Baron Arald został poważnie ranny. Nawet sam Malcolm nie jest wstanie go uleczyć bez tajemniczego zioła. Lady Sandra jest załamana. Tylko miłość potomków bohaterów Auralenu może uratować Aralda. Jak się to skończy? Czy Arald wyzdrowieje?
Jeśli chce...
-Nie, kurna Wyrwij.-zażartowała Maddie. -Aleee... Co ty tu robisz? -Nie wiesz?-spojrzała na mnie pytająco. -No nieeeeeee...-dalej byłem zszokowany. -Też będe zwiadowca, a raczej zwiadowczynią.-uśmiechnęła się. Jej uśmiech był taki piękny. -Co?! To super!-podeszłem i przytuliłem ją. Jednak przypomniałem sobie, że jest księżniczką. Oderwałem się od niej. -Wybacz ja...-nie skończyłem. -Tak, tak rozumiem.-powiedziała wyraźnie zawiedziona. -------------------MADDIE--------------------- Zaskoczył mnie tym przytuleniem. Nie odepchnęłam go. Po chwili gwałtownie oddalił się odemnie. Byłam bradzo zawiedziona. Chciałabym tkwić w jego ramionach na zawsze. -Wybacz ja...-zaczął. -Rozumiem.-popatrzyłam na Willa, który z trudem powstrzymywał śmiech. -Tak, śmiej się śmiej.-rzuciłam zażenowana. -No dobra.-Will już się opanował.-To rozpakuj się, a potem Zack pokaże ci jak się strzela. -Ok. Po chwili stałam na łucznicy razem z Zackiem. -Patrz, musisz mocno naciągnąć cięciwę i puścić w odpowiednim momencie. O tak.-wziął strzałe i z prędkością światła wystrzelił. Otworzyłam szeroko oczy. -Wow. Teraz ja.-wzięłam łuk, nałożyłam strzałę i puściłam strzałę. Cięciwa mocno rozcięła moją dłoń. Krzyknęłam z bólu. -Spokojnie.-Zack wziął moją dłoń i rozmasował rane. Zarumieniłam się. -Może to ci pomoże.-nałożył mi na dłoń skórzaną rękawiczkę. -Spróbuj teraz.-posłał mi promienny uśmiech. Powtórzyłam strzał. Cięciwy nawet nie poczułam. Ale strzała wbiła się 3 metry przedemną. -Spokojnie.-powiedział znów Zack.-Poćwiczysz i będzie dobrze. Przez następne pięć tygodni uczyłam się strzelać, walczyć sztyletami, skradać się zlewać z otoczeniem, tropienia śladów, odczytywanie godziny ze słońca i księżyca, gotować, sprzątać, a i poznała swojego nowego BFF czyli Zderzaka, który... Zresztą wiecie jak potoczyła się historia z koniem. Dalej mam kilka siniaków. Pewnej środy, pewnego roku pewnego dnia pewnej godziny Zack zapytał się. - No bo... Chciałem cię zabrać na spacer...-spóścił nieśmiało wzrok. Myślałam, że nigdy nie zapyta. -Jasne! To za godzine!-poszłam się wyszykować. ---------------------ZACK------------------------ Jechałem poszukać fajnego miejsca na spacer. No tak! Już wiem. Godzinę później czekałem na Maddie przed chatką taty. Po kilku minutach wyszła. -Cześć!-podszedłem do niej i złapałem ją za ręke. Mnie samego zdziwił ten gest. Ale Maddie nie stawiała oporu. Po półgodzinnym spacerze dotarliśmy nad małe jeziorko w którym się kiedyś kąpałem. Zaczeliśmy rozmawiać. Wpadłem na pewien pomysł. Zdjąłem powoli koszulkę i spojrzałem na Maddie. Ona patrzyła na mnie z szeroko otwartymi oczami. ---------------------MADDIE------------------- Patrzyłam na jego wyrzeźbiony brzuch. -Zdejmij pelerynę.-powiedział. Posłusznie zdjęłam szaro-zielone przykrycie. Podbiegł do mnie i wziął mnie na ręce. Oparłam głowę o jego tors. Poczułam wodę i zrozumiałam, że wbiegł ze mną do jeziora. Zaśmiałam się cicho. Ten to ma pomysły. Pływaliśmy przez ponad godzinę. -Chyba musimy już iść.-powiedział Zack, a ja wpatrzona w jego kaloryfer nie odpowiedziałam. -Halo?! Jeśli masz nie masz siły iść to to załatwie. Nienakładając koszulki gwizdnął. Po kilku sekundach z krzaków wyłonił się Gwóźdź. Zack sprytnie skoczył na konia i posadził mnie na swoich kolanach. Zarumieniłam się i oparłam głowe o jego nagi tors. Poczułam jak obejmuje ramionem w pasie. Usnęłam oparta o jego brzuch. Obudziły mnie krzyki. Otworzyłam oczy i nie mogłam się nadziwić. Zack walczył z pięcioosobową grupą Skottów. Jego nagi brzuch lśnił od potu i... od krwi! Dopiero teraz zauważyłam, że ma ranę na ramieniu i na nodze. Wyglądały bardzo poważnie. Nagle zrozumiałam co krzyczał. -Uciekaj Maddie! Uciekaj szybko!-wrzasnął. Największy Skott przygwoździł Zacka do ziemi. Rozciął mu klatke piersiową sztyletem. Ostatkami sił chłopak szepnął. -Uciekaj!Proszę!-i stracił przytomność. Chwyciłam saksę i rzuciłam. Nóż powalił na ziemię dużego Skotta. Zabiłam go. Wyjęłam mniejszy nóż i zabiłam następnego Skotta. Wyjęłam procę i nałożyłam pocisk. Zakręciłam trzy razy i strzeliłam. Pocisk trafił Skotta w głowe zostawiając po sobie spore zagłebienie. Niestety jeden z trzech powalił mnie na ziemię i wbił miecz w ramie. Wrzasnęłam. Skott dalej ciął mnie sztyletem. Byłam cała w krwi i pocie. Ostatnie co zobaczyłam to bełt strzały wystający z piersi Skotta. I zemdlałam. ------------------------------------------------------ Cześć! Przepraszam za dłuuuuuugie niedodawanie rozdziałów. Teraz będą częściej, bo zaczyna się majówka. Przypominam o konkursie! Proszę o gwiazdki i komentarze! Bajoooooo!!! Nienormalny!
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.