Rozdział 14

101 10 8
                                        

Chrzanić to - powiedziałam sama do siebie słysząc za plecami trzepot skrzydeł Kecalkoatlów. Obejrzałam się jeszcze za siebie i zanim jeden z goniących mnie pterozaurów zatrzasnął swój dziób na moim ciele zamknęłam oczy i skoczyłam.

W locie ledwie zdążyłam nabrać powietrza nim moje ciało zderzyło się z taflą lodowatej wody. Chłód cieczy i ciężar mokrych ubrań nie pomagały mi w wydostaniu się na powierzchnię, silny nurt rzeki pomiatał mną, jak wiatr piórkiem, obijając mnie co chwilę o pobliskie skały, a kiedy tylko próbowałam wypłynać wpychał mnie z powrotem w objęcia głębiny rzecznej. Po którejś już z kolei próbie wypłynięcia na powierzchnię  zaczęło mi brakować tchu, a przez głowę przelatywały najgorsze scenariusze. Chwilę później poczułam, jak woda pomału zalewa moje płuca zastępując miejsce tlenu.
To koniec. Wywinęłam się śmierci wtedy na polanie i w gniazdach pterozaurów, ale teraz nie ma opcji, żeby mi się udało. Ostatnie, co zarejestrowały moje oczy, zanim straciłam świadomość, była czyjaś sylwetka wpadająca do wody i silne ręce chwytające mnie w pasie.
Wydarzenia następnych kilku chwil pamietam jak przez mgłę, jednak to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci był czyiś rozpaczliwy głos, wołający moje imię.

I wtedy straciłam przytomność. Ogarnęła mnie niczym nieprzenikniona ciemność i pustka, którą momentalnie zaczął zastępować dziwne światło i przeświadczenie, że muszę się obudzić, że to tylko sen. Nagle, coś jakby wyrwało mnie z tego stanu i mój umysł zaczął normalnie funkcjonować. Otworzyłam oczy i automatycznie przewróciłam się na bok wypluwając z płuc zalegającą w nich wodę. Przez moment słyszałam tylko nienaturalnie szybkie bicie mojego serca i szum, ale potem dźwięki, które do mnie docierały stawały się coraz bardziej wyraźne.

- Boże, Meg nie strasz mnie tak więcej. - usłyszałam obok siebie roztrzęsiony głos Harry'ego, na co szybko odwróciłam się w jego kierunku.

- Harry... - z niedowierzaniem wypowiedziałam imię bruneta, po czym mocno się do niego przytuliłam, a z moich oczu mimowolnie wypłynęły łzy.

- Mówiłem, że Cię znajdę Foxie - powiedział zielonooki, cały czas trzymając mnie w objęciach.

- Foxie? - zapytałam, śmiejąc się z przezwiska wymyślonego przez Styles'a, a on mi zawtórował.

Przez chwilę chłopak uważnie mi się przyglądał, a chwilę później wyciągnął rękę w kierunku mojej twarzy. Zamarłam, bojąc się kolejnego ruchu bruneta, jednak on kciukiem starł tylko z mojego policzka łzę. Zawstydzona spuściłam wzrok i uśmiechnęłam się lekko, co chyba nie uszło uwadze Harry'ego, bo rownież się uśmiechnął.
To dziwne, jak wizja czyjejś śmierci potrafi zmienić drugiego człowieka.
Mimo, że nasza znajomość nie zaczęła się zbyt dobrze, to ostatnio, mimo "drobnych" sprzeczek, wytworzyła się miedzy nami jakaś swoista więź, którą tylko my możemy zrozumieć. Jeszcze nie dawno byłam pewna, że Harry, jeśli tylko by mógł, utopiłbym mnie w łyżce wody, ale po tym, co dzisiaj zrobił wiedziałam, że wcale nie jest taki zły, za jakiego chce, żebym go uważała.
- Wszystko w porządku ? Możemy ruszać ? - spytał loczek kilka minut później, a ja w odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową, ale kiedy wstawałam okazało się, że jednak nie jest w porządku.

W lewym udzie poczułam przeszywający ból i gdyby nie refleks Harry'ego, który złapał mnie za ramię, pewnie upadłabym z powrotem na ziemię. Odruchowo złapałam się za bolące miejsce, chcąc dowiedzieć się, co jest przyczyną mojej dolegliwości, ale kiedy ponownie podniosłam rękę na wysokość oczu momentalnie zbladłam. Krew.

- Cholera Meg, jesteś ranna! - zaklną Harry wpatrując się w rozcięcie na moich spodniach, z którego leniwie wypływała czerwona ciecz.

- W moim plecaku powinny być bandaże, woda utleniona, igła i nić chirurgiczna. - powiedziałam próbując zachować spokój i nie zacząć histeryzować.

- Sugerujesz, że miałbym Cię zszywać? - spytał brunet, a na jego twarzy pojawił się cień przerażenia.

- A zamierzasz dać mi się wykrwawić?

- Oczywiście, że nie! Tylko tak jakby nie mamy plecaka... - wyjaśnił Styles, drapiąc się po karku. W tym momencie myślałam, że go rozszarpię. Tam była apteczka, notatki Holt'a, prowiant... Wszystko!

- Błagam, powiedz, że żartujesz. - odparłam w nadziei, że Harry robi sobie ze mnie żarty.

- Chciałbym, ale nie. Nie żartuję. Musiałem go zgubić, kiedy uciekałem przed Karnotaurem.

- Uciekałeś przed Karnotaurem?!

- To długa historia, opowiem Ci, jak znajdziemy jakieś schronienie, a teraz daj mi się zająć twoją nogą. - powiedział zielonooki, po czym zdjął swoją kurtkę i odłożył ją na bok. Potem zdjął z siebie bluzkę, i rozdarł ją na pół, po czym mocno przewiązał materiał nad raną, zmniejszając tym samym ilośc wypływającej z rozcięcia krwi, natomiast drugi kawałek bluzki posłużył mu za bandaż.

- Bardzo boli? - zapytał Harry uważnie lustrując moją twarz z wyraźną troską w oczach.

- To najmniejszy problem Harry. Dobrze wiesz, że drapieżniki prędzej, czy później poczują zapach krwi i pójdą za nim prosto do nas. Nie chcę Cię narażać na...

- Jeśli chcesz, żebym Cię tu zostawił na pewną smierć, to nawet nie próbuj kończyć tej wypowiedzi. Idziemy razem i basta. - Styles był pewny swego, widziałam to w jego oczach, ten błysk, który był potwierdzeniem jego pewności o słuszności podjętej decyzji. Jednak zastanawiało mnie tylko dlaczego... Wydawało mi się, że mu na mnie nie zależy, nawet jak na przyjaciółce. - A teraz daj rękę i idziemy. - poprosił posyłając mi serdeczny uśmiech, który odwzajemniłam i po chwili podałam mu rękę. Podniosłam się z wielkim trudem, a utrzymanie ciała w pionie okazało się jeszcze większym wyzwaniem, jednak z pomocą Styles'a stawiałam kolejne kroki.

* Godzinę później *

- Przecież mówiłam Ci, że dam radę iść dalej! - powtarzałam to już któryś raz z rzędu, jednak Harry był nieugięty i mimo moich protestów, zarządził postój.

- Wykluczone. Myślisz, że nie widzę, jak się męczysz i jak ta szmata coraz bardziej przecieka krwią? - spytał retorycznie chcąc przemówić mi do rozsądku. W głębi duszy wiedziałam, że ma rację, ale nie chciałam mu jej przyznać. Cholerna duma.

Wreszcie doszliśmy do konsensusu i postanowiliśmy rozpalić ognisko pod jednym z niższych mahoniowców, a potem przeczekali na nim noc i rano ruszymy w dalszą drogę do Pieczary Przejścia.
Kiedy Harry szukał drzewa na podpałkę przez przypadek znalazł jedne z owoców, które były opisane przez Holt'a, jako zdatne do spożycia, więc kolację mieliśmy zapewnioną.
Zapadł zmrok.
Po zjedzeniu owoców usiedliśmy obok siebie i w milczeniu obserwowaliśmy tańczące płomienie ognia. Chcąc nie chcąc zaczęłam analizować nasze szanse na dotarcie do Pieczary na czas, co prawda wielkim odkryciem nie było to, że beze mnie szanse Styles'a na powrót do domu drastycznie by wzrosły, ale lepsze to, niż nic. Wpatrując się w falujące języki ognia znalazłam się myślami przy moim bracie i Liam'ie i zdałam sobie sprawę z tego, że szanse na to, że znowu ich zobaczę, są raczej nikłe.

- Wiesz, co powiedział mi Ethan dzień przed swoją śmiercią ? - zapytał Harry, wyrywając mnie z zamyślenia, ale nie czekał na moją odpowiedź, tylko kontynuował. -Wiem, że nie dogadujecie się z Megan najlepiej, ale jeśli coś by mi się stało, zadbaj o nią. - dokończył, a na jego twarzy pojawił się smutny uśmiech. - Zamierzam dotrzymać słowa, ale nie robię tego tylko dla niego.



Hej mordki ! Tak, wiem zawaliłam ALE już wyjaśniam. W województwie, w którym mieszkam miały miejsce nawałnice, które narobiły duże szkody, pozrywały linie energetyczne itd. Nie miałam prądu przez tydzień, a internetu przez dwa, a wcześniej przyjechał mój brat zza granicy i chciałam spędzić z nim jak najwiecej czasu, bo nie widzieliśmy się dobre dwa lata. Mam nadzieję, że mnie rozumiecie i że rozdział nie wyszedł taki zły xd

Postaram się nadrobić jakoś zaległości...

Do następnego 😘✌️

Anomaly || h.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz