Otworzyłem oczy. Na chwile oślepiło mnie światło dnia. Ponownie spróbowałem poderwać się do biegu ale poczułem opór a mocne sznurki znowu wbiły mi się w pysk. Nie chętnie stanąłem spokojnie. Miałem dość. Słońce musiało już dawno wstać. Nie wiem jak długo spałem. Wiadra z resztką wody już nie było pod moimi nogami a kilku ludzi chodziło bez sensu po podwórzu. W końcu podszedł do mnie jeden z mężczyzn. Ten, który wczoraj został nazwany Teodorem. Na jego twarzy malował się uśmiech a w ręku trzymał pełno pasków z tym okropnym metalowym czymś, co ludzie zwali wędzidłem. Podszedł do mnie. Nie chciałem aby się do mnie zbliżał. Ze złością tupałem nogą.
-Myślisz, że się ciebie boje?- zaśmiał się podchodząc coraz bliżej.- To ty powinieneś bać się mnie.
Nie rozumiałem co mówi ale sam jego głos przyprawiał mnie o dreszcze. Stał już tuż przy mnie. Moje serce waliło jak oszalałe. Spróbowałem go ugryźć lecz nim zdążyłem otworzyć pysk on już z całej siły mnie uderzył. Odskoczyłem od niego lecz on szybko złapał mnie za pysk i przyciągnął do siebie.
-Gotowy?- zapytał wpychając mi na sile to żelastwo do pyska. Smak tego był okropny. Już dawno zapomniałem jak to jest. Jakiś inny człowiek zarzucił siodło na mój grzbiet. Byłem zły. Bałem się. Nie chciałem znowu trafić do ludzkiej niewoli. Skuliłem uszy. Podniosłem tylne kopyto i obrałem mój cel. Bingo! Dostał! Nikt nie będzie zakładał nic na mój grzbiet. Sekundę później, za pomocą "kociego grzbietu" pozbyłem się ciężaru. To ludzie zmienili mnie z posłusznego wierzchowca w aktywny wulkan. Teodor już chciał ruszyć na mnie abym znowu dostał gdy zjawił się ten mężczyzna. Ten, który wczoraj dał mi wody.
-Nie bij go!- powiedział upominająco. Spojrzałem na niego nieco zszokowany.
-Ale on kopnął Andrzeja!- próbował się bronić.
-Z nim trzeba inaczej. To zupełnie inny koń. Na agresje odpowie agresją. Jeśli chcemy go sprzedać za dobrą cenę musi się przekonać do ludzi. Nie może kopnąć przecież kupca.- powiedział i ostrożnie podszedł do mnie. Nie rozumiałem co powiedział. Podniósł rękę a ja odskoczyłem bojąc się uderzenia. Mężczyzna zaśmiał się i delikatnie pogładził mnie po szyi. Zdziwiłem się. Nie spodziewałem się tego. Na ręce wyciągnął do mnie pomarańczowy kijek. Na ten widok zaświeciły mi się oczy. Tak je kochałem a od dawna nic nie jadłem. Przez chwile biłem się z myślami czy zjeść to czy nie lecz po chwili namysłu złapałem kijek w zęby i z radością zachwycałem się smakiem. Mimo, że przeszkadzało mi to żelastwo w pysku to i tak smak był zaskakująco dobry. Mężczyzna ostrożnie przeszedł się dookoła mnie oglądając moje ciało. Delikatnie dotykał każdą jego część.
-Jest to naprawdę piękny koń. Taki silny. Byłby w stanie dużo osiągnąć ale jego wartość obniżają te wszystkie blizny. Miejmy nadzieje, że znajdzie się ktoś kto zechce go kupić mimo to.- westchnął z powrotem łapiąc za wodze. -Teraz sprawdzimy go w ruchu.- Powiedział przypinając długą linę do żelastwa i ruszając z miejsca. Byłem zszokowany. Nie chciałem iść nigdzie za ludźmi. Bałem się komukolwiek zaufać.
Weszliśmy na nie duży, piaszczysty plac ogrodzony płotem. Mężczyzna rozwinął linę a ja od razu uciekłem jak najdalej mi pozwolił. Batem delikatnie przeciął powietrze a ja w panice, że znowu chce mnie uderzyć pognałem do przodu. Mężczyzna stał nie wzruszenie i z całej siły pociągnął za linę do siebie. Odrzuciłem łeb biegnąc dalej przed siebie. Ponownie poczułem ból w okolicach pyska. Zacząłem zwalniać. Ból momentalnie ustąpił. Szedłem powoli, dookoła placu. Z każdym krokiem czułem się coraz bardziej zrelaksowany. Nie trwało to długo. Mężczyzna ponownie przeciął batem powietrze trzymając mnie na pysku. Przyspieszyłem delikatnie przechodząc w kłus. Płynnie pokonywałem odległość dookoła placu. Już kiedyś chodziłem w ten sposób, u potwora, w cyrku. Usłyszałem cmokanie. Znałem ten dźwięk. Zawsze razem z nim był ból. Mężczyzna uniósł bat a ja przerażony przyspieszyłem jeszcze bardziej. Moje kopyta wystukiwały równy rytm galopu. Na twarzy lonżującego pojawił się uśmiech a kolejny świst bata nie nastąpił. Szybko skojarzyłem fakty, cmokanie oznacza przyspieszenie.
Długo chodziłem tak po kole. W różne strony i w różnych chodach. Mężczyzna odłożył bat a mi zaczynało się to podobać. Reagowałem na głos. W końcu kazał mi się zatrzymać i podejść do niego. Nie chciałem tego zrobić. Taka odległość mi odpowiadała. Wyciągnął z kieszeni pomarańczowy kijek i rzucił go w pewnej odległości od siebie. Spojrzałem na niego. Stał nie ruchomo. Wykonałem dwa kroki do przodu i złapałem smakołyk w zęby. Drugi rzucił prawie pod swoje nogi. Zawahałem się ale jednak głód zwyciężył. Ze smakiem schrupałem kolejny kijek. Mężczyzna poczekał aż zjem i zaprowadził mnie do jakiegoś ciasnego pomieszczenia do tego budynku do którego o wejście jeszcze wczoraj tak walczyłem.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Mam nadzieje, że się podoba i czekam na wasze opinie 😊
CZYTASZ
Końskim okiem
Conto"Mój pysk znajdował się tuż przy piersi. Przybrany był w duże ogłowie udekorowane mocnym, ogromnym wędzidłem. Przy wędzidle działały podwójne wodze. A trzymała je Ona." Wzruszająca historia, pełna cierpienia i bólu. Pisana okiem konia. Konia, który...