzecz do już i tak niewyobrażalnie długiej listy tego, co doprowadzało go do szału, albo chociaż stanu zdenerwowania.

Książę Asgardu rozbudził się na dobre kiedy małą chwilę później drzwi jego celi rozwarły się z niesamowitym hukiem, a wartownik stojący najbliżej framugi niechętnie rzucił do niego dwa niesamowicie ważne w tamtym momencie słowa.

- Masz gości.

Loki zdziwił się niemiłosiernie, kiedy niemal od razu wyłapał nacisk jaki żandarm położył na drugie słowo, oraz to, że jego rzadcy goście nie zdarzyli mu się jeszcze nigdy w liczbie mnogiej.

***

Tony właśnie zaliczał kolejną  ze swoich pasjonujących randek z whisky i nową zbroją, kiedy Jarvis zaczął dość upierdliwie dawać mu do zrozumienia, że musi opuścić swój statek matkę i udać się na czternaste piętro, bo ktoś tam na niego czeka i pilnie muszą porozmawiać, a domniemany rozmówca nie chce wkraczać na jego teren, bo niby nie chce mu przeszkadzać.

Bzdura.

Nie żeby milioner nie narzekał i nie próbował polemizować.

Nic z tego nie wyszło.

Próbowaliście kiedyś kłócić się z maszyną? Nie?

Lepiej dla was. Trochę zaoszczędzonych nerwów i czasu.

Stark nie miał jednak tyle szczęścia i po kilku minutach kiedy jego własna prawie-sztuczna-inteligencja stała się już zbyt nachalna, zwlókł swój tyłek odziany w szare dresy z wygodnego krzesła, którego używał do pracy przy zbrojach, kiedy to spędzał w warsztacie jakieś dziewięćdziesiąt procent czasu i zawlókł swoje zwłoki przychylnie nazywane ciałem do jednego z cudów techniki nazwanego kiedyś przez kogoś mądrego windą.

Z racji na ulepszenia różnego rodzaju, które on sam wprowadził do mechanizmów, na nastym piętrze był w przeciągu trzech minut.

Niemalże wypadł zza metalowych drzwi i zaczął podążać głównym holem w kierunku czegoś, co chyba samoistnie stało się Avengersowym miejscem schadzek i spotkań różnego rodzaju, a każdy inny nazwałby to po prostu salonem.

Teraz nie mogło być inaczej, na wielkiej, czerwonej kanapie Clint i Natasha oglądali Władcę Pierścieni, tłumacząc przy okazji Rogersowi działanie takich czarno-magicznych rzeczy jak komputerowe efekty specjalne.

Bruce nie rzucił mu się w oczy, pewnie znowu poszedł się przejść, albo pracował nad czymś nowym.

Największą uwagę przykuwał jednak Thor, niezdarnie próbujący opanować ekspres do kawy, a kiedy w końcu udało mu się pokonać przeszkodę w postaci wciśnięcia kilku opisanych guzików, zabrał parujący kubek i jakby spięty opadł na jeden z foteli, stojących po bokach kanapy.

- No więc? - Powiedział Tony, stając za plecami swoich towarzyszy broni i założył rękę na rękę. - Gdzie ta niesamowicie ważna persona dla której musiałem was zaszczycić swoją obecnością tutaj?

- To Thor. - Rzucił tylko przez ramię Clint jakby to była najprostsza rzecz świata i wrócił do przygód Drużyny Pierścienia.

- Chciał z tobą porozmawiać, ale nie wiedział jak. - Dodała tylko równie nieporuszona Romanoff, a w Starku jakby lekko się zagotowało, czemu Odinson nie mógł zwlec się na dół?

- A więc, Thor, co jest tak straszne że potrzebujesz świadków naszej rozmowy? - Tony wziął trzy głębokie wdechy i postanowił, że chociaż postara się nie nawrzeszczeć na księcia Asgardu.

- Anthony, przyjacielu, czy udasz się ze mną do Asgardu? - Zapytał Thor nieśmiało podnosząc swoją wielką blond głowę, a Starka jakby wgniotło w ziemię.



















dark star || frostironOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz