Teo

8.3K 448 126
                                    

I'm fucked up, I'm black and blue
I'm built for it, all the abuse
I got secrets, that nobody, nobody, nobody knows
I'm good on, that pussy shit
I don't want, what I can get
I want someone, with secrets
That nobody, nobody, nobody knows

~ Kehlani - Gangsta

*

Kolejny dzień miałam spędzić w szklarni u boku Neville'a Zdrajcy.

Poranek nie wyglądał tak kolorowo, jak poprzedniego dnia. Tym razem wiedziałam, co na mnie czeka; godziny w towarzystwie człowieka, który wydał nas wrogom; spojrzenia spode łba przepełnione pretensjami; cisza przerywana stukotem doniczek tudzież szelestem rozgrzebywanej ziemi.

Bez nadziei już piątą godzinę dzierżyłam łopatkę. Okopywałam roślinę, otrzepywałam zagmatwane korzenie, po czym przekazywałam do dalszej obróbki w ręce Longbottoma. Czasem końcówki naszych palców, zakrytych rękawiczkami, stykały się, a nieprzyjemny prąd przebiegał przez każdą komórkę organizmu. Nie mogłam się nadziwić, jak z przyjaźni zrodziła się nienawiść, w tak krótkim czasie.

Kiedy zdobywałam przyjaciół, liczyłam na lata niczym nieniepokojonej egzystencji u boku drugiej osoby. Oddawałam całą siebie, co w pakiecie dawało: zaufanie, aby powierzać tajemnice; oddanie, gdy stawałam murem za druhem, choćby nie wiem co; czas, który mogłam równie dobrze poświęcić na coś egoistycznego; a także miłość, tak mocną, jak ta do rodziców.

Wojna zmienia każdego z nas, lecz przemiany złe odbijają się największą czkawką.

Po południu stało się coś, co chociaż na chwilę ukoiło nerwy i oderwało mnie od pogrążania się w czarnych myślach. Zadręczanie się do niczego nie prowadziło.

– Cześć.

Odwróciłam się w stronę wejścia do szklarni; właściwie nie tylko ja. Zielarz obrzucił idącego między grządkami mężczyznę zaciekawionym spojrzeniem.

– O, cześć! – przywitałam się z Nottem.

Niósł srebrną tacę z pokrywką.

– Przyniosłem ci obiad... – wytłumaczył, stawiając naczynie na jedynym wolnym skrawku biurka.

To jedna z tych rzeczy, których człowiek się nie spodziewa. Śmierciożerca przynoszący z własnej, nieprzymuszonej woli posiłki. Czułam, że Teodor jeszcze nie raz mnie zaskoczy. Tego faceta dało się lubić, jeśli przymknęło się oko na ludobójstwo, do którego przyłożył rękę.

– Dziękuję! Draco czasem zapomina... – odpowiedziałam, wplatając w podziękowania sugestię dotyczącą niekoniecznie dobrego traktowania przez opiekuna.

– Wiem. – Kiwnął głową. Oparł się o kant biurka, obrzucając bystrym spojrzeniem czarnych oczu sadzonki gotowe do przesadzania. – No więc... jak ci się pracuje?

Zaśmiałam się gorzko, wspominając wczorajszy dzień oraz część dzisiejszego. Zabijcie mnie, jeśli mogło być gorzej: przyjaciel okazuje się kapusiem, a Malfoy stroi fochy. Obrażony Draco prezentował się gorzej niż baba przed okresem. Warczał, parskał, syczał, a wszystko z nerwowo podskakującą brwią oraz grymasem niezadowolenia na napiętej twarzy. O bardziej zabójcze spojrzenie mógłby konkurować z bazyliszkiem, gdyby ostatniego nie ukatrupił Harry na drugim roku.

Z bananem na ustach i histerycznym, wręcz szaleńczym, chichotem wykrztusiłam:

– Koszmarnie. – Głową wskazałam na mojego partnera do harców wśród roślinności. - Byłoby lepiej, gdybym nie musiała dzielić powietrza z Longbottomem.

Esencja cierpienia [Dramione][+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz