Rozdział 12

78 8 10
                                        


* 3 dni później *

Nadszedł ten dzień, kiedy mieliśmy opuścić nasz bezpieczny domek na drzewie i wyruszyć w podróż. W góry.
Pełnia miała być za dwa dni, dlatego mieliśmy dość czasu aby dotrzeć w porę do odpowiedniej pieczary. Od rana krzątaliśmy się po domku i pakowaliśmy swoje rzeczy i prowiant na drogę. Cieżko było mi się pożegnać z tym miejscem, bo zdążyłam się tu zaaklimatyzować. Drugim powodem, dla którego nie chciałam opuszczać tego miejsca było to, że przez ten czas, który spędziliśmy w tej cholernej dżungli to był jedyny moment, w którym zaznaliśmy luksusu. Po tym, co przeżyliśmy, ile widzieliśmy, ile straciliśmy... To było jedyne, co przypominało nam choć trochę dawne życie, za którym tak bardzo tęskniliśmy.

Byłam tak pochłonięta myślami o pieczarze przejścia, że zupełnie zapomniałam o tym stworze, którego opisywał Holt i Ben. Nie wiedzieliśmy, gdzie to coś może się teraz znajdować, być może już tego tu nie ma, ale mogło stanowić dla nas bezpośrednie zagrożenie. Holt mówił, że ten stwór żyje niedaleko gór, więc siłą rzeczy będziemy musieli stanąć z nim twarzą w twarz, jeśli będziemy chcieli dostać się do pieczary. Czy się bałam? Oczywiście, że tak. Nie tylko mogłam sama stracić życie, ale mogłabym też stracić Harry'ego. Nie żebym coś do niego czuła, ale jest jedyną osobą, dzięki której jeszcze nie zwariowałam. Dziwny świat, do którego wkroczyliśmy we trójkę, te wszystkie przygody, które przeżyliśmy i jedna, która sprawiła, że została nas dwójka... Zawsze mogliśmy na siebie liczyć i chociaż Harry zachowywał się czasami jak księżniczka, to zawsze był przy mnie. Po prostu. W zgodzie czy zwaśnieni zawsze mogliśmy liczyć na swoje wsparcie. Gdyby nie Harry i jego samotna wyprawa wgłąb dżungli nie znaleźlibyśmy domku na drzewie, dziennika Holt'a, ani wskazówek, jak wrócić do domu. Gdyby nie jego samowola moglibyśmy tutaj zczeznąć i nigdy więcej nie zobaczyłabym mojego brata i Liam'a. Nie zobaczyłabym już nikogo. Nadal jednak istnieje ryzyko, że nie wrócę do domu, przynajmniej nie żywa. Nie wiemy, co czeka nas po drodze. Nikt nam nie zagwarantował, że w ogóle któreś z nas wróci do domu. Ten świat jest równie nieprzewidywalny, co anomalie czasowe, nic nie jest pewne.

- Masz wszytko? - spytał Harry, przerywając ciszę, która trwała od ranka.

- Tak, raczej tak. - odparłam, spoglądając na moje pakunki.

- Napisałaś list?

- Tak, leży tam, gdzie wcześniej znaleźliśmy list od Holt'a.
Właśnie. List... Był podobny do tego, który napisał Holt. Krótko opisałam jak się tu znaleźliśmy, co się stało i gdzie zmierzamy. Spisałam najważniejsze informacje z dziennika i zostawiłam go koło napisanego przez nas listu, żeby następne osoby, które tu trafią wiedziały o przejściu i o czyhającym w górach niebezpieczeństwie. Dostaną tak samo, jak my nadzieję i niepewność. Najokrutniejszy paradoks, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam... To coś w stylu "Owszem możesz wrócić do domu. Jeśli nie zginiesz." 

Kiedy schodziliśmy już z drzewa noga ześlizgnęła mi się z ostatniej gałęzi i wylądowałam z głośnym łomotem na ziemi.

- Cudownie. Sprowadź na nas jeszcze jakąś cholerę, żebyśmy zginęli wcześniej niż ta podróż się zaczęła pokrako. - wysyczał Harry piorunując mnie wzrokiem.

- Uważaj, żebym ja przypadkiem nie powiedziała ci czegoś, co mogłoby Cię zaboleć. - odgryzłam się z fałszywym uśmiechem na twarzy. Brunet tylko prychnął rozbawiony moimi słowami i odwrócił się plecami do mnie.

- Bawi Cię to?

- Oczywiście, że tak. Co TY niby miałabyś mi powiedzieć pokrako.

- Że jesteś nieznośnym, aroganckim, pompatycznym, gburowatym zgredem i kiedy tylko wydostaniemy się z tego cholernego koszmaru nigdy więcej nie chcę oglądać twojej paskudnej gęby!

Anomaly || h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz