"Przysięgam wam, że płynie czas!
Że płynie czas i zabija rany!
Przysięgam wam, przysięgam wam,
Przysięgam wam, że płynie czas!
Że zabija rany - przysięgam wam!Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas!"
~Stare Dobre Małżeństwo "Płynie czas i zabija rany"Tymi kilkoma wyśpiewanymi słowami przez staruszkę rozpoczynał się każdy kolejny dzień. Zawsze było tak samo. Kobieta przychodziła i śpiewając tą piosenkę zmieniała mi opatrunek, przemywała rany. Pózniej otwierała drzwi stodoły. Nigdy nie wiedziałem dlaczego ale zamykała je dopiero wieczorem, ponownie zmieniając mi opatrunek. Była ona na prawdę dla mnie dobra. A słowa pieśni mimo, że dla mnie nie zrozumiałe utkwiły mi w pamięci chyba na zawsze. Z każdym kolejnym dniem zastanawiałem się nad tymi słowami. Faktycznie czas zabijał rany na mym ciele ale były rany których nigdy nie zabije. Tych wyrządzonych przez ludzi w mym sercu. Codziennie mimo, iż ufałem tej poczciwej staruszce i cieszyłem się, że mieszkam u niej, odczuwałem lęk i niepewność gdy tylko pojawiała się w pobliżu. Nigdy nie pozwalałem jej do siebie w pełni podejść. Po prostu się bałem. Mimo iż poza szopą kusiła mnie pyszna, zielona trawa od czasu gdy zamieszkałem u niej ani razu jej nie opuściłem. Tu czułem się bezpieczny.
***
Rany prawie całkowicie się już wygoily a staruszka okazała mi tyle dobra. Mimo to nie potrafiłem jej zaufać. Cały czas zaszyty w mej szopie odzyskiwałem siły. Któregoś jednak wieczoru kobieta nie przyszła. Mimo iż zawsze przychodziła o tej samej porze dziś się nie zjawiła. Byłem przerażony. Musiało coś się stać. Wiedziałem, że to ten moment aby opuścić moją bezpieczną szopę. W końcu nie mogę zostać w niej na wieki. Wychyliłem łeb. Na chwile oślepiło mnie światło. Lecz nie było to światło dnia. Wyskoczyłem z szopy. Cały dom tej poczciwej staruszki stał w płomieniach. Moje serce wyrwało się do szaleńczego biegu poganiane stresem. Postanowiłem udać się w jego ślady. Pognałem do domu i spojrzałem przez okno. Staruszka leżała nie przytomna w kącie pokoju lecz nie zdążyły jeszcze dotrzeć do niej płomienie. Nie wiedziałem co robić. Nie wlazł bym tam w końcu byłem tylko koniem. Musiałem wrócić do wioski. Po pomoc. Przez chwile poczułem ukłucie w sercu z żalu, że musze wrócić do tych ludzi ale ta kobieta tak bardzo mi pomogła. Teraz ja musze pomóc jej.
![](https://img.wattpad.com/cover/73836655-288-k551833.jpg)
CZYTASZ
Końskim okiem
Short Story"Mój pysk znajdował się tuż przy piersi. Przybrany był w duże ogłowie udekorowane mocnym, ogromnym wędzidłem. Przy wędzidle działały podwójne wodze. A trzymała je Ona." Wzruszająca historia, pełna cierpienia i bólu. Pisana okiem konia. Konia, który...