~14~

1.7K 162 34
                                    

  Claire, o dziwo, bardzo chciała towarzyszyć mi w wyprawie po telefon do Baru Homera, w którym nie była od wieków. To mnie bardzo zaskoczyło i, szczerze mówiąc, nie mogłam stwierdzić, czy pozytywnie, czy negatywnie. Kochałam Claire tak samo jak resztę mojego rodzeństwa, ale wiedziałam, że między nami było zbyt wiele różnic, bym mogła złapać z nią jakiś dobry kontakt. Po prostu... byłyśmy zupełnie różne i nie potrafiłyśmy się dogadać. Claire była pyskata, uwielbiała się drażnić i stawiać na swoim, a ja... no, dobra, ja też lubiłam stawiać na swoim, ale to jeszcze nie znaczyło, że byłyśmy do siebie podobne. Kiedy ona łamała zasady, ja starałam się ich trzymać, mimo że w przeszłości wyglądało to odwrotnie. Teraz jakby Claire przejęła większość moich najgorszych cech z dzieciństwa tylko po to, by pokazać mi, że ona też może być buntowniczką, jak kiedyś ja.

  Nie radziłam sobie z tym.

  Mimo to długi marsz w stronę baru był nawet przyjemny. Nie pokłóciłyśmy się ani razu, a wszystko zapewne dlatego, że Claire wyrzucała z siebie słowa niczym karabin maszynowy. Normalnie usta jej się nie zamykały. Ciągle snuła jakieś dziwne tezy związane z Jaredem, ale ja mniej więcej od połowy drogi nie słuchałam tego, co mówiła. Nie potrafiłam po prostu sobie tego wyobrazić.

  Nie mogłam przestać myśleć o tym, co powiedział Jared. „Może niedługo sami odkryjecie prawdę". To nie zapowiadało się dobrze. Miałam wrażenie, że Jared usilnie stara się coś przed nami ukryć, coś, co dotyczy naszej matki i faktu, że się od nas tak nagle odciął. Nie miałam tylko pojęcia, jak to wszystko się ze sobą łączy. Czy mama zrobiła w przeszłości coś złego? Czy Jared odkrył to kilka miesięcy po wyjeździe ojca i dlatego tak się stoczył? Jeżeli tak, to co to było? I czemu nic nam nie powiedział? Dlaczego Jared tak usilnie nas odtrącał? Czemu nie chciał dać sobie pomóc? Wydawało mi się, że mój brat sam nie umie sobie poradzić z tym, co wydarzyło się w jego życiu, ale nie chciał przyjąć ode mnie ani reszty pomocy. Wyglądało to tak, jakby sam pragnął cierpieć, nie narażając nas na nieprzyjemności. To nie miało dla mnie żadnego sensu. Przecież byliśmy rodziną! Powinniśmy się wspierać, dbać o siebie, dzielić się tym, co dzieje się w naszym życiu! Jared jednak nie podzielał mojego zdania. Widocznie to, co być może odkrył, było ważniejsze niż rodzina.

  A może... on po prostu chciał nas przed tym chronić? Może to było coś... strasznego?

  Zdałam sobie sprawę, po raz kolejny w karierze pani domu i głowy rodziny Connor, że nie wiem, kim tak naprawdę jest Jared, mój brat. Od wyjazdu ojca tak się od nas odsunął, że stał się dla mnie praktycznie obcym człowiekiem, o którym nie mogłam prawie nic powiedzieć. Nasze najmłodsze siostry praktycznie go nie znały, a Tibby i Iliza jawnie się go obawiały. Claire go nienawidziła, bliźnięta były zmieszane w jego towarzystwie. Dean mu współczuł, choć sam nie miał pewności, czego, a ja... Ja starałam się być dla niego matką. Tak, matkowałam mu, mimo że był ode mnie cztery lata starszy. Ale nie miałam na to żadnego wpływu - od chwili, gdy spadł na mnie obowiązek zajmowania się Vanessą i Tessą, obudziły się we mnie matczyne instynkty, których często nie potrafiłam wyłączyć. Czasem po prostu czułam się tak, jakbym miała ponad czterdzieści lat i przeżyła kilka porodów. Jakbym była Thalią Connor. I to tak irytowało Jareda.

  Claire dalej trajkotała, a moje myśli powoli zaczęły schodzić na inne tory. Znów zaczęłam analizować przebieg rozmowy, jaka odbyła się w salonie w moim domu, i przypominać sobie o zadaniu, które mnie czekało, a na które nie miałam najmniejszej ochoty. Nie to, żeby przeszkadzała mi w nim obecność Blake'a (no, może troszeczkę - czasem można się trochę rozproszyć, patrząc na niego), ale po prostu bałam się tego, że nie będę umiała zachować przy nim zimnej krwi, jak już mi się to zdarzyło. Zdawałam sobie sprawę z tego, że moja silna wola powoli przy nim zmieniała się w sflaczałą wolę, ale nadal starałam się zachować jakiekolwiek pozory opanowania. Przynajmniej pozory. Poza tym obawiałam się samego celu tego zadania - Adriana Sorokina. O jego rodzinie słyszałam wiele, a najwięcej epitetów pod jej adresem nie było pochlebnych. „Niesamowicie okrutni" - powiedziała kiedyś mama, kiedy w książce od historii pojawiło się ich nazwisko. - „Jedna z najbardziej niebezpiecznych rodzin, jakie możesz sobie wyobrazić. Lepiej, żebyś ich nigdy nie spotkała". Cóż, mamo, teraz już trochę na to za późno. Dziś wieczorem przeżyję bliskie spotkanie z prawdziwym Sorokinem.

Pieśń ŚmierciOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz