Kilka godzin później byłam już w barze u Homera i całkowicie zatraciłam się w pracy, starając się nie myśleć o Jaredzie i tym, co do mnie powiedział, gdy wyrzucił mnie za drzwi od swojego pokoju. „Tylko żebyś potem tego nie żałowała". Ugh, to nie brzmiało dobrze.
Bar przyjaciela moich rodziców był jak zawsze zatłoczony, a ja miałam pełne ręce roboty, jak co wieczór. Żniwiarze bardzo lubili odwiedzać te miejsce; panowała tu świetna atmosfera, Homer sprzedawał świetne piwo, a jego była żona Matilda i pomoc kuchenna, Waverly, przyrządzały świetne posiłki. Wszyscy świetnie znali ten bar, każdy wiedział, jak tu trafić, co tu zamówić i kogo tu zaprosić. Niestety, praca kelnerki tutaj nie należała do najłatwiejszych - niektórzy klienci strasznie mi się narzucali, rzucali niemoralnymi propozycjami, klepali mnie po tyłku. Musiałam się od nich odpędzać, co mnie niemiłosiernie wkurzało, ale nie mogłam zrezygnować z tej posady. To ona stanowiła znaczną część moich dochodów.
Homer jak zawsze stał przy ladzie i po kolei nalewał każdemu klientowi swoje słynne, miodowe piwo, które zdaniem wielu było najlepszym w całym Cimeterium. Cóż, wcale się nie dziwiłam tym opiniom - po nim można było wprost odlecieć na drugi koniec Podziemia. Mój pracodawca rzucił mi spojrzenie spode łba, gdy weszłam za ladę. Chyba coś go trapiło.
- Co? - zapytałam, przystając przed drzwiami, które prowadziły do kuchni, a także szatni, w której mogłam się przebrać w swój „uniform". Przez chwilę patrzyłam, jak nalewa piwo jakiemuś młodemu Żniwiarzowi, a następnie odbiera od niego zapłatę. - Co przeskrobałam? Hm?
Homer Pines mruknął coś pod nosem, zupełnie mnie ignorując. Chyba naprawdę był nie w sosie. Usunęłam mu się więc z drogi, idąc prosto do szatni.
Uniform kelnerki w barze Homera składał się z obcisłej sukienki sięgającej do kolan, która w zasadzie odsłaniała przed całym światem wszystkie moje kształty, i kretyńskiego białego fartuszka z falbankami. Czułam się w tym stroju idiotycznie, ale wszelkie próby przekonania Homera, by zmienił mój strój, były bezskuteczne - uparł się, że dzięki mojemu wyglądowi ma więcej klientów, i nie ma zamiaru go zmieniać. Ech, Homer i te jego kretyńskie, oportunistyczne przekonania.
Kiedy się przebrałam i związałam swoje włosy w wysoki kucyk, zajrzałam do kuchni, gdzie Matilda i Waverly w pocie czoła przygotowywały zamówienia, które zaraz miałam posłać na salę. Kiedy nie było mnie, ich jedynej kelnerki, to Homer zanosił klientom talerze napełnione jedzeniem, ale wtedy zazwyczaj nie było takiego ruchu. Dopiero wieczorami robiło się tu naprawdę tłoczno i duszno, a nieprzyjemny zapach potu, alkoholu i specyficznej nutki starego drewna, którym wyłożona była podłoga w barze, stawał się nieznośny.
Matilda uniosła wzrok znad garów i uśmiechnęła się do mnie, widząc mnie już w fartuszku.
- Co, już zaczynasz swoją zmianę? - zapytała dziwnie wesoła.
Waverly, która akurat kroiła jakieś warzywa na desce nieopodal swojej współpracownicy, gwałtownie zwróciła swoje oczy na mnie.
- O, ty już. - Zerknęła na zegarek, który nosiła na lewym nadgarstku. - Kurde, już po ósmej. Jak tak dalej pójdzie, to do północy zaharuję się na śmierć.
- Nie narzekaj - żachnęła się Matilda, mierząc mnie wzrokiem. - Mogłaś skończyć jak Alice, która musi odpędzać się od tych starych dziadów i ich obleśnych łap.
- Nie miałabym nic przeciwko obleśnym łapom - mruknęła z rozbawieniem Waverly.
- Tak, jasne - zaśmiałam się serdecznie. - Nie wiesz, ile już hektolitrów piwa zmarnowałam na obleśne twarze tych kretynów.
CZYTASZ
Pieśń Śmierci
ParanormalDrugi tom Śpiewu Śmierci. Rodzinne tajemnice są, moim zdaniem, najgorsze, bo odkrywając je, możesz zranić nie tylko siebie, ale też bliskich. Nazywam się Alice Connor i mam osiemnaście lat. Z pozoru jestem zwyczajną Żniwiarką Śmierci jakich wi...