15. krew na dłoniach

15 7 0
                                    

Znalazłem się na orosiałej łące. Miałem na sobie jasne wytarte jeansy i za dużą o pare rozmiarów białą koszulę. Na niebie słońce toczyło walkę z chmurami - starało się przedrzeć. Rozmyty obraz nagle się wyostrzył. Pośród białych kwiatów i dmuchawców ujrzałem Caren w pięknej wykloszowanej, białej sukience do ziemi. Jej platynowe, blond niesforne sprężynki tańczyły na wietrze a ona się uśmiechała. Chciałem do niej podejść, lecz nie mogłem. Coś nie pozwalało mi wstać. Czułem ogromny ból z tego powodu i rozpacz. Gdy zobaczyłem, że sama się do mnie zbliża poczułem ulgę. Wyglądała jak anioł. Przedzierając się przez kwiaty i zmierzając ku mnie tworzyła obraz, na ktory bylbym w stanie patrzec przez wieki. Uklękła przy mnie i złapała mnie za ręke. Zerwał się ogromny wiatr. Poczułem chłód jej dłoni. Zbliżyła swoją porcelanową, idealną twarz do mojej. Nasze spojrzenia zaczęły ze sobą współgrać, a po chwilii usta wzięły z nich przykład. Poczułem niezwyciężoną rozkosz. Moje dłonie samoistnie zanurzyły się w jej włosach. Były takie gładkie. Spokój objął mnie całego.
Nagle poczułem ogromny promieniujący ból w plecach. Instynktownie chwyciłem się za nie odrywając się od Caren. Ujrzałem na jednej z moich dłoni obfitą krew. Obraz ponownie zaczął mi się rozmywać przed oczami. Zauważyłem jak Caren trzyma w ręku nóż polany krwią.
Jej oczy były takie spokojne.
A ja cały drżałem.
-Dlaczego? - zapytałem bezradnie
Milczała.
Usłyszałem nagle dzwonek...całkiem mi znajomy. To był dzwonek do drzwi.
Obudziłem się.

Byłem cały spocony a ręce mi drżały. Spojrzałem na nie ponownie. - To tylko sen.
Wstałem i otworzyłem drzwi.
To była June.

-Danny. Jest już 17. Co się dzieje?
-Co jak to mozliwe, ze tak dlugo spałem?
Przypomniałem sobie, że po występie Caren zaszłem do baru i niekoniecznie szybko z niego wyszedłem, bo spotkałem paru kumpli.
-Nieważne. Porozmawiamy tutaj. - weszła do środka promieniując pewnością siebie.
- Jest Zack? - zapytała
-Nie..chyba..nie, chyba wyszedł. - przecierając oczy wyjąłem mleko z lodówki i upiłem łyk.
-Chciałabym Cię jeszcze raz przeprosić, za to, że za Tobą się wtedy nie wstawiłam. Gdybym mogła tylko cofnąć czas...
-Nie. June. Jest wszystko w porządku. - przerwałem jej.
-To dobrze. - odetchneła. - Własciwie słyszałam od Laylii, że zacząłeś nowe życie, odnalazłeś powołanie. - usmiechnęła się.
-Tak to prawda.
-Malujesz....Jak się z tego utrzymujesz?- zerkneła na sztalugę.
-Nie utrzymuje się. Narazie nie..Ale planuje zrobić sobie jakiś kurs i coś robić.
-Nie będą to wielkie pieniądze...- zaczęła
-Wiem. - ponownie jej przerwałem. - Ale czuje, że to lubię.
- Z czego się teraz utrzymujesz?
-Mam trochę oszczędności. Trochę korzystam z pomocy rodziców daję radę.
-Jakbyś kiedyś potrzebował mojej pomocy. - zbliżyła się do mnie i pogładziła moje ramiona. - To ja jestem. Mimo, ze popelniłam ogromny błąd, ja wciąż tu jestem Danny.
-June. Przestań. Dobrze wiesz,że to nie wyjdzie. - chwyciłem ją za ręce i odciągnąłem ją od siebie
-Daj spokój, dobrze wiesz, że oboje do siebie idealnie pasujemy. - zbliżyła się ponownie.
-June. Proszę. - ponownie chwyciłem jej ręce.
Zacisnęła wargi i spojrzała się na mnie wrogo.
- A co z tym włamaniem? - zmieniła temat, zauwazylem ze nie zrobila tego z łatwoscią.
- Mam do odrobienia prace społeczną.
- Ah tak..no to powodzenia. - usmiechnęła się krzywo, a oczy jej się zaszkliły. W powietrzu panowała toksyczna atmosfera. Przerwał ją dzwonek mojego telefonu.
- Przepraszam Cię musze odebrać.
-Jasne, będe już szła. Cześć. - pozegnała się drżącym głosem i wyszła.

W telefonie rozległ się głos mamy.
-Hej kochanie. Jak sobie radzisz?
- Całkiem dobrze.A co u Ciebie?
- Jest okej. Prześlemy Ci dziś z Tatą pare stówek, ale wez się na Boga rozejrzyj za pracą, nie masz juz 8 lat. Szukasz jej w ogóle?
-Tak mamo, wyluzuj. Pracuje nad tym.

Pink ChocolateOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz