Nie musiałam się długo zastanawiać, co robić. Już chwilę po tym, jak zobaczyłam uciekiniera, zaczęłam gnać w jego stronę, chcąc go dorwać. Nie miałam żadnych wątpliwości, że to właśnie on podsłuchiwał mnie i Deana. To jego obecność czułam, gdy uważnie rozglądałam się po okolicy, w której znajdowałam się z bratem. Widocznie schował się gdzieś w wysokich trawach i dlatego nie mogłam go namierzyć. Cóż, teraz był mój. Nie wywinie mi się, a przynajmniej tak czułam. Biegłam za nim, choć było to skrajnie nieodpowiedzialne z mojej strony - nie miałam przy sobie żadnej broni, nikt nie wiedział, gdzie byłam, a uciekinier mógł okazać się niebezpieczny. Napędzała mnie jednak wściekłość i chęć uchylenia rąbka tajemnicy. Pragnęłam się dowiedzieć, kim był ten Żniwiarz i czego chciał od mojej rodziny.
Przedzierałam się przez wysokie trawy, które sięgały mi do brody, ale całą swoją uwagę skupiłam na facecie - tak, to niewątpliwie był mężczyzna - który biegł szybko w stronę Centrali, szkoły i innych ważniejszych budynków, które znajdowały się kilometry stąd. Pędziłam za nim, widząc tylko jego ciemną kurtkę z kapturem. Moje nogi sprawowały się świetnie, już dawno się zaleczyły, choć czasem stare rany się odzywały. A to raczej było rzadkie, więc się tym nie przejmowałam.
Zaczęliśmy zbiegać po jakimś wzgórzu, a ja chwilami miałam wrażenie, że zaraz padnę na twarz i wybiję sobie wszystkie zęby. Zbocze nie było strome, ale szybkość, z jaką biegłam, mogła być dla mnie nieco niebezpieczna, więc trochę zwolniłam. Nadal jednak nie spuszczałam wzroku z postaci, która przede mną uciekała, nawet się za siebie nie oglądając. W tamtej chwili nie martwiłam się o to, że coś mi się stanie. Nie przejmowałam się tym, dopóki w mojej głowie pobrzmiewał głos Drake'a, gdy mówił o jego popleczniku z Trupiarni. Wtedy byłam gotowa zrobić wszystko, by zdemaskować tego szpiega.
Wiatr się wzmógł. Moje włosy pod jego wpływem rozsypywały się z niedbałego koka, a ciało drżało pod cieniutką kurteczką, którą wcisnął mi mój brat bliźniak, gdy wychodziliśmy z domu. Czułam, jak po moim karku spływa strużka zimnego potu, a moje serce bije zdecydowanie zbyt mocno. Oddech w mojej piersi się rwał, ale się nie poddawałam. Nadal biegłam, nie zważając na to, że brakowało mi tchu, a moje nogi zaczęły mrowić w ten charakterystyczny sposób. Przez chwilę przez moją głowę przetoczyło się milion myśli, które dotyczyły moich biednych, pogryzionych łydek, ale je od siebie odsunęłam. To nie był czas ani miejsce na użalanie się nad sobą.
Na horyzoncie pojawiły się pierwsze budynki, które należały do mieszkańców Cimeterium, a uciekinier nagle odbił mocno w prawo i zaczął biec w stronę Wzgórza Cmentarzy, gdzie znajdowało się mniej budynków i istniało mniejsze prawdopodobieństwo na to, że spotka się tam kogoś znajomego. Pognałam za nim, czując, jak adrenalina wypełnia moje żyły niczym kiedyś trucizna Nieumarłych.
Byłam szybka, ale facet na tym polu był ode mnie lepszy. Ciągle dzieliło nas z dwadzieścia metrów, a ja, nawet gdy przyspieszałam, nie dałam rady go dogonić. Poza tym powoli opadało na mnie zmęczenie. I mimo że zaciskałam mocno zęby i parłam na przód, nie mogłam zignorować kłucia w piersi i mrowienia w nogach. Czułam się fatalnie, ale nie poddawałam się. Nie potrafiłam przyznać się do porażki, dlatego nadal łudziłam się, że zaraz zdarzy się jakiś cud, który pozwoli mi dogonić tę szumowinę i zdjąć jej kaptur z twarzy, by poznać jej tożsamość. Naprawdę w to wierzyłam.
Mijaliśmy kolejne pola suchych i szorstkich w dotyku zbóż, a uciekinier nadal biegł z taką samą prędkością, jakby taki wysiłek zupełnie nie robił na nim wrażenia. Ja też ciągle jakoś posuwałam się na przód, ale czułam, jak powoli opuszcza mnie energia. Zwalniałam, co mnie niezmiernie irytowało. Miałam chwilami ochotę paść na ziemię i wyć ze swojej bezradności.
CZYTASZ
Pieśń Śmierci
ParanormalDrugi tom Śpiewu Śmierci. Rodzinne tajemnice są, moim zdaniem, najgorsze, bo odkrywając je, możesz zranić nie tylko siebie, ale też bliskich. Nazywam się Alice Connor i mam osiemnaście lat. Z pozoru jestem zwyczajną Żniwiarką Śmierci jakich wi...