Rozdział 11

95 14 7
                                    

październik 1975

Odór jest nie do zniesienia. Kto by pomyślał, że ciała tak szybko się rozkładają? I tak śmierdzą. Trzeba ich nie było przynosić w jedno miejsce. Chociaż fakt, drewniany domek w środku lasu to całkiem fajna kryjówka. Uchylam drzwi, ledwo trzymające się na zawiasach i wyglądam na zewnątrz. Ani żywej duszy. Wychodzę i od razu robię głęboki wdech. Świeże powietrze dociera do moich płuc. Mimo że jest duszno, czuję się wspaniale. Spoglądam do góry. Drzewa nie zasłaniają całkowicie horyzontu i widzę ciemne, burzowe chmury, odznaczające się na ciemnym niebie. Burza. Cisza przed burzą. Wytężam słuch i faktycznie, nie słyszę nic. Wszystkie zwierzęta poszły spać lub skryły się w swoich schronieniach. Zamykam oczy i delektuję się chwilą. Nagle słyszę trzask gałązki, dobiegający z mojej prawej strony. Momentalnie otwieram oczy i zrywam się na równe nogi. Mrużę oczy, próbując dostrzec jakiś ruch. Wreszcie widzę zbliżającą się, znajomą postać. Potyka się o wystające gałęzie i głośno dyszy.
- Co tu jeszcze robisz? - syczę wściekle, gdy zbliża się wystarczająco, aby mnie usłyszeć. - Nie dość mam kłopotów przez ciebie?
- Jak widać nie - odpowiada beztrosko i zbliża się jeszcze bardziej. Bada wzrokiem całe moje ciało - Krwawisz.
- Ty też - mówię z przekąsem. Nagle zauważam, że trzyma w lewej ręce pistolet. - Odłóż to!
- Bez nerwów - mówi spokojnym tonem. - Już wiele szkód wyrządził. Zostawię go w domku.
- Nie radzę tam wchodzić - kładę dłoń na drzwiach.
- Och daj spokój, wiem, co tam jest - wzdycha i odtrąca moją rękę. Otwiera delikatnie drzwi i wchodzi do środka. - Cholera, jaki smród!
- Trzeba było mnie słuchać.
- Nigdy w życiu. Patrz, co się dzieje, gdy się ciebie słucha - mówi i wskazuje ręką na gnijące ciała. Podchodzi do jednego z nich i wsuwa pod nie broń. - Widzisz, wszystko mam przemyślane.
- Cudownie - wzdycham teatralnie. - Czy możesz już wreszcie zniknąć? Chcę posiedzieć trochę w samotności i iść do domu.
- Raczej przygotować się mentalnie na to, co cię czeka - uśmiecha się ironicznie. Po chwili przestaje się uśmiechać i zaczyna się nad czymś zastanawiać. - Poczekaj. Czy muszę stąd zabrać swoje rzeczy? Na wszelki wypadek.
- Nie. Są bezpieczne. Drewno i ziemia potrafią chronić tajemnice.
- Wspaniale. Przedstawienie czas zacząć - uśmiecha się ponownie. Wyskakuje zadziwiająco lekko na zewnątrz.
- Chwila - także wychodzę. Odwraca się w moją stronę. - Pamiętaj, że cię kocham. I zawsze będę.
- Wiem. I doceniam to, co dla mnie robisz - uśmiecha się blado. - Dla nas.


listopad 2015

Jessica

- Gotowi? - Daniel zamyka drzwi od strony kierowcy swojego starego wozu. Uśmiecha się do nas szeroko. Stoimy na skraju lasu, patrząc w głąb, zastanawiając się, jakie może skrywać tajemnice. Po dwóch tygodniach od zaproponowania 'wycieczki' do lasu przez Daniela wreszcie postanowiliśmy to zrobić. Nie poszliśmy od razu, bo chcieliśmy, aby cały szum wokół imprezy trochę ucichł. Moi rodzice bali się mnie po tym wypuszczać samej z domu, ale przekonałam ich argumentem, że umiem szybko biegać, na wszelki wypadek. Mama może nie była bardzo zadowolona, ale nic nie powiedziała. Ostatnio wszyscy nasi rodzice zrobili się nadopiekuńczy. Robi się to już naprawdę nie do zniesienia.
Aby się spotkać, musieliśmy trochę pozmyślać, mówiąc, że spotykamy się u bliźniąt, aby omówić sprawy szkolne. Oczywiście nikt nic nie wspominał o masakrze. Rodzice chyba nie mieli nic przeciwko, tylko Tom miał jakieś drobne problemy z ojcem. Który zresztą sam coś ukrywa, zabawne. Dodatkowo rodziców Amy i Daniela nie ma w mieście przez weekend, więc jesteśmy bezpieczni. Możemy spokojnie rozejrzeć się po chatce i okolicach i wrócić do nich na noc.
- Jess, idziesz? - z zamyślenia wyrywa mnie głos Ellie. Spoglądam w jej stronę. Macha do mnie z uśmiechem. Moi towarzysze przeszli już przez linię drzew i patrzą na mnie, czekając, aż do nich dołączę.
- Jasne! - odkrzykuję i zakładam granatowy plecak leżący u moich stóp. Dobiegam do nich truchtem, przeskakując przez kilka wystających korzeni.
- Okej, wiem mniej więcej, gdzie jest ta chatka - informuje Daniel, wyjmując mapę z bocznej kieszeni wypchanego po brzegi plecaka. Ciekawe, co tam ma. - Jeśli się nie mylę, dojdziemy tam za minimum pół godziny.
- Nie ma jakiejś krótszej trasy? - jęczy Amy, siadając na kamieniu. Nie rozumiem, jak osoba z tak dobrą sylwetką, nigdy nie uprawia sportu. Interesujące zjawisko.
- Jest - odpowiada Daniel, mrużąc oczy. - Wchodząc do lasu od strony miasta doszlibyśmy bardzo szybko, ale moglibyśmy zostać przez kogoś zauważeni, co nie byłoby zbyt przyjemne, nieprawdaż siostrzyczko.
- Mhm - mruczy i wstaje, patrząc na niego spode łba.
- Świetnie. Proponuję iść za mną - mówi.
- Dlaczego ty zawsze się rządzisz? - pyta nagle Jake. Stoi po prawej stronie Daniela i spogląda na niego z ciekawością. Nie jestem pewna, czy z przyjazną odmianą.
- Bo wiem, gdzie mamy iść, po prostu - wzrusza ramionami.
- Ale... - zaczyna Jake.
- Daj spokój - przewracam oczami. - Daniel jest szefem i jest najbardziej ogarnięty z nas wszystkich. Z tobą od razu byśmy się zgubili.
- Możemy już iść? - burczy Jake, próbując odwrócić uwagę od swojej porażki. Szach mat, kochanieńki. Uśmiecham się do niego szyderczo, a on odwzajemnia go, mrużąc oczy.
- Taaak - Daniel przerywa napięcie i spogląda na papierową, rozkładaną mapę. - Za mną.
Obraca się na pięcie i rusza do przodu. Od razu zrównuje się z nim Tom, zaczynając cichą rozmowę. Jake podąża za nimi, gapiąc się w telefon. Znając jego ego, pewnie włącza GPS, cóż za ironia losu.
- Jess, co ty taka dzisiaj zamyślona? - podchodzi do mnie Amy, a za nią Ellie.
- Tak jakoś - wzruszam ramionami i uśmiecham się lekko. - Jak myślicie, znajdziemy tam coś ciekawego?
- Raczej nie - zaprzecza Ellie, kręcąc głową i wprawiając w ruch jej długie, kasztanowe włosy. - Policja raczej od razu całą przeczesała. Tak myślę.
- Sami się przekonamy, jak tam dojdziemy - mówię.
- Jeśli dojdziemy - wzdycha Amy. - Zawsze najdłuższa trasa, zawsze.
- Wszystko słyszę Amy! - mówi głośno Daniel, nie odwracając się w naszą stronę. Przeczesuje tylko blond włosy, ale od razu wyobrażam sobie, jak ironicznie się uśmiecha. Kochające się rodzeństwo. Śmiejemy się przez chwilę, a resztę drogi przemierzamy w ciszy.

Cisza przed burząOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz