Rozdział 25

49 5 7
                                    

Jake

Czuję przeszywający ból, dochodzący do każdego zakątka mojego ciała. Zaciskam zęby i upadam na kolana. Wypuszczam powietrze, czując ogarniające mnie osłabienie. Sięgam prawą ręką w poszukiwaniu źródła bólu. Dotykam brzucha i czuję, jak moja dłoń robi się wilgotna. Zerkam w dół. Koszulka przesiąknęła w tym miejscu krwią, która spływa już z moich palców. Zamykam na moment oczy i czuję szum w uszach. Tworzy on barierę, odcina mnie od odgłosów z zewnątrz. Jak przez mgłę słyszę jakiś krzyk, ale przez przypływ emocji nie jestem w stanie skojarzyć, do kogo należy. Czuję czyjś dotyk na ramionach i mrużę oczy. Ktoś nachyla się nade mną, widzę przerażony wzrok, poruszające się usta i uniesione do góry brwi. Mrugam kilka razy, próbując się skupić i wrócić do rzeczywistości. Ból ledwo mi na to pozwala, ale w końcu się udaje. Poznaję tę twarz, te ciemne włosy i głos, wreszcie go słyszę. Jess.

- Jake! Jake! Proszę cię powiedz coś - chwyta moją twarz w dłonie, czuję jej dotyk, jej drżące palce gładzące mnie po policzku. Wciągam nerwowo powietrze, starając się odciąć od pulsującego bólu. Chyba to  zauważa, bo zerka na moją zakrwawioną koszulkę. Widzę, jak szkli jej się wzrok. - Kurwa. Jest źle, bardzo. Co zrobić? Co mam zrobić? 

Cała się trzęsie i wodzi po mnie wzrokiem, a ja przypominam sobie wszystko, co przed chwilą się stało. Roberts... to jej wina. To między innymi ona stoi za tym całym gównem. Musiałem coś zrobić, nie wytrzymałem. Rozglądam się dookoła. Stoi pod drzewem, nadal unosząc broń. Dostrzegam lekki uśmiech na jej twarzy. Spodobało jej się i jest gotowa zrobić to jeszcze raz. Las wokół nas jest cichy. Słońce schowało się za chmurami, co tworzy mroczny nastrój. Nie słychać nawet ptaków chowających się w koronach drzew. Nagle, czuję ostry ból w okolicach rany. Wstrząsają mną dreszcze.

- Kurwa - klnę i krzywię się. Odwracam wzrok od pani Roberts, kierując uwagę na źródło bólu. Jess klęczy przy mnie i dotyka mojego podkoszulka. Jej dłonie, podobnie jak moje, robią się mocno czerwone.

- Przepraszam - szepcze i widzę, jak drży jej warga. - Musimy zatamować krwawienie, bo zaraz się to źle skończy.

Zamyka oczy i odgarnia pasma włosów z twarzy. Brudzi się przy tym moją krwią, lecz chyba nie zwraca na to uwagi. Bierze głęboki oddech i otwiera je, koncentrując się na mojej ranie. Pociąga za swoją ciemną bluzę zawiązaną w pasie, chcąc się z niej uwolnić. Gdy jej się to udaje, zaciska ją w miejscu krwotoku. Ponownie czuję ból, jeszcze gorszy od poprzedniego. Krzywię się ponownie, zaciskając oczy.

- Trzeba cię zabrać do szpitala, to nic nie da - szepcze nerwowo Jess. Przenosi wzrok z prowizorycznego opatrunku na swoje zakrwawione dłonie. Kręci głową i sięga do przedniej kieszeni spodni, chcąc wydobyć z niej telefon.

- Stój! - krzyczy pani Roberts i podchodzi bliżej, zaciskając dłonie na broni. - Ten strzał był ostrzeżeniem, drugi już taki nie będzie. Jeśli chcesz, żeby twój chłopiec żył, to grzecznie oddasz mi ten telefon. Jego też.

- Nie boję się ciebie - Jess odwraca się w jej stronę. Wstaje bez zawahania się, ale widzę, jak drżą jej nogi.

- Ach tak? - Roberts uśmiecha się i przykłada jej lufę do czoła. Próbuję się podnieść, ale ból mi na to nie pozwala. Opadam na plecy, głośno oddychając.

- Jess! Oddaj jej te komórki - mówię stanowczo. - Proszę, zrób to.

Spogląda na mnie ze strachem. Wygląda, jakby była na skraju wytrzymałości, cała umazana krwią i jeszcze z pistoletem przy skroni. Resztkami sił wyciągam telefon z kieszeni i rzucam w jej stronę. Upada na ziemię. Jess schyla się po niego i podaje drżącą ręką pani Roberts razem ze swoim.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Mar 03, 2019 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Cisza przed burząOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz