Rozdział LVII

4.4K 378 251
                                    

Mijały dni... Tygodnie... Miesiące. Dokładnie ich osiem. Ruch Oporu przez ten czas starał się nie wychylać za bardzo i unikać kontaktu ze światem zewnętrznym, aby móc pozbierać wszelkie siły. Wiele rzeczy się zmieniło. I wielu ludzi. W sercach istnień pozostały pustki, które załata dopiero koniec wojny. Ludzie umierali, rodzili się... Jednak nadal byli pod niewolą. Nie mogli czuć się bezpiecznie, dopóki trójka wędrowców nie przyleci ze swej wyprawy. Każdy na nich czekał.

A zwłaszcza ta jedna dziewczyna.

Kiedy ponownie zapadł zmrok, kobieta ubrana w długą, czarną suknię, wyszła na dwór, aby popatrzeć na gwiazdy. Tam gdzieś krył się jej ukochany. Od ośmiu miesięcy... Chwyciła się za brzuch, który od tego czasu sporo urósł. To właśnie owoc ich miłości. Ich dziecko... Ono także czekało. Rey przegryzła wargę i próbowała zakryć się swoim pareo, ponieważ było jej okropnie zimno. Noce były najgorsze. Płakała, wzywała swoją miłość, jednak na daremno. Nie wiedziała nawet czy żyje... Natychmiast skarciła się w duchu za takie myślenie. Nie miała z nim kontaktu od paru miesięcy, jednak czuła, iż nadal żyje. Wysyłał jej wici Mocy... Gdziekolwiek był. Po jej poliku spłynęła łza, kiedy spojrzała na radosne gwiazdy. Dlaczego one muszą być aż tak daleko?

- Zmarzniesz. - Usłyszała za sobą męski głos, a zaraz poczuła, jak ktoś narzucił sweter na jej ramiona, tuląc ją lekko. Odwróciła się i dostrzegła Hux'a, który z troską spojrzał jej w oczy. Był ubrany w czerwoną koszulę w kratkę i czarne spodnie. Już nie przypominał tego generała, co parę miesięcy temu. - Musisz dbać o siebie, bo wszystko odbije się na dziecku. A potem będzie tak samo upośledzone jak Ben. - Stwierdził całkiem poważnie. Rey uśmiechnęła się pod nosem, jednak ponownie posmutniała, kiedy spojrzała w ciemne niebo.

- Myślisz, że oni wrócą? - Zapytała ze smutkiem w głosie. Hux westchnął ciężko.

- Idioci zawsze wracają. - Stwierdził, tuląc mocniej Rey. - Chodź, na dworze jest zimno, a ty musisz coś jeszcze zjeść. - Stwierdził.

- Nie jestem głodna. Zjadłam jakiś makaron, który był w lodówce. - Odparła, chcąc pozostać na zewnątrz dłużej. Ciągle wierzyła, iż jej mąż wróci i zobaczy narodziny ich dziecka. Odepchnęła lekko rudowłosego, który na chwilę zamarł. Rey nie wiedziała, o co mu chodzi.

- To... - Jęknął. - To był mój makaron! - Oburzył się. Dziewczyna jedynie uśmiechnęła się słodko i pogładziła się po ogromnym brzuchu.

- Ale był pyszny! - Zapewniła. Hux prychnął, jednak ponownie objął Rey ramieniem i zaczął prowadzić ją do bazy.

- Jeszcze mi dziecka brakuje... - Mruczał do siebie, rozgrzewając dziewczynie ramiona. - Idź spać! Nie chcę cię widzieć tej nocy. - Zagroził. Rey westchnęła cicho, a kiedy weszli do ogromnego holu, udała się w stronę swojego pokoju. - Czekaj... - Zawołał generał, na co kobieta w ciąży odwróciła się i obdarzyła go pytającym wzrokiem. - Dobranoc. - Stwierdził, zaciskając wargi.

- Dobranoc. - Odpowiedziała i weszła do swojej sypialni... Zostało jej jedynie puste miejsce na łóżku...

*

- Rey! Wstawaj, natychmiast! - Ten krzyk wybudził dziewczynę ze słodkiego snu. Nie miała koszmarów... Wręcz przeciwnie. Śnił jej się Ben, który mówił, że wszystko będzie dobrze. A może jego odejście było jedynie snem? Teraz zapewne próbuje ją obudzić.

- Ben... - Jęknęła i chwyciła za jego głowę, przyciągając ją bliżej. Mężczyzna, który nią szarpał, podskoczył jak oparzony, na co Rey w końcu otworzyła oczy.

- Czy ja ci wyglądam na Bena?! - Wrzasnął Hux, wyrywając sobie włosy z głowy. - Nieważne! Musimy iść, szybko! - Rozkazał i pociągnął zdezorientowaną dziewczynę za rękę. Ta nie miała zamiaru nigdzie wychodzić.

Kochaj Albo Giń - Reylo ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz