Ucieczka

575 104 10
                                    

   Zamknąłem na chwile oczy. Chciałem chodź na chwile oderwać się od tego piekła. Stałem spokojnie ze spuszczoną głową. Zmęczony ostatnimi dniami. Serce zwolniło swój bieg i na chwile wszystko przestało istnieć.
    Z zamyślenia wyrwało mnie dopiero ból w okolicach pyska.
-Pobudka szkapo!- wykrzyczała kobieta ciagnąć mnie do przyczepy. Potrząsnąłem nerwowo łbem i zrobiłem krok do tyłu. Gdy tylko próbowałem cofnąć się jeszcze o krok olbrzymi bat świsnął mi koło ucha a jego końcówka uderzyła mój zad. Poczułem olbrzymi ból. Poderwałem się do przodu z gracją wymijając przyczepę. Kobieta która trzymała linę przyczepioną do mosiężnego kantara przewróciła się z hukiem na ziemie. Szybko spojrzałem na całą sytuacje. Byłem wolny. Zanim kilku ludzi zdążyło rzucić się aby złapać linę byłem już daleko na ścieżce prowadzącej do lasu. Pędziłem ile sił w kopytach. Nie chciałem tam wracać.
    Minąłem ścianę lasu. Z pośród gęstych drzew nie widziałem już dawnego domu mimo to nie chciałem zwolnić. Zbliżyłem się do kłody nie zdążyłbym wyhamować więc zgrabnie wybiłem się przed nią. Przeleciałem nad konarem i już miałem lądować gdy coś mnie zatrzymało i runąłem na ziemie czując mocne ciągniecie na pysku. Szybko odwróciłem się i zobaczyłem, że końcówka uwiązu zaplątała się miedzy gałęzie. Poderwałem się na równe nogi i zacząłem się szarpać, co ogromnie raniło mój pysk. Nie było szans. Nie z tymi rzeźniczymi kantarami.

Końskim okiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz