Rozdział 19

816 118 27
                                    

Opadłem sztywno na przednie łapy. Widziałem jak rusza na mnie biegiem, myśląc, że uda mu się mnie złapać, czy chociażby dotknąć. Jego niedoczekanie! Cierpliwie czekałem, nie spuszczając z niego swojego wzroku. Kiedy dzieliło nas zaledwie kilka centymetrów, odskoczyłem gwałtownie zwiększając naszą odległość. Nie dam się złapać!

Chłopak nie łapiąc mnie, jak to miał w zamiarze, przewrócił się. Klęczał na kolanach, podpierając się rękoma o ziemię. Nie podnosił się, pozostając w tej pozycji z zwieszoną głową. Poruszyłem się zaniepokojony.

- Coś sobie zrobiłeś?- Spytałem, podchodząc do niego.

Nagle podniósł się, dotykając mojego barku.

- Berek!

Zerwał się do biegu, śmiejąc się przy tym głośno. Ty mały... Tak się bawimy? Warknąłem wesoło, po czym ruszyłem za Kapturkiem. Nie goniłem go, by złapać. W tym nie miałbym najmniejszego problemu. Mogłem rozwijać naprawdę duże prędkości, szczególnie biorąc pod uwagę, że nawet zwykłe wilki mogą biec nawet sześćdziesiąt kilometrów na godzinę.

Przyglądałem mu się uważnie, po trochu nie wierząc w to co widzę. Pamiętam jak znalazłem go niemal rok temu. Wtedy był pulchnym blondaskiem. Niezdarnym, marudnym, płaczliwym, żałosnym szczenięciem. Teraz jego waga znacznie zmalała, a nawet pojawiły się jakieś mięśnie. Nic dziwnego, skoro codziennie lata ze mną po lasach, gdzie przemierzamy po przynajmniej kilkanaście kilometrów. Stał się bardziej odważny, zaradny i sprytny. Można powiedzieć, że był swoim przeciwieństwem sprzed roku.

Jedynie fryzurę miał gorszą. Sam sobie obcinał włosy nożyczkami, by nie wyglądać jak hipis lub bezdomny, a i tak założę się, że ten drugi miał lepszą fryzurę od niego. Za każdym razem, gdy przychodził dzień, w którym postanowił je nieco skrócić i chwytał za swój amatorski sprzęt, a ja bałem się, że zrobi sobie jakąś krzywdę. To że one były nierówne, to mało powiedziane. Wyglądał jakby wpadł pod kosiarkę. Jednak było mu w nich wygodnie i nic nie wpadało mu do oczu. Po kilku razach już nawet doszedł do małej wprawy i nie wygląda tak źle jak na samym początku.

Jeszcze przez długi czas ganialiśmy po lesie. W końcu niebo zaczął spowijać pomarańczowy blask. Zbliżał się wieczór. Trzeba wracać do domu.

- Kapturku, wracajmy!

Chłopak zatrzymał się, spoglądając na mnie ciekawskim wzrokiem.

- Chodźmy jeszcze na pola.- Zaproponował.

Skinąłem zgodnie łeb. Byliśmy niedaleko. Mogliśmy się tam przejść po coś do jedzenia. Spokojnym tempem ruszyliśmy w stronę pól uprawnych, znajdujących się za północną granicą miasta. Część z nich była już do zebrania, dzięki czemu młody miał coś do jedzenia oprócz tego co udawało mi się kraść. Było to spore ułatwienie dla mnie, chociaż nie od początku tak było.

Dotarliśmy na miejsce. Chłopak zaczął biegać zbierając różne warzywa rosnące w tym okresie. Na miejscu zjadł również kilka truskawek. Obserwowałem wszystko z pewnej odległości. W końcu zjawił się przy mnie z koszulką wypełnioną jego zdobyczą.

Droga powrotna minęła nam dość szybko. Olivier szedł jako pierwszy, znając już tę trasę na pamięć. Kroczyłem za nim w milczeniu. W międzyczasie chłopak zdążył spłoszyć dwa lisy, sarnę i zająca. Ciekaw czy byłby taki odważny beze mnie?

Będąc na miejscu, chłopak wziął się za przygotowania sobie kolacji. W tym czasie ja naznosiłem mu drewna, by zaoszczędzić mu trochę czasu. Kapturek nieźle przystosował się do panujących tu warunków. Chociaż muszę przyznać, że długo to trwało.

RównonocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz