W obliczu śmierci

608 111 14
                                    

Dźwięk kroków stawał się coraz wyraźniejszy. Poczekałem aż dziewczynka schowa się za trybuny i szybko się poderwałem. Nadstawiłem uszu w oczekiwaniu na naszego gościa. Słońce już wstało i oświetlało bladym światłem całą arenę. Drzwi otworzyły się a w nich ujrzałem Potwora. Stała z batem, lonżą i wrednym uśmiechem na twarzy. Poczułem paraliżujący mnie strach. Natychmiast uskoczyłem do tyłu znajdując się prawie przy samych trybunach. Spojrzałem tylko czy mała dalej tam jest i zrobiłem jeden odważny krok kładąc uszy po sobie. Kłapnąłem w powietrzu zębami lecz ona dalej szła nie wzruszenie do przodu. Serce zabiło mi znacznie szybciej. Bałem się nie tylko o siebie ale także i o małą. Kobieta podeszła do mnie. Zwinnym ruchem zawinęła mi lonże wokół szyi, założyła kantar i podpięła tą długą linę. Próbowałem się szarpać ale nic to nie dawało. Trzymała mnie tylko mocno za linę a za każdą próbę wyrwania dostawałem w pysk. Do mych uszu dobiegł cichy szloch dziewczynki. Pociągnąłem z całej siły za lonże lecz szybko tego pożałowałem. Kobieta podniosła wysoko rękę i z całej siły uderzyła mnie w pysk.
-Nie płacz mała!- zarżałem posłusznie ruszając za kobietą. Opuściliśmy arenę. Przed nią stał olbrzymi samochód z przyczepą. Tak wyglądał pojazd w jakim zabrali mamę. Przyczepa była w opłakanym stanie. Na zmęczonych życiem deskach widniał obdrapany napis: "Smaczny kąsek". Nie rozumiałem co znaczy ale wiedziałem, że nic dobrego. Ze środka dało się usłyszeć stłumione rżenie. One wołały o pomoc. Zacząłem nerwowo drobnić w miejscu, gdy kobieta rozmawiała o czymś z kierowcą pojazdu.
-Uspokoisz się wreszcie!- krzyknęła i uniosła rękę. Odskoczyłem dwa kroki i stałem sparaliżowany strachem. -Z nim trzeba ostro. Najlepiej szybko go zabić bo wam tą rzeźnie rozniesie.- kontynuowała. Bardzo chciałem znać znaczenie tych słów.
***
Drzwi przyczepy otworzyły się a przed moimi oczami ukazał się horror nie do opisania. Konie stały w jednym wielkim ścisku. Brudne, wychudzone. Cześć ledwo stała na nogach opierając się o pozostałe. Kilka koni w przerażeniu zaświeciło białkami oczu. Nagle wszystko wróciło. Przypomniałem sobie gdy zabierali moją mamę. Zabrali ją ode mnie. Krzyczałem ale to nic nie dawało. Powiedziała mi, że ludzie są źli. Że mam robić co mi każą bo inaczej skończę jak ona. Tak bardzo się bałem. Chciałem stąd uciec. Znaleść się jak najdalej od tego piekła lecz gdy tylko próbowałem poderwać się do biegu Ona szarpała mnie za pysk a wielki, gruby pan stojący tuż obok mnie bił mnie długim, strasznym kijem po nogach. Miałem już tego dość. Chciałem zostać tu i umrzeć ale coś w głębi duszy podpowiadało mi, że musze walczyć.

Końskim okiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz