Upór i siła

452 88 10
                                    

   Zrobiłem krok do tyłu. Bałem się tego co za chwile mnie czeka. Nie chciałem znowu stać się więźniem ludzi. Moje serce łomotało jak szalone. Jeden z mężczyzn, którego nazwali Krzychu, z całej siły trzymał linę przyczepioną do mojego kantara abym nie miał nawet najmniejszej możliwości uciec. Drugi z nich wymachiwał obok mnie rękami chcąc zagonić mnie do środka trzeci natomiast, Teodor który przyszedł nie wiadomo skąd trzymał bat. Ten bat był niesamowicie długi a lina przyczepiona do kija zwieńczona była skórzanym rzemykiem. Mówili, że to ma podobno bardziej boleć. Nie chciałem się przekonywać ale wiedziałem, że jeśli chce wygrać musze pokonać ból.
   Widać było irytację na twarzach mężczyzn. Teodor po raz kolejny wymierzył bat w moje ciało a okropny ból rozszedł się w miejscu uderzenia. Jęknąłem z bólu ale nie chciałem się poddać. Stałem w miejscu. Na mym ciele pojawiło się pełno ran. Z niektórych z nich spływała krew.
-Jest silny. Bardzo silny. Przywiążcie go do słupa. Może do jutra zmądrzeje.- burknął Teodor rzucając bat. Dwaj pozostali mężczyźni spojrzeli na niego ze zdziwieniem ale posłusznie wykonali polecenie. Serce waliło mi jak oszalałe. Co oni chcą zrobić? Zastanawiałem się kiedy prowadzili mnie w przeciwną stronę niż stajnia. Czyżbym wygrał?
    Jednak szybko zdałem sobie sprawę, że do wygranej mi daleko. Ludzie przywiązali mnie do słupa na bardzo krótkiej lince. Oni też nie mieli zamiaru się poddać. Zarzuciłem łbem chcąc wyswobodzić się z uwięzi. Spotkałem się z oporem. Nie chciałem dać za wygraną. Zimno nocy ogarnęło całe podwórze i przeszyło mnie niczym sztylet. Każda kolejna próba ucieczki kończyła się niepowodzeniem lecz ja nie dawałem za wygraną.
    Przerwał mi dopiero dźwięk kroków. Spróbowałem obrócić się w miejsce z którego one dochodziły lecz przeszkodził mi słup. Jeszcze raz spróbowałem się wyrwać.
-Nigdy się nie poddajesz?- do mych uszu dobiegł głos pełen podziwu. Teraz mogłem dostrzec postać wyłaniającą się z nocnych ciemności. Był to ten mężczyzna. Ten jedyny którego imienia nie poznałem. Był dość niski i gruby. W ręce trzymał wiadro. Nie chciałem aby tu przychodził. Czego on ode mnie chce? Skuliłem uszy i przyglądałem się każdemu jego ruchowi.
-Szef nie może się dowiedzieć, że tu przyszedłem.- westchnął stawiając wiadro tuż pod moimi nogami. Gdy się pochylał skorzystałem z okazji i ugryzłem jego rękę.
-Ałć!- wykrzyknął odskakując natychmiast. -Chciałem ci tylko dać wody!- pochyliłem głowę nad wiadrem. W środku było sporo wody. Spojrzałem z pokorą na mężczyznę. Wiedziałem, że chciał dobrze ale musiałem być silny. Mimo, że strasznie mi się chciało pić odwróciłem łeb. Nic od niego nie chciałem. Mężczyzna roześmiał się i odszedł z powrotem w ciemność zostawiając wiadro pod mymi nogami. Zaskoczony czekałem aż zniknie za zasłoną nocy i zanurzyłem pysk w wodzie. Jakie to było przyjemne uczucie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I jak wam się podoba?
Ja nie jestem zadowolona z tego rozdziału :/ ale mam nadzieje, że chociaż wam się spodoba.
Jeśli macie jakieś propozycje co może się dalej dziać to śmiało piszcie w komentarzach. Ja mam kilka pomysłów na ciąg dalszy ale jak wam coś przyjdzie do głowy to zapraszam do pisania. No i oczywiście czekam na wasze opinie i komentarze bo one bardzo motywują.
Kocham was i do następnego rozdziału! ❤️

Końskim okiemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz