2: Rozdział 2

774 59 24
                                    

Moi fani wspaniale się bawili. Cała Manchester Arena tętniła życiem. Wszyscy śpiewali razem ze mną.

Kiedy opuszczałam scenę, cała widownia szalała. Nawet kiedy byłam w drodze do garderoby było słychać ich okrzyki.

W pewnym momencie było słychać huk. Cisza na widowni trwała chwilę. Potem zaczęła się istna panika.

- Co to było? - zwróciłam się do Briana, który szedł za mną razem ze swoim bliźniakiem. 

- Nie mam pojęcia - odpowiedział zmieszany. - Może to balon pękł.

- To nie był balon. - powiedziałam, a strach rósł we mnie z sekundy na sekundę. To napewno nie był balon. Na każdym koncercie pękają balony. Doskonale wiem, jaki to jest dźwięk. Ale teraz to nie było to.

Zawróciłam się. Serce zaczęło bić mi jak oszalałe, kiedy ogłosili ewakuację. Próbowałam przedrzeć się przez ochroniarzy i wyjść do moich fanów. Łzy zaczęły mi spływać po policzkach, kiedy widziałam ich wszystkich w strachu i panice. Wszyscy krzyczeli. Starali się uciec stamtąd jak najszybciej. A ja nie wiedziałam co się stało. Nie wiedziałam jak im pomóc. To było najgorsze.

- Ariana, chodźmy stąd. - nakazał Scoot.

- Nigdzie stąd nie idę. Nie zostawię ich tutaj. - powiedziałam przez łzy. - Wypuście mnie do cholery! - krzyknęłam na ochroniarzy, kiedy nie pozwali mi dostać się na widownię.

- I tak nic nie wskórasz. Zabieraj się do samochodu.

- Nie. - po tych słowach jeden z bliźniaków odciągnął mnie od ochroniarzy i wziął na ręce. Nie miałam szans z Brianem. Byłam zbyt niska, a na dodatek on był silny i trudno było wyrwać mi się z jego rąk.

- Postaw mnie do cholery jasnej. Nigdzie się stąd nie wybieram. - nie słuchał mnie. Olał mnie. - Przypomnę że mam zęby w buzi i nie zawaham się ich użyć.

- Ariana, masz być chroniona. Nie wiadomo co się tam stało i nikt nie chce, żeby stała ci się krzywda, kiedy to zrozumiesz? - postawił mnie na ziemię.

- Ja mam być chroniona, a co z moimi fanami? Skoro mi nie może się nic stać, to dlaczego pozwalacie, żeby im się coś stało?! Nie pozwolę na to.

- Ale co zamierzasz zrobić? - wykrzyczał za mną, kiedy ruszyłam przed siebie do poprzedniego miejsca.

- Oni mnie potrzebują. - zaczęłam biec w tamtym kierunku. Nie mogłam znieść tego hałasu. Oczywiście, lubię kiedy fani wiwatują przed koncertem i po, ale tylko wtedy, kiedy są to okrzyki radości. A te były rozpaczą. Płacz wielu ludzi z widowni jeszcze bardziej kruszył moje serce. - Dlaczego mi to robicie?! - wykrzyczałam, kiedy po raz kolejny zostałam odciągnięta.

- Nie zabierzemy ciebie siłą do hotelu. Ale schowaj się chociaż w garderobie. - poprosił mnie Brian błagalnym głosem. - Napewno za kilka minut ktoś powie co się stało, ale ty nie możesz tutaj być. - z bezradności i zmęczenia zgodziłam się. Ale nawet siedząc w pomieszczeniu nie mogłam usiedzieć spokojnie w miejscu. Minęło pół godziny. Nadal nikt nie przyszedł.

Minęła godzina. Nadal nic.

Dwie godziny.

Do pokoju wbiegła zdruzgotana Mia. Moja makijażystka.

- Co się stało? - rzuciłam się w jej stronę.

- To... To jest straszne. - powolnym krokiem doczłapała do niewielkiej kanapy. Usiadła, wzięła głęboki wdech i kontynuowała swoją wypowiedź. - Poszłam tam, zaraz po tym, jak większość opuściła arenę. Ale... - zrobiła przerwę. - Chciałam pomoc reszcie, dowiedzieć się, co to było... Nikt nie ma wątpliwości, że to był zamach. Przynajmniej dziesięć osób nie żyje. - na jej słowa zakręciło mi się w głowie. A po chwili zrobiło mi się ciemno przed oczami. 

Snapchat |jariana|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz