24.

499 69 19
                                    

Szybko zdradzę... że jedna osoba trafnie obstawiła porywacza.

-----------------

CAS' POV

      Biegłem w bliżej nieznanym sobie kierunku. Miałem nadzieję, że w końcu wpadnę na chociażby najmniejszą ścieżkę, która doprowadziłaby mnie do większej drogi.

Do domu.

      Zatrzymałem się, chcąc złapać oddech i rozejrzeć się wokół siebie. Jedyną rzeczą, jaka znajdywała się w zasięgu mojego wzroku, były drzewa. Mnóstwo drzew. Otaczały mnie z każdej strony, nie dając mi nawet najmniejszej możliwości rozeznania się w okolicy. Westchnąłem, skacząc zbłąkanym wzrokiem z jednej rośliny na drugą.

Wtedy stało się coś, czego obawiałem się najbardziej.

Gdzieś w oddali, rozbrzmiał wściekły okrzyk;

- I tak cię znajdę Cas! Wiem, że mnie słyszysz! Lepiej się przygotuj, bo za niedługo znowu się spotkamy! – usłyszałem. Mimo że tamto miejsce dawno zostawiłem za sobą, jego głos był przerażająco wyraźny. Zupełnie, jakby był zaledwie parę kroków za mną.

Co jeśli, przez cały ten czas kręciłem się w kółko?

- Tym razem nie uciekniesz, Cassie! – usłyszałem, zdecydowanie bliżej, kolejny krzyk. Nie chcąc zwlekać dłużej, ruszyłem przed siebie. W kierunku, który zdawał się być przeciwny do tego, z którego dochodził głos.

Muszę uciec.

      Po pewnym czasie zacząłem z powrotem biec, mając nieodparte wrażenie, że on jest tuż za mną. Mógłbym przysiąc, że słyszę jego przyspieszony oddech i znajome dudnienie butów o podłoże. Mimo licznych protestów mojego organizmu, cały czas zwiększałem tempo biegu. Niestety nadal byłem od niego wolniejszy. Moje ciało było osłabione, a umysł całkowicie zagubiony.

Nie potrafiłem nawet stwierdzić, jak długo byłem przetrzymywany.

      Potrząsnąłem głową, odpędzając od siebie dręczące mnie myśli. Musiałem, całym sobą, skupić się na otoczeniu i ewentualnych odgłosach, świadczących o czyjejkolwiek obecności w pobliżu.

Ignorując narastający z każdym krokiem ból w stopach, uparcie przedzierałem się, przez coraz bardziej zarośnięty krajobraz. Czułem, jak moje płuca zaczynały powoli płonąć od wysiłku, na jaki je wystawiałem. Ledwo co oddychałem. Nie mogłem, jednak, się zatrzymać.

Nie mogłem pozwolić mu, z powrotem się złapać.

Szkoda tylko, że byłem tak wyczerpany.

      Napędzany wizją wolności, bez zatrzymywania się, przeskoczyłem przez powalone drzewo. Jak szybko się okazało – mocno przeceniłem swoje siły. Przy lądowaniu po drugiej stronie pnia, nastąpiłem częściowo na kamień, tracąc równowagę. Z mojego gardła wyrwał się krótki okrzyk, kiedy przez całe moje ciało przeszła nagła fala bólu. Gdy próbowałem wstać, ból się nasilił, sprawiając, że mimowolnie syknąłem.

Z pewnością skręciłem kostkę.

      Zanim zdążyłem jeszcze raz spróbować się podnieść, przestrzeń wokół mnie wypełnił śmiech. Spojrzałem w lewo, skąd wydawał się dochodzić dźwięk. Mój wzrok natrafił na sylwetkę, która powoli wyłaniała się spośród pobliskich drzew. W końcu, moim oczom ukazała się znienawidzona postać.

Uważnie go obserwując, czekałem na jego ruch. Nie miałem zamiaru się poddawać, ale musiałem w końcu złapać oddech.

- No proszę, proszę. Patrzcie kto chciał mi uciec. – powiedział brunet, szeroko się uśmiechając. – Na szczęście skończyliśmy już z tą farsą. Czas wracać – gra skończona. – dorzucił, chwytając mnie ciasno za ramię, jednocześnie podnosząc mnie do góry. Posłusznie wstałem i ruszyłem powoli przed siebie, chcąc wyglądać wiarygodnie. Kiedy poczułem, jak uścisk na moim ramieniu znacznie zelżał, postanowiłem działać;

BROTHERS | DESTIEL  [PL]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz