Part 26

52 5 2
                                    

Dwa tygodnie później...

Minęło już trochę czasu od tamtej niefortunnej imprezy; od tego okresu pojawiłam się jedynie tylko raz w domu mojego brata.
Tego ranka, gdy zamiast w znajomym, zielonkawym pomieszczeniu, obudziłam się obok Jacob'a w jego mieszkaniu przemknął mi przez myśl pomysł, że mogłabym wprowadzić się na trochę do mojego chłopaka.
Po omówieniu tego z blondynem oboje uznaliśmy, że w tej sytuacji będzie to najlepsze wyjście; musiałam sobie wszystko przemyśleć i odpocząć od towarzystwa Brian'a i jego kolegów, w którym mógł się również znaleźć Nathan.
Ciągle mnie zastanawia, dlaczego to zrobił, ale może kiedyś uzyskam odpowiedź.

Tydzień później do Londynu przyleciała Rosie, a jej obecność pomogła mi się szybciej pozbierać.
Może i trochę zaniedbuję teraz Jake'a, ale moja przyjaciółka niestety już dzisiaj musi wracać do Nowego Jorku.
Jutro obie rozpoczynamy studia i to ma być przełomowy dzień w naszym życiu, przynajmniej mam taką nadzieję.

- Kochanie... - usłyszałam za plecami jego szept, a po chwili oplótł mnie swoimi ramionami w talii i pocałował w policzek. - Jeszcze nie wyszłyście?

- Ehh... - westchnęłam odwracając się twarzą do chłopaka.

- Wszystko w porządku?

- Tak, tylko zastanawiam się, co ja bym bez ciebie zrobiła... - powiedziałam, na co chłopak się uśmiechnął.

- Jakoś oboje przeżyliśmy te trzy lata, ale za nic nie chciałbym do tego wrócić.
Kocham cię i chcę już być przy tobie, na zawsze... - teraz nie wiedziałam jeszcze, jak wielkie znaczenie miały jego słowa, nie zwracałam uwagi na takie, niepozorne "na zawsze"; zastanawiałam się jedynie, czy ja też czuje do niego coś więcej niż do tej pory, czy mogę już szczerze powiedzieć te dwa proste słowa "Kocham cię", chyba jednak nie...

- Ja też, Jake - przytaknęłam i przytuliłam się do niebieskookiego, a potem spojrzałam mu w oczy. - Wiesz, chyba faktycznie powinnam już iść, powiedziałam Rosie, że zaraz przyjdę - oddaliłam się trochę od mojego chłopaka.

- Na pewno nie chcesz, żebym z wami jechał?

- Nie; spokojnie Jake, przecież nic mi się nie stanie - posłałam mu pokrzepiający uśmiech.

- No dobrze, ale i tak masz uważać na siebie - złapał moją dłoń przyciągając mnie do siebie i cmoknął w usta.

- To pa. - ostatni raz spojrzałam na Jacob'a, który opierał się o blat i wyszłam z jego mieszkania.

Michael:

Siedziałem na trawie przed domem Julii i patrzyłem na gwiazdy, tak po prostu. Dziewczyna chwilę temu zniknęła w murach budynku, a ja zostałem tutaj ze śpiącym nieopodal dalmatyńczykiem, przenikając wzrokiem tą pustą i ciemną przestrzeń.
Miałem tyle pytań, na które nie mogłem dostać odpowiedzi. Czemu ciągle o niej myślę?
Nadal mnie interesuje wszystko na jej temat.
Co robi?
Z kim tam jest?
Czy coś złego jej się nie dzieje?
A ja nie jestem w stanie zaspokoić swojej ciekawości; nie mam nawet pojęcia, gdzie w tej chwili ona jest.
Moje życie, nie byłoby takie jak teraz, bez tych dwóch blondynek, co ja bym w ogóle bez nich zrobił?

- Mike... - odwróciłem się do tyłu słysząc, że ktoś wypowiada moje imię.
Parę metrów ode mnie stała zielonooka trzymając w dłoniach kubki kubki pełne parującej cieczy.
Wziąłem jeden, a Julia usiadła obok mnie i też skierowała twarz w kierunku tych jasnych plamek na granatowym tle.
- Wiesz... - zaczęła. - Gdy już pracowałam, miałam wtedy dwadzieścia lat, chodziłam z takim dopiero rozpoczynającym karierę sportowcem, było nam razem dobrze...
Jednak jego sława ciągle wzrastała; nie poświęcał mi już tyle uwagi co na początku; najważniejsza dla nie była już tylko siatkówka i spotkania z kumplami, a między nami co raz częściej wybuchały kłótnie.
Z każdym następnym dniem po prostu "my" przestawaliśmy istnieć, byłam "ja" i "on" - dwie, niezależnie, niepołączone niczym osoby.
Mimo, że rozstaliśmy się w zgodzie; on już nigdy nie pojawiał się w moich okolicach, a ja nie wybrałam się już na żaden jego mecz.

- Przykro mi... - tyle byłem w stanie powiedzieć po jej zaskakującym wyznaniu.

- Cóż... nie tylko ty przechodzisz zawód miłosny... - położyła głowę na moim barku. - Nie tylko ty, Mike...

Greta:

- Matko, Greta! Tak mi przykro, że muszę już wyjeżdżać! Będę do ciebie codziennie dzwonić i życzę ci szczęścia z Jake'iem! - krzyczała Rosie, gdyż dość mocno zagłuszały ją silniki samolotów.

- Dobrze, Rose spokojnie. Na pewno wszystko będzie w jak najlepszym porządku - uśmiechnęłam się do przyjaciółki.

- Samolot do Nowego Jorku za chwilę odlatuje... - usłyszałyśmy powiadomienie wydobywające się z głośników.

- Może jednak chcesz wrócić? - zaśmiała się, czego ja nie mogłam odwzajemnić; nie mogłam tak po prostu powracać do starego życia...

- Nie - powiedziałam cicho, kręcąc głową.

- To do zobaczenia, kiedyś - przytuliła mnie i odeszła w odpowiednim kierunku.

A ja, odwróciłam się na pięcie i szłam w stronę wyjścia, a już w następnej sekundzie przemierzałam powoli parking. Jednak, gdy zauważyłam idąca w moim kierunku zakapturzoną postać, którą i tak od razu rozpoznałam, przystanęłam zszokowana jej widokiem; a gdybym miała coś w dłoni to na pewno znalazłoby się w tej chwili na ziemi.
Stanął w odpowiedniej odległości ode mnie, ale się nie odzywał; jednak to z moich ust wymsknęło się jedno, krótkie, niekontrolowane pytanie:

- Czemu?

Jak się podoba dzisiejszy rozdział?

Gwiazdkujcie i komentujcie ;)

Plan CWhere stories live. Discover now