To się stało moim nawykiem. Nie czekam już na Caluma, jak wcześniej. Nie wpatruję się w okno, zastanawiając się, czy przyjdzie. Czy w ogóle się pojawi. Otwieram je, żeby mógł wejść. Czasami zostawiam zapalone światło i włączoną muzykę, dziękując rodzicom za to, że po męczącym dniu w pracy wcześnie kładą się spać. Czasem zgaszam lampkę i w ciszy kładę się do łóżka, wsłuchując się w jego ciężkie kroki. Jak wspina się na drzewo, a potem zeskakuje na zimne kafelki. Zamyka za sobą okno, a łóżko ugina się pod jego ciężarem.
Tym razem postanawiam poczekać na Caluma przy dźwiękach jakiegoś boysbandu, który poleciła mi Holly. Puszczam muzykę tak głośno, że nie słyszę, kiedy przychodzi od niej wiadomość. Patrzę na ekran telefonu, zauważając, iż napisała do mnie dziesięć minut temu.
Podoba się?
Odpisuję krótkie "może być" i odkładam komórkę na blat biurka. Wciąż mam na sobie zieloną bluzę, pod nią T-shirt, a na nogach czarne spodnie. Zdejmuję wszystko w mgnieniu oka i rzucam ciuchy na podłogę. Pod spodem mam tylko bieliznę w postaci różowych majtek i czarnego biustonosza. Otwieram szafę w poszukiwaniu jakiejś starej koszulki nadającej się do spania.
Muszę tu zrobić porządek.
W tym samym czasie, kiedy wyrzucam z szafy górę pogniecionych ubrań, kątem oka zauważam ruch w drugiej części pokoju.
Cholera.
Calum stoi tam, a na jego twarz momentalnie wpływa szeroki uśmiech. Zalewa mnie fala gorąca i nie wątpię, że wyglądam teraz co najmniej jak dojrzały burak. Schylam się, by podnieść ze stosu sponiewieranych ubrań przypadkową koszulkę i przyciskam ją do swojego prawie nagiego ciała.
Nie wierzę, że w ręce musiała mi wpaść akurat ta z nadrukiem One Direction. Nie miałam jej na sobie całe wieki.
- Przepraszam - mówi Calum niezbyt przekonująco, wciąż śmiejąc się pod nosem. Odwraca się tyłem, żebym mogła się ubrać i wciska dłonie w kieszenie bluzy.
Och, w końcu się ubrał. Co za ironia.
- Możesz już... - mówię, kiedy mam już na sobie tę przeklętą koszulkę i szare dresy.
- Wiem - przerywa mi, zanim zdążę dokończyć. Odwraca się wciąż z tym samym wkurzającym uśmiechem na twarzy.
Zażenowanie uderza mnie z siłą konia pociągowego, kiedy mój wzrok pada na szybę okna, w którym dokładnie mogę zobaczyć swoje odbicie. Wciągam gwałtownie powietrze, a Calum nie przestaje się śmiać.
- Nienawidzę cię.
- Nie przyglądałem się. - Puszcza mi oczko, na co przewracam oczami.
- Dzięki, ulżyło mi.
Wpycham niedbale wszystkie ubrania do szafy i zamykam ją tak, by nic nie wypadło.
- Twoja przyjaciółka załatwiła ci już chłopaka? - pyta szatyn, siadając okrakiem na krześle przy biurku. - No wiesz, partnera na bal. - Śmieje się cicho, krzyżując ręce na oparciu.
- Nie. - Jęczę, nie kryjąc znudzenia. Mam szczerze dosyć tematu balu, do którego został już tylko tydzień. - Już ci mówiłam, że nie mam zamiaru iść.
Caluma chyba niezbyt to obchodzi. Nareszcie ktoś, kto potrafi uszanować moją decyzję. Lub po prostu puścić to mimo uszu.
- A ty? Z kim idziesz?
Chłopak wzrusza ramionami.
- Calum Hood nie ma z kim iść na bal? - Prycham, opierając się o drzwi szafy.
- To nie tak, że nie mam z kim iść. - Wydaje się tym nieco urażony. - Po prostu... Jeszcze nikogo nie znalazłem.
- Jasne... - Patrzę na niego wymownie.
Ignoruje to.
- Nie wiem nawet, czy w ogóle mam ochotę iść - ciągnie. - Gdyby nie zespół, pieprzyłbym ten cały bal.
No tak, zespół. To mi o czymś przypomina. Uśmiecham się nagle, na co Calum unosi jedną brew.
- Jeśli nie pójdę na bal, zaśpiewasz mi piosenkę? No wiesz, tę nową. Będziecie grać na balu, ale jeśli nie przyjdę... - Trzepoczę sztucznie rzęsami.
- Zastanowię się.
Przewracam oczami i zsuwam się po drewnianych drzwiach szafy, by usiąść wygodnie na podłodze. Rozstawiam szeroko nogi, łokcie opieram na kolanach, a dłonie splatam przed sobą.
- Ale zaraz - mówi nagle Calum, a ja podnoszę na niego wyczekujące spojrzenie. - Co będę z tego miał?
Przygryzam wargę w głębokim zastanowieniu.
- Zastanowię się - odpowiadam, unosząc dumnie podbródek.
Chłopak wytyka do mnie język.
- Nie wytykaj języka, bo...
- Bo co? - przerywa mi. - Co mi zrobisz? - Przyjmuje wyzywający wyraz twarzy.
- ...bo ci krowa nasika - kończę i unoszę brwi z satysfakcją.
- Nie mów tak brzydko. - W jednej chwili twarz Caluma zmienia się z pewnej siebie na urażoną, przypominającą buzię dziecka, które nie dostało obiecanego deseru po obiedzie.
- Powiedział Calum Hood. - Prycham.
- Masz jeszcze łaskotki? - odzywa się po chwili, na co moje serce zaczyna bić szybciej.
To zawsze było jego najskuteczniejszą bronią. Wszystkie kłótnie wygrywał właśnie dzięki tym cholernym łaskotkom.
- Nie - mówię szybko, ale on już zmierza w moją stronę. - Calum, nie. - Wciskam się w kąt między ścianą a szafą, kiedy wyciąga w moją stronę pokryte tatuażami ręce. - Tylko spróbuj. - Chwyta mnie za nadgarstki i unosi je do góry, by ułatwić sobie dostęp do mojego ciała. - Calum, rodzice śpią w pokoju naprzeciwko.
Moja ostatnia deska ratunku. Chłopak nieruchomieje, patrząc w stronę zamkniętych drzwi, ale tylko na krótką chwilę. Uśmiecha się do mnie i zaczyna łaskotać mój brzuch. Nieudolnie próbuję zdusić śmiech, przez co z moich ust co jakiś czas wydostają się przytłumione parsknięcia. Nie pomaga nawet kopanie go po nogach (kiedyś działało, przysięgam).
- Obiecuję, że przy najbliższej okazji... - sapię, kiedy w końcu odrywa swoje ręce od mojego brzucha.
- Lepiej nie kończ. - Uśmiecha się, siadając naprzeciwko mnie.
- Bo co mi zrobisz, hm? - Unoszę brwi i poprawiam zmęczoną przez Caluma koszulkę.
Chłopak cmoka, stukając palcami w swoje kolano.
- Zastanowię się.
CZYTASZ
Strangers // Calum Hood
FanfictionDrogi Caluma i Madeline rozeszły się dawno temu. Byli najlepszymi przyjaciółmi. Ale co, jeśli pewnej bezsennej nocy na sąsednim balkonie dziewczyna usłyszy jego głos i zamieni z nim słowo po raz pierwszy od czterech lat? Co, jeśli nie będzie to ich...