1. Łowca głów.

1.1K 46 3
                                    

Powiada się, że zanim ostatecznie upadnie się na same dno, powinno potknąć się parę razy. Pozwolić, by zniszczone buty zahaczyły o nierówną powierzchnię chodnika, szarpiąc naszym ciałem na przód, wprost w ramiona szorstkiego i twardego gruntu. Zaufać walczącym z utratą równowagi ramionom i nogom, pędzącym na utratę tchu, pchane przez nieubłaganą siłę grawitacji. Runąć na piach, kamień, kogoś innego, zdzierając dłonie, kolana i łokcie do krwi. Zamknąć oczy gdy fala bólu odbiera nam na chwilę dech w piersi. Podnieść się powoli, pomimo trzęsących się dłoni i nóg i spojrzeć tłumowi przechodniów wprost w twarz, nie starając się o szybkie zapomnienie. 

Każdy upadek uczył nas czegoś nowego. Najlepszą lekcją było uniknięcie podobnego poniżenia, innym razem jedynie powtórką z tego jak upaść, by zrobić sobie jak najmniejszą krzywdę. Liz w upadkach lubiła tylko jedno, jeśli lubić można było w tym cokolwiek. Od najmłodszych lat dzieciństwa zakochała się w bliznach i w tym w jak namacalny i dotkliwy sposób pomagały nam pamiętać o naszych potknięciach. Dla wielu z nas blizny kojarzyły się z bólem i brzydotą, dla niej były piękne. Niczym mapa wyrysowana na ciele człowieka, opowiadająca historie równie śmieszne co i zapierające dech w piersi.

Popijając koszmarnie słabą kawę, siedząc na schodach pożarowych obok swojego małego mieszkanka, Liz zastanawiała się, w którym momencie maratonu niekończących się upadków i powstań się znajduje. Co prawda nadal miała siłę by wstawać i biec dalej ale nie w tym tkwił sęk. Była po prostu zmęczona. Ile razy trzeba być maltretowanym, poniżanym i poddawanym próbom, by zdać sobie sprawę z tego, że czymkolwiek jest życie i jego bieg, nie musi mieć on sensu? Przynajmniej nie w każdym przypadku. Na pewno nie jej. Była o tym święcie przekonana.

Kawa przypominająca rozwodnioną wodę z kałuży nie podnosiła jej tego dnia na duchu. Miała tak wiele do zrobienia i tak mało silnej woli, by zacząć. Kolejne zlecenia. Kolejne szemrane towarzystwo. Kolejne czynności, które mogły sprowadzić ją na samo dno, nie mówiąc już o tym, że po prostu się tego wszystkiego wstydziła. Życia w ciągłym cieniu i szarości. Przełykając ostatni łyk gorzkiego paskudztwa przypomniała sobie słowa, które niczym mantra odtwarzały się w jej umyśle, za każdym razem gdy miewała wątpliwości i chciała się poddać. Descensus averno facilis est. Nie takie słowa powinno powtarzać sobie każdego ranka. Jednak dla niej miały one zupełnie inne znaczenie. Przypominały jej, że każda jej decyzja i czyn mogły sprowadzić ją na dosłownie do samego piekła. Ona jednak miała nadzieję, że właśnie fakt, iż jej czyny spowodowane są jej wyjątkową sytuacją życiową, pozwolą jej przekupić bramy nieba. Nie żeby tak jak każdy inny kryminalista próbowała jakoś wytłumaczyć samą siebie z niegodziwości, które uczyniła. Tutaj raczej chodziło o filozofię, w której można było wyjść cało z samego piekła pod warunkiem, że miało się na tyle odwagi, by nigdy więcej się za siebie nie obejrzeć.

W oddali dało się słyszeć dalekie nawoływania zegara, przypominającego jego sąsiadom, że najwyższy czas by ruszyć się z łóżka i zacząć wszystko od nowa. Dziewczyna wylała ostatnie krople kawy na kraty schodów, na których siedziała i obserwowała z wrednym uśmiechem jak ciemna kropla spada na głowę przechodzącej pod nią kobiety. W chwili gdy wilgoć dotknęła jej włosów, kobieta uniosła dłoń do góry dotykając perfekcyjnie ułożonej fryzury z wyrazem twarzy barwnie opisującej obrzydzenie. Spojrzała do góry w poszukiwaniu winowajcy, jednak nie znajdując go ruszyła przed siebie szybko, starając się jak mogła, unikając potencjalnych zagrożeń dla jej idealnego wyglądu. Kremowy płaszcz powiewał za nią na wietrze w akompaniamencie stukotu czerwonych szpilek na popękanym, nowojorskim chodniku. Kontrast jej drogich butów i otaczającego jej bałaganu kuł w oczy. Liz jedynie westchnęła znudzona. Oczywistym było dla niej, że kobieta nie będzie w stanie jej zobaczyć. Nawet pomachała jej z uśmiechem na ustach gdy uniosła wzrok dokładnie na miejsce, na którym wygodnie siedziała. Nikt nie mógł jej przecież dostrzec. Na pewno nikt, kogo życie należało do przyziemnych. 

Golden ThreadOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz