2. Nie mogę tam wrócić.

415 28 8
                                    

Podobno każdy z nas się czegoś boi. Ciemności, śmierci, utraty bliskich. Są też tacy, którzy uparcie twierdzą, iż nie znają czegoś takiego jak strach. Kłamstwo. I chociaż trudno mi to przyznać, ja też się boję. Mimo tego, że nie mogę spać, boję się wyjść na ten cholerny balkon, bo wiem, że on tam jest i że mnie zauważy.

Przewracam się na drugi bok, kiedy słyszę głośne pukanie. Jakby ktoś próbował dostać się do mojego pokoju przez okno. Dopiero po chwili dociera do mnie, że ktoś faktycznie próbuje to zrobić.

Zrywam się z łóżka jak poparzona i dostrzegam dobrze znaną mi sylwetkę. Pomimo tego, że niespodziewany gość wcale nie jest tu mile widziany, wzdycham z ulgą. Nie wiem, co popycha mnie do takiego działania, bo chciałabym w końcu zasnąć z przekonaniem, że to halucynacje spowodowane brakiem snu, ale powoli, ostrożnie otwieram okno. 

- Czego chcesz, Hood? - pytam sucho.

Chłopak wpada do pokoju, popychając mnie przy tym. Zataczam się i czuję nieodpartą potrzebę przyłożenia mu krzesłem w tę śliczną buźkę.

- Przepraszam za najście, jaśnie pani - kłania się przede mną, na co przewracam oczami - Przykro mi, nie mogę zostać dłużej.

Dopiero tu przyszedł, a ja już mam serdecznie dosyć tej jego irytującej arogancji.

- Wynoś się z mojego domu - mówię powoli, lecz stanowczo.

- Już się zmywam - unosi ręce w obronnym geście i odwraca się w stronę drzwi.

- Nie tędy, obudzisz rodziców - ciągnę go za ramię, zanim zdąży opuścić pokój - Wracaj, skąd przyszedłeś.

- Nie mogę. Nie rozumiesz? - wręcz zabija mnie wzrokiem.

Przełykam ślinę. Dawno nie widziałam go tak zdenerwowanego. W szkole jest zawsze rozluźniony i pewnym siebie. Być może to tylko złudzenie, ale jestem prawie pewna, że udało mi się dostrzec w jego oczach cień strachu.

- Nie wyjdziesz tamtędy - kręcę głową. Kto, jak kto, ale ja umiem postawić na swoim.

- Do kurwy nędzy, Larousse.

Przechodzą mnie ciarki, kiedy wymawia moje nazwisko.

- Nie mogę tam wrócić.

Widzę, jak napina się jego żuchwa, a dłonie zaciskają się w pięści. Chciałabym zapytać, co jest powodem tak nagłego najścia, ale przecież nie mogę dać po sobie poznać, że mnie to obchodzi.

- Tylko bądź cicho - mówię sucho po chwili ciszy - I zejdź mi już z oczu.

Robię to tylko dlatego, że naprawdę nie mam ochoty na niego teraz patrzeć i jestem zbyt zmęczona, żeby... Jak ja to ujęłam? Postawić na swoim.

- Jesteś cudowna - Calum składa ręce w geście podziękowania.

Oboje dobrze wiemy, że to tylko puste słowa, ale żadne z nas nie przywiązuje do tego wagi. Ludzie bez przerwy rzucają słowa na wiatr, więc dlaczego coś miałoby się zmienić, zwłaszcza przez kogoś takiego jak Hood?

Nikt nie mówi już nic więcej i przyglądam się tylko niewyraźnemu zarysowi sylwetki chłopaka, kiedy znika za drzwiami.

Zamykam okno i rzucam się na łóżko z głośnym westchnięciem. Myślałam, że może tym razem uda mi się zasnąć choć odrobinę szybciej, niż zwykle, ale ten człowiek skutecznie mi to utrudnia. Wstrzymuję oddech, kiedy udaje mi się dosłyszeć jego kroki na korytarzu i odgłos zamykanych drzwi. Przeklinam się w duchu, że nie byłam wystarczająco silna, żeby kazać mu wrócić, skąd przyszedł.

Ja, Madelone Larousse, nie byłam wystarczająco silna.

Ja.

Modlę się tylko, żeby więcej tu nie przychodził i zamykam oczy, tracąc nadzieję na spokojny sen.

Strangers // Calum HoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz