Rozdział 9

1.8K 169 29
                                    

Nie wiem co mnie do tego podkusiło. Mimo swoistego strachu i umysłu pełnego obaw, nie zamierzałem zrezygnować. Jeśli źle to rozegram, narażę wszystkich na niebezpieczeństwo. Nie mogę na to pozwolić. Byliśmy coraz bliżej ich granic. Nie mogłem okazać zawahania, wzbudziłoby to wątpliwość w ich sercach.

Kiedy przyszedł czas na przeprawę przez strumień zwolniliśmy. Zostało nam naprawdę niewiele. Niecały kilometr.

- Dobra, otrzyjcie się o mnie.

Nie chciałem by jakimś cudem mój zapach do nich dotarł. Istniało ryzyko, że rozpoznaliby by go. Towarzysze ocierali się o mnie, pozostawiając na mnie swój zapach. Ruszyliśmy w dalszą drogę. Po paru minutach przekroczyliśmy granice terytorium Kaoru, silnie oznaczone jego zapachem. W ciągu pięciu minut powinniśmy znaleźć się na miejscu.

Moje serce z każdą chwilą waliło coraz mocniej. Obawiałem się. Mimo że nie mieszkałem tu długo, zdążyłem przeżyć tutaj kilka naprawdę pięknych chwil. Zacisnąłem szczęki, zatrzymując się. Moje podwórko, mój dom.

- Kryjcie się w lesie. Nie dajcie się nikomu zobaczyć. W razie problemów wołajcie.

- Ty również nie bój się nas zawołać na pomoc- przypomniała mi Sam.

Skinąłem głową, lecz nie miałem takiego zamiaru. Nie ma niczego takiego, co mogłoby mnie tam spotkać i samodzielnie bym sobie z tym nie poradził. Poza tym sprawa była prosta. Wchodzę, trochę użalam się nad sobą i nad tym co straciłem, a następnie wychodzę. Nikt mnie nie widzi, nikt nic nie wie.

Z drżącym sercem zacząłem powoli kroczyć w stronę domu. Wewnątrz mnie mieszały się chyba wszystkie możliwe emocje. Może i przeżyłem tu wiele szczęśliwych chwil, lecz było to również miejsce ataku na mnie Kaoru. Zatrzymałem się przed przeszklonymi drzwiami na tyłach domu. Przemieniłem się w człowieka z ręką wyciągniętą w stronę drzwi. Może okażą się zamknięte, w duchu liczyłem na to jak ostatni tchórz duchu. Zebrałem się w sobie i szybkim, zdecydowanym ruchem sięgnąłem do klamki, naciskając ją. Serce zabiło mi mocniej.

Otwarte.

Na miękkich nogach wszedłem do środka. Salon wyglądał jakbym nigdy go nie opuścił. Żadnego kurzu, żadnego brudu. Jakbym właśnie wrócił ze sklepu czy spaceru. Zerknąłem przelotnie na kuchnie, zmierzając schodami na pierwsze piętro. W pierwszej kolejności odwiedziłem mój były gabinet. Wyjrzałem przez okno, spoglądając na swoją watahę. Byli gotowi w każdej chwili przybyć mi z pomocą. Niepotrzebnie.

Powolnym i niepewnym krokiem, zmierzałem w stronę sypialni. Stojąc w progu, wziąłem głęboki wdech. Nie było tu już mojego zapachu, dominowały tu dwie wonie. Jedna ciepła i przyjemna, druga leśna. Ktoś musi często wietrzyć to pomieszczenie. Z czystej ciekawości zerknąłem do szafy. Wszystkie moje ubrania leżały tak jak je zostawiłem. Odczuwając przypływ tęsknoty, ubrałem się w swoje stare ciuchy. Nie będę tu siedział nagi jak święty turecki. Pomimo zimy obecnej za oknem było mi ciepło. Wszystko wina wilka wewnątrz mnie. Koszulka bardziej niż wcześniej opinała moje ciało. Przybyło mi mięśni, stwierdziłem zadowolony.

Zesztywniałem, kiedy moich uszu dobiegł dźwięk otwieranych drzwi. Wejściowych, nie tylnych. Musiały być otwarte, bo nie usłyszałem by ktoś otwierał zamek. Zaniepokoiłem się lekko. Nikogo nie powinno tu być! Haji, spokojnie, powiedziałem do siebie w duchu. Żaden człowiek nie jest ci straszny. Pozostawałem w miejscu, czekając aż to nieznajomy mnie znajdzie lub wyjdzie w ogóle nie zauważając mojej obecności.

Jednak kroki zaczęły rozbrzmiewać na schodach. Spiąłem się w sobie będąc gotów do obrony. Nic mnie na to nie przygotowało. Nic! Nie mogłem przestać się w niego wpatrywać. Posiwiałe włosy, ciemny sweter i dżinsowe spodnie. On również nie spuszczał ze mnie swoich zielonych oczu. Moje serce biło galopowało w piersi.

RównonocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz