Ten dzień był najgorszym dniem o jakim mogłem pomyśleć. Gdy wydawało mi się, że wszystko układa się już na dobre, Lily powiedziała, że wszystko rozumie i mi wybacza. Powiedziała, że chce dzielić ze mną życie swoje i Harrego. Gdy z Harrym naprawdę dobrze się rozumiałem, co bardzo mnie dziwiło. Nadszedł ten dzień... 20 lipca 1981 roku.- Może wybierzemy się do miasta Severusku? - zapytała Lily
- Kiedy? - odpowiedziałem z nadzieją, że może jednak nie będzie chciała nigdzie iść
- Dzisiaj, za godzinę. Chciałabym odwiedzić kilka sklepów dla Harrego no i dla siebie oczywiście - powiedziała takim głosem, na który nie mogłem odmówić
- Jasne... - odparłem, a ona podeszła szybko i pocałowała mnie w usta
Lily poszła szykować się do wyjścia, a ja czekałem na jej gotowość. Z godziny zrobiły się dwie. Bawiłem się z Harrym, pokazując mu różne zaklęcia, gdy do pokoju weszła jego matka i zapytała, czy długo jeszcze będzie na nas czekała.
- Chodź Harry, bo mamusia czeka na nas już dwie godziny, a my się tak długo malujemy i ociągamy - powiedziałem do Harrego
- Oj... ja po prostu chcę Ci się podobać - odrzekła
- Lily, ty mi się zawsze podobasz. Najbardziej na świecie. Jesteś moją osobistą Miss czarownic. - powiedziałem a w jej oczy rozpromieniły się szczęściem
Czas, który Lily spędziła w sklepach na przymierzaniu ubrań, dopasowaniu dodatków do naszego domu oraz wyborze ciuszków dla Harrego był niekończącym się czekaniem, lecz były też plusy. Zbliżyłem się do Harrego, pogaworzyliśmy razem i podczas tego czekania wiedziałem, że nie potrafiłbym żyć już bez tej dwójki osób.
- Możemy jeszcze wejść do... - Lily nie zdążyła dokończyć, gdy stanowczo jej przerwałem - wracamy już do domu, jesteśmy już kilka godzin w tych sklepach, a Harry jest już zmęczony
- No, ale jeszcze nie mam... - zdążyła zacząć zdanie błagalnym tonem, gdy znów jej przerwałem - Lily... wracamy.
- Dobrze, niech ci będzie zrzędo. - starała się mi dogryźć, lecz marne były jej starania, gdyż po latach nauki w Hogwarcie z Jamesem i jego przyjaciółmi przywykłem do tego
- Severusie, muszę wejść tutaj - wskazała na sklep z artykułami dziecięcymi - mam nadzieje, że wiesz, że nie wszystko da się załatwić za pomocą magii. Poczekajcie tutaj, zaraz wracam.
Nie powiedziałem słowa, dobrze wiedziałem po co wchodzi do tego sklepu. Dlaczego ja o tym wcześniej nie pomyślałem? Przecież mogłem kupić to razem ze wszystkim do domu. No cóż... jak widać jestem tylko facetem. Domyślałem się jednak, że „zaraz wracam" może potrwać trochę dłużej, więc postanowiłem usiąść na ławce i po raz kolejny pogaworzyć z moim synkiem. Podczas tej dość interesującej rozmowy spostrzegłem coś dziwnego. Trzech zamaskowanych śmierciożerów podążało wprost na sklep w którym znajdowała się Lily. Nie wiedziałem co mogę zrobić, przecież nie zostawię Harrego samego na środku ulicy, lecz jak z nieba spadł mi Hagrid, który wracał ze sklepu z jedzeniem dla niebezpiecznych zwierząt.
- Witaj Hagridzie. Mam do Ciebie ogromną prośbę, czy mógłbyś zająć się Harrym do czasu aż dam ci znak, byś przywiózł go do mojego domu? - spytałem otwarcie, gdyż nie było czasu na przyjacielskie rozmowy
- Witam Profesorze. Ja... eee... cholibka... jasne. - odparł zmieszany półolbrzym i wziął małego Harrego na swoje wielkie ręce - u mnie będzie bezpieczny.
- Gdy dam ci znak odwieziesz go do mnie. Albus Dumbledore poda ci dokładny adres, a teraz znikaj... - ponagliłem swojego wybawcę
- Do zobaczyska - odrzekł jak zwykle wesoły Hagrid i zniknął w tłumie ludzi
W jednej chwili zerwałem się i podążyłem w stronę śmierciożerców, lecz nie wiedziałem jednak czy są oni poinformowani o zdradzie, której dopuściłem się wobec ich Pana. Postanowiłem nie ryzykować i udać się prosto do sklepu, w którym znajdowała się Lily. Jednak gdy wszedłem do środka moim oczom ukazało się ogromne dwupiętrowe pomieszczenie, w którym regały układały się na kształt bardzo trudnego do przejścia labiryntu. Nie chcąc siać paniki zdecydowałem nie wykrzykiwać imienia Lily, lecz starałem się nie zwracając uwagi na moja osobę, przechodziłem powoli między regałami na piętrze pierwszym. Nie wiedziałem, czy śmierciożerca weszli już do środka, a jeśli tak to w którym miejscu są w sklepie. Może już są blisko Lily? Moje myśli ogarnęła nienawiść do Voldemorta i jego sług. Nie zwracałem już uwagi, czy ktoś na mnie patrzy, biegłem przed siebie między sklepowymi regałami z artykułami dziecięcymi. Nagle zauważyłem jednego z nich, gdy ten krzyknął do pozostałych - widzę ją! To ta szlama! Nie ma z nią dzieciaka! Dokończymy na niej to co czarny Pan zaczął! Chodźcie tutaj! - dwójka śmierciożerców biegła już w stronę mojej ukochanej. Nie wytrzymałem i rzuciłem na jednego z nich zaklęcie - Cruciatus! - usłyszałem potworny krzyk i huk upadku męskiego ciała - aaaaa! Kto... to... był?! Aaaaaa! Uważajcie! Mamy intruza... - wykrzyczał.
Podążałem w ich stronę niezauważony co chwila rzucając zaklęciami w leżącego. - Avada Kedavra! - zabiłem drugiego z nich, gdy ten wyskoczył mi naprzeciw. - Cruciatus! - ponowiłem atak na swoją leżącą ofiarę, która wyła z bólu. Wtedy usłyszałem krzyk Lily i wszystko we mnie pękło. - Avada Kedavra! - rzuciłem w stronę swojej ofiary zabijając ją. Pobiegłem za krzykiem i zobaczyłem jak zielone światło rozbłyska się pośród regałów a moja ukochana pada na podłogę martwa. - Nieeee! Lily.... - Podbiegłem do niej, oczy miała otwarte, lecz były już puste, bez jakiegokolwiek wyrazu. Nie myśląc o konsekwencjach rzuciłem się na jej mordercę zrywając mu maskę. To był Dołohow. - Coś Ty zrobił?! Zabiłeś ją! - Krzyczałem w jego stronę powalając na ziemię - Cruciatus - wrzasnął Dołohow a ja padłem wraz z nim na podłogę nie czując żadnego bólu, lecz odpowiadając tym samym zaklęciem - Cruciatus! - podniosłem się by napawać się jego cierpieniem, co rusz rzucałem na niego zaklęcia niewybaczalne, jednak nie rzuciłem Kedavry. Chciałem by się męczył, by zginął w męczarniach. Patrzyłem na to jak ginie wyjąc z bólu i niemocy. Czułem porażającą nienawiść, złość i chęć zamordowania wszystkich zwolenników Voldemorta. - Cruciatus! - wrzasnąłem, a ten wygiął się nienaturalnie i ryknął ostatni raz - Avada Kedavra! - z mojej różdżki wydobyło się zielone światło, a Dołohow leżał martwy. Nie mogłem uwierzyć w to co się stało. Moja Lily nie żyje. Voldemort kazał ją zabić. Uklęknąłem przy jej drobnym, pozbawionym duszy ciele i płakałem jak dziecko. Przytulałem zwłoki najważniejszej dla mnie osoby. Nie mogłem pojąć tego, że już nigdy nie będzie przy mnie, że moje szczęście, które od niej otrzymywałem już się skończyło. Siedziałem z ciałem Lily na kolanach, gdy ktoś złapał mnie za ramie. To był Albus Dumbledore. Nie odezwałem się nawet słowem do niego. Czułem, że moje życie straciło już jakikolwiek sens.
CZYTASZ
Kartki z kalendarza Severus'a Snape'a
FanfictionGdyby życie Severusa wyglądało inaczej? Gdyby wszystko się inaczej potoczyło? Sev w roli ojca? Czarna postać nie jest zawsze tą najgorszą. Z początku nielubiany, na końcu pokochany przez wszystkich... a może odwrotnie?