Rozdział XVIII

4.4K 489 138
                                    

    Nie potrafiłem zebrać słów, by powiedzieć, szczerze, cokolwiek. Pocieszenie byłoby słabym pomysłem, bo co niby miałbym mu powiedzieć? "Tak mi przykro, Will! Ale Nie martw się, jak ten dzieciak umrze to wszystko znów będzie w porządku! Co prawda będziesz wiódł smutne życie bez brata, ale spokojnie, to się wyklepie! Z czasem będzie dobrze! " ... to by był najgorszy pomysł na świecie.

    Spojrzałem ukradkiem na Bill'a, który wyglądał na nieźle wkurzonego. To on powinien zabrać pierwszy głos, wole moimi pustymi słowami go bardziej nie denerwować...

  -Will... Braciszku... Czy ty jako dziecko uderzyłeś w coś głową!? - zaczął po cichu, spokojnie, to mnie dosyć zdziwiło, jednak po chwili tak się wydarł, że odruchowo sięgnąłem dłońmi do uszu by je zasłonić.

  - J - Ja...  - wyraźnie on także odczuł skutek wywołany przez krzyk brata, jednak zamiast sprawić, by nie bolały go od tego uszy (bo w sumie nawet ich nie miał...), ten skulił się lekko, i schował oko w dłoniach, wyraźnie przestraszony. - B - Bill... Ja tylko chciałem, żebyś żył...

  - Dużo Ci to nie dało, wiesz? - przewrócił oczyma i ze skrzyżowanymi rękoma na piersi, oparł się plecami o ścianę. Will za to, wyraźnie zainteresowany jego słowami, spojrzał na niego. - Ten dzieciak jest alchemikiem, jak będzie wystarczająco mądry, może uda mu się zrobić miksturę wiecznego życia. Pomyślałeś o tym!? - jego zachowanie było dla mnie zagadką. Zupełnie nie rozumiem jak można chwilę krzyczeć najgłośniej, na całe gardło, by po chwili mówić spokojnie jakby nic się nie stało i przy okazji znów zacząć krzyczeć.

  - J - Ja...  Nie...

- No właśnie! Więc skazałeś się na wieczną służbę jakiemuś bachorowi, w zamian za kilka lat mojego życia jako nędzny człowiek. To nie był uczciwy deal...

  - Wiem Bill, ale... - drżącym głosem starał się załagodzić sytuację, jednak blondyn niespecjalnie chciał współpracować.

  - Bill, zanim dalej będziesz na niego krzyczeć, postaw się w jego sytuacji, pomyśl co on czuł... - odezwałem się w końcu, dość bezmyślnie przerywając im kłótnie, jednak chciałem pomóc Will'owi, który zupełnie nie wiedział co ma odpowiedzieć. Był na przegranej pozycji. - Czy ty byś nie zrobił tego samego? Pozwolił byś mu umrzeć? - moje słowa wyraźnie go zgasiły, nie wiedział co odpowiedzieć. Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, co chwila otwierając usta jakby chcąc wyrzucić z siebie jakieś słowa, jednak po chwili je zamykał odrzucając tę myśl na bok.

  - Zrobiłbym... - odparł po cichu odwracając wzrok. - Ale...! - nagle krzyknął jednak w porę mu przerwałem.

  - Ale! Skoro byś tak zrobił, to staraj się go zrozumieć. - spojrzałem na niego karcąco.

    Bill spojrzał to na mnie, to na Will'a ze zmarszczonymi brwiami, po czym westchnął przeciągle.

  - B - Bill... Ja... Ja chciałem dobrze... 

  - A chrzanić was! - nagle wstał i rzucił na ziemię poduszkę, która jeszcze przed chwilą leżała obok niego. - Idę coś zjeść! -głośnym, tupiącym krokiem wyszedł z pokoju, a ja od razu pomyślałem o jednej, dość istotnej przeszkodzie. Mabel!

    Już chciałem pobiec i zatrzymać Bill'a by nie dopuścić do kolejnej sprzeczki między nimi, jednak w porę zorientowałem się, że wszystko poza nami jest zatrzymane w czasie...  Że też od razu nie zauważyłem tego szarego... aktualnie wszystkiego! No i zegar nie odzywał się od dłuższego czasu....

    Kątem oka spojrzałem na Willa, który nadal lewitował w jednej, niezmienionej pozycji. Trochę było mi go szkoda, widać, że biedak strasznie się tym wszystkim przejął i chciał jak najlepiej a za to został tylko zbluzgany.

    Westchnąłem przeciągle, co skupiło na mnie jego uwagę.

  - Przejdzie mu, nie martw się. - powiedziałem mając nadzieję, że moje słowa będą zgodne z tym, co się stanie naprawdę. Nie znam go na tyle dobrze by móc to określić, jednak nie da się zaprzeczyć, że Bill ma niezłe huśtawki nastroju. Może musiał się po prostu wykrzyczeć i zaraz będzie mu lepiej.

  - Mam taką nadzieję... - powiedział cicho niemal niesłyszalnie.

  - Teraz przejął wiele ludzkich cech. Pokrzyczał sobie, poszedł do kuchni, a jak się naje będzie zupełnie innym człowiekiem, mówię Ci. Jedzenie dobrze działa na zdenerwowanie. 

  - Sosenko!! - Will już miał coś odpowiedzieć, jednak krzyk z dołu go uprzedził. Brzmiał już dosyć normalnie, w jego głosie nie słuchać było ani odrobiny złości. Szybko poszło.

  - Co?! - odkrzyknąłem patrząc pytającym wzrokiem w stronę drzwi. - Widzisz, już brzmi normalnie. - powiedziałem normalnym tonem patrząc z lekkim uśmiechem w stronę Will'a.

    Czekałem chwilę na odpowiedź, jednak gdy nie nastąpiła z głośnym westchnięciem wstałem z łóżka i wraz z Will'em wyszedłem z pokoju. W salonie siedziała Mabel, bez ruchu pochylała się nad stołem starając się, prawdopodobnie, dosięgnąć pilota. Dobrze, że czas był zatrzymany, bo zapewne gdyby nie to, trwała by tu kolejna gorączkowa dyskusja. 

    Gdy weszliśmy do kuchni  od razu w oczy rzucił mi się Bill przeglądający jakąś gazetkę.

  - Co chciałeś? - spytałem stając tuż obok. 

  - Patrz! - krzyknął przyciskając mi kawałek papieru do twarzy, od którego momentalnie się odsunąłem i po chwili wziąłem w dłonie. Była to gazeta z jakiegoś sklepu otwarta na stronie z wyposażeniem na kemping. Namioty, śpiwory, przenośna mini lodówka, karimaty i tego typu rzeczy. - Chcę na kemping! 

  - Kemping? - spytałem podnosząc do góry jedną brew. - A czy ty w ogóle wiesz co to jest?

  - ...Nie. Ale! Patrz na tych ludzi! - szybko podskoczył z krzesła i stanął obok mnie by wskazać mi palcem jakąś szczęśliwą rodzinę siedzącą przy ognisku a za nimi znajdował się rozłożony namiot. - Wyglądają na szczęśliwych, więc to musi być super!

  - Bill... - westchnąłem cicho patrząc na niego jak na kogoś nienormalnego. - Nie pojadę z tobą na żaden kemping... Jest już za zimno, zaraz będzie jesień.

  - No to weźmiemy koce! - nalegał patrząc na mnie wzrokiem zbitego szczeniaka.

  - Nie mamy czym się zabrać, z tym wszystkim nie będziemy jechać autobusem... - próbowałem znaleźć wymówkę. Szczerze, noc samemu w lesie z niezrównoważonym psychicznie niedoszłym demonem nie brzmi fajnie... 

  - Las jest blisko! Nie musimy iść daleko!

  - A co ja powiem Mabel? Przywiąże mnie do krzesła a mnie z tobą nie puści. - skrzyżowałem ręce na piersi.

  - Nie musisz jej o tym mówić. Nie jest twoją matką. - przewrócił oczyma. - Proooooszę! Kemping, kemping, kemping, kemping! Ja chcę usmarzyć pianki nad ognieeem! - złapał mnie za dłonie i dosłownie lekko podskakiwał prosząc mnie. Spojrzałem błagalnym wzrokiem na Will'a, jednak ten jednak wolał mnie nie ratować z opresji.

  - Okej! - krzyknąłem chcąc go uciszyć. - Pojedziemy... - dodałem już ciszej wyraźnie zrezygnowany na co chłopak szeroko się uśmiechnął.

  - Super! To jutro po południu jedziemy! - odparł z szerokim uśmiechem. - Will, wracamy do domu. - wyminął mnie i podszedł do brata.

  - Ej, chwila! - odwróciłem się i objął wzrokiem jego odwróconą do mnie tyłem sylwetkę. - Jutro jest poniedziałek, nie mogę tak po prostu nie pójść następnego dnia do szkoły!

  - Obiecałeś! - krzyknął nagle, odwracając się w moją stronę ze zmarszczonymi brwiami, po czym na jego ustach ponownie zawitał szeroki uśmiech. - Do jutra! - dodał, po czym obaj zniknęli.

    W co ja się znowu wpakowałem...?

Prześladowca.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz