Belinda prowadziła nas krętymi, ciemnymi korytarzami w miejsce, w którym jej zdaniem mieliśmy spotkać się z „własnym przeznaczeniem". Te słowa brzmiały tak samo złowieszczo jak wszystko, co mówiła, dlatego Blake i ja ciągle patrzyliśmy po sobie, gdy siostra Clarka Jansena snuła kolejne opowieści o tym, jaki to pan Mauvis Drake nie jest genialny, potężny i niezwyciężony. Belinda zachowywała się jak jakaś dewotka, fanatyczka religijna, która wierzyła w wielką potęgę Drake'a. Ja i mój ukochany aż drżeliśmy, gdy prawiła nam jakieś kazania na temat największego wroga świata ludzi i nadnaturalnych.
W końcu trafiliśmy do jakiejś ogromnej sali, w której nie było ani jednego okna, a jedyne światło sączyło się z pochodni, których płomienie strzelały niebieskimi językami. Panował półmrok, który nieco mnie niepokoił, a całe moje ciało ściął lód, gdy na jakimś krześle imitującym tron dostrzegłam sylwetkę Marka Drake'a. Znajdował się na podwyższeniu i z wyraźnym rozbawieniem obserwował, jak Belinda prowadziła mnie i Blake'a w jego stronę. Natychmiast poczułam, jak wokół mojego serca coś się zaciska. Ten człowiek chciał wybić całą ludzkość, a ja i Blake mieliśmy teraz stanąć z nim twarzą w twarz. Wcześniej jakoś się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak przerażającą osobą był. Zaczynałam się... bać.
Kiedy stanęliśmy przed jego tronem, spojrzałam na niego, starając się ukryć mój strach. Nie chciałam okazać mu, że jego widok wpędzał mnie w drżenie i zdenerwowanie. Ja wręcz nie mogłam tego zrobić. Nie chciałam, by czuł satysfakcję.
Belinda stanęła u jego boku i spojrzała na mnie i Blake'a z góry. Drake uśmiechnął się okrutnie.
- Kogo my tu mamy? W końcu znów się spotykamy, Alice... Blake. Miło was widzieć.
Blake stanął obok mnie, a ja czułam, jak cały jest spięty. Był równie zdenerwowany tym spotkaniem jak ja. I też chyba nic nie rozumiał.
- No, ciebie mniej - powiedział Blake i skrzywił się, patrząc na Mauvisa. - Możesz nam powiedzieć, o co chodzi? Bo jakoś nie mam ochoty spędzać w twoim towarzystwie całego swojego czasu. Wiesz, niezbyt cię lubimy.
- Domyślam się - odparł z uśmiechem. - Szczególnie po tym, co wydarzyło się w Cimeterium... - Spojrzał na mnie, a ja zadrżałam. Nie zdołałam tego przed nim ukryć. - Oj, Alice, tak mi przykro, ale niestety, musiałem to zrobić. Sytuacja tego wymagała. Za długo na to czekałem...
- Och, jak bardzo ci przykro - warknęłam. - Tak ci przykro, że...
Blake położył mi rękę na ramieniu.
- Spokojnie, Al. Nie daj mu wyprowadzić się z równowagi.
- Blake, zmieniłeś się - powiedział Drake jakby z... zaskoczeniem. - Dorosłeś. W końcu.
Mój chłopak przewrócił oczami.
- Cóż za szczęśliwy dzień. A teraz gadaj - co my tu robimy? Po co jesteśmy ci potrzebni? Czego od nas chcesz?
- Hm, w sumie do niczego nie jesteście mi potrzebni - powiedział i przeczesał palcami swoje włosy. Aż trudno było sobie wyobrazić, że miał jakieś czterysta bądź pięćset lat. To samo można było powiedzieć o Belindzie, która przyglądała się Drake'owi z dziwnym blaskiem w oczach. - Ale musiałem was zgarnąć, bo trochę mi przeszkadzaliście, moi drodzy. Ciągle pakowaliście się tam, gdzie nie trzeba. I nawet zabraliście Adriana.
Blake spojrzał na niego z niechęcią.
- Mam cię przeprosić? Poczujesz się lepiej?
- Nie. Lepiej się poczuję, jak wrócicie do celi, ale musimy jeszcze załatwić jedną sprawę. - Spojrzał na mnie z błyskiem szaleństwa w oczach. Czyżby miał zamiar coś mi zrobić? - Mam odpowiedzi na wiele z twoich pytań, Alice. Nie wiem tylko, czy na nie zasługujesz.
![](https://img.wattpad.com/cover/57152847-288-k275591.jpg)
CZYTASZ
Pieśń Śmierci
ParanormalDrugi tom Śpiewu Śmierci. Rodzinne tajemnice są, moim zdaniem, najgorsze, bo odkrywając je, możesz zranić nie tylko siebie, ale też bliskich. Nazywam się Alice Connor i mam osiemnaście lat. Z pozoru jestem zwyczajną Żniwiarką Śmierci jakich wi...