drei

3.1K 284 27
                                    

- Schlierenzauer! - ktoś krzyczy, więc szybko się rozglądam i następne, co widzę, to obrazek mojego brata, będącego okrutnie obleganym przez jakichś czterech facetów. Jeden z nich jest chyba niższy ode mnie, ale nawet nie mam szansy się przyjrzeć, gdy ktoś z impetem wpada na mnie, rozlewając na mojej bordowej kurtce gorącą czekoladę, którą sekundę temu jeszcze trzymałam. Krzywię się lekko, bo nie powiem że nie, ale trochę się poparzyłam. Sprawczyni całego zamieszania nawet na mnie nie patrzy, tylko biegnie dalej w kierunku domku niemieckich skoczków. Wzdycham cicho i wrzucam pusty kubeczek do kosza. Już odpuszczam wycieranie plamy, zostanie lub nie, zajmę się tym w hotelu. Obserwuję tłumy ludzi, wychodzących po zakończonym konkursie. Wszyscy są tacy uśmiechnięci, jakby nie wiem, co tu się odbyło. Śpiewają coś po polsku, ale nie przytoczę wam tego, bo najzwyczajniej w świecie, nie mam pojęcia, co oni mówią. I nagle, oślepia mnie lampa błyskowa, ktoś zaczyna rozpychać się łokciami, w tle lecą przekleństwa. Czy to prezydent? Boże, co za dzicz. Czemu nie możecie iść w jednej linii, Chryste. Reporterzy zebrali się pod bramkami wioski i cholera, nie mam pojęcia, jak się tam wedrę bez robienia większego show. Tak więc zaczynam się przedzierać przez tłum ludzi, którzy chcą jak najszybciej znaleźć się w samochodach.

- Przepraszam, uwaga, powiedziałam przepraszam! - mówię, kiedy przechodzę obok kamer i aparatów. Patrzę, jak Gregor swobodnie odpowiada na pytania reportera i aż mi się ciepło robi na sercu, ale nie na długo.

Kabel. Czarny gruby kabel postanowił rozpocząć serię najbadziej niefortunnych zdarzeń w moim życiu. Co winić? Zrządzenie losu, może sam wszechświat? Nie, w tym przypadku winić będę moją własną głupotę. Gdybym nie mogła poczekać, aż wszyscy się rozejdą. Gdy moje buty zaczepiają o napięty sznur, ja lecę do przodu, wystawiając ręce w czarnych rękawiczkach przed siebie. I słyszę, jak jakaś kobieta wciągnęła szybko powietrze, ktoś powiedział „Uważaj!", ale i też „O Matko!", a ja nie czuję uderzenia. Czy moje modlitwy zostały wysłuchane? Czy już umarłam? Otwieram oczy, które najprawdopodobniej zamknęłam spadając i pierwsze, co widzę, to twarz chłopaka, który patrzy na mnie i marszczy brwi, jakby zastanawiał się, czy mną o tą ziemię nie pierdyknąć. Odchrząkuję i wyrwam się z uścisku.

- Dziękuję - mówię po angielsku, bo nie za bardzo wiem, jakiej narodowości jest. Otrzepuję się i uśmiecham do Gregora, który stoi blady jak ściana.

- W porządku, ważne że nic ci nie jest - odpowiada mi płynnie po angielsku, a ja tylko kiwam głową. Z zapewne twarzą czerwoną jak nie wiem co, wchodzę do domku austriackiego z nadzieją, że zaraz po prostu pojedziemy do hotelu i będę mogła się ukryć.

•••

- Chryste Jezu, Nora! Myślałem, że tam umrzesz! - budzi mnie znajomy głos. Nie za bardzo jeszcze wiem, gdzie jestem i co się dzieje. Wygląda na to, że zasnęłam na kanapie od razu, jak tylko tu przyszłam.
Po chwili orientuję się, że obok Gregora stoi jeszcze pięciu innych mężczyzn, do tego jest tu ten, który uratował mnie przed zmiażdżeniem kości czołowej.

- Poznaj Stefana, Clemensa, Michaela, Manuela już znasz i to jest Daniel, kadra norweska - mówi, a ja bezczelnie gapię się na każdego z nich. Narciarze.

- Dziękuję ci jeszcze raz Daniel i miło mi was wszystkich poznać - rzucam, a głos zabiera, jeśli dobrze pamiętam, Michael.

- Nie wierzę, młoda Schlierenzauer na terenie skoczni - prycha, co trochę zbija mnie z tropu. - Ile lat miałaś, kiedy ostatnio cię widziałem? Sześć?

- Dwanaście i zostaw ją już Michael - głos zabiera Stefan. - Dobra, to co, zwijamy się i lecimy do hotelu? - zaciera ręce, a ja udaję, że wcale nie marzyłam, aby to usłyszeć. Daniel żegna się z nami i cholera, ten akcent.

Gdy wychodzimy na zewnątrz moją uwagę przykuwa ostra wymiana zdań, zachodząca w domku należącego do Niemców. Chłopcy powoli ładują się do busa, ale ja specjalnie spowalniam krok, przysłuchując się kłótni.

- Po co to wziąłeś?! - krzyk, ale to przeraźliwy. Łamiący się głos dziewczyny przyprawia mnie o dreszcze, nie zazdroszczę ofierze. - Pytam się, po co?! Jeżeli znowu się uzależnisz, do tego przed Igrzyskami, do jasnej cholery! Czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być tego konsekwencje?

- Możesz w końcu przestać mi matkować?! Jedyne, co robisz, to tylko łazisz za mną i patrzysz na każdy mój ruch! Nie powinno cię obchodzić, co robię. Masa ludzi to bierze, a ja muszę być najlepszy, nie mogę przegrać, to po prostu nie wchodzi w grę - z transu wywołuje mnie Clemens, który lekko szturcha mnie w ramię.

- Żyjesz? - śmieje się. - Chodź, bo nas tu zostawią. Nie, że narzekam, czy coś, ale nie uśmiecha mi się spędzenie pod skocznią całej nocy - prycham cicho i idę z Aignerem w kierunku busa.

- Jesteś obrzydliwą porażką, Andreas - to ostatnie zdanie, jakie słyszę, zanim odbiegam od drzwi i wchodzę do samochodu. Może nie będzie tak nudno.

•••
na andreasa sobie jeszcze trochę poczekamy

empty gold • a.wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz