vierundvierzig

804 132 22
                                    

Markus budzi mnie, kiedy stoimy już w wiosce olimpijskiej i wcale nie czuję się lepiej. Trochę otumaniony wychodzę z busa i przeciągam się mocno, wdychając bardzo świeże powietrze. Od razu zauważam wysoki budynek z niemiecką flagą i napisem Team Deutschland, na co uśmiecham się pod nosem. Odwracam się na pięcie i zaczynam wygrzebywać z bagażnika swoje torby, gdy nagle zostaję przepchnięty przez, jak się okazuje, Schmida, który dosyć agresywnie bierze swoje rzeczy i kiedy tylko Schuster wychodzi z busa, Constantin wita go środkowym palcem. Marszczę brwi, patrząc na Karla, który od razu wzrusza ramionami i tylko obserwujemy jak ten gówniarz truchta do wieżowca.

- A temu co? - pytam, a Werner tylko głośno wzdycha, łapiąc swoją walizkę i czeka aż się ogarniemy. Gdy wchodzimy do środka, nie mogę opanować zachwytu. Gdyby nie fakt, że chce mi się rzygać, to pewnie byłaby to najszczęśliwsza chwila w moim życiu. Pomieszczenie jest wielkie, po prostu ogromne, sam salon, hol, cokolwiek to jest, zajmuje całą powierzchnię parteru, okno z widokiem na ośnieżone góry ciągnie się aż do złączenia z sufitem, wszystko jest z jasnego drewna, wygląda trochę jak brzoza. I tak stoję z zachwytem wymalowanym na twarzy, dopóki nie wychwytuję jej w tłumie. Nie chciałem jej tu widzieć, tym bardziej nie w tym domu. Drapię się po skroni i spuszczam szybko wzrok, próbując jakoś racjonalnie wytłumaczyć to, że stoi parę metrów ode mnie, rozmawiając z kimś z obsługi, z akredytacją na szyi, wyglądając tak pięknie, jak zawsze. Kolejny już raz wycieram nos i odwracam głowę w drugą stronę, szukając czegoś ciekawszego niż cholerna Nora, która mnie dzięki Bogu nie zauważyła.

- Na dole jest siłownia, po bokach są bloki z waszymi pokojami, każdy jest dwuosobowy, macie czas na wyspanie się, dzisiaj dam wam odpocząć. Jak któryś głodny to dwa bloki obok jest jadłodajnia, o każdej porze otwarta i o asystę lekarską też możecie poprosić dwadzieścia cztery godziny na dobę, ale niech tylko któryś tylko spróbuje się rozchorować, to was wyrzucę w góry, rozumiemy się? No to dupy w troki i spać, żreć, droga wolna - mówi, machając rękami, a mi nie trzeba dwa razy powtarzać. Od razu biorę kluczyk i numerem piętnaście, łapię Markusa za kaptur, mało go nie przewracając i czołgam się po schodach, uciekając od Nory, jak najszybciej się da. Nie wiem, czy boję się bezradności, czy po prostu niezręczności, jaka musi między nami panować po ostatnich wydarzeniach, ale nie mogę znowu wchodzić z butami w jej życie, na pewno jej tego nie zrobię. Mijam paru dziennikarzy, kamerzystów, innych atletów, aż w końcu staję razem z Eisenbichlerem przed szarymi drzwiami, za którymi jak się okazuje, znajduje się apartament z widokiem na stadion.

- Okej, wow - rzuca Markus, a ja tylko kiwam głową, zajmując łóżko przy oknie. Torby zostawiam gdzieś pośrodku pokoju, przez co dostaję opieprz od mojego współlokatora, ale mało mnie to obchodzi, kiedy wciskam łeb w poduszkę, a moje ciało zapada się w materacu. Karl miał rację, mają tu najwygodniejsze łóżka.

•••

Budzę się, kiedy na zewnątrz jest już ciemno, a na niebie wita mnie księżyc. To znaczy, że przespałem cały dzień, patrząc na to, że byliśmy tu o ósmej. Ale nie to mnie martwi, tylko fakt, że moje zatoki odmawiają mi posłuszeństwa, a gardło niemiłosiernie szarpie. Turlam się z łóżka, potykając się o własne buty i szukam w pobliżu jakiejś wody, której niestety nie znajduję. Przeklinam w myślach i na palcach wychodzę z pokoju, bo gdy Markus śpi niebezpiecznym jest go budzić, po czym delikatnie zamykam drzwi i cicho schodzę po schodach. Kaszlę trochę za głośno, ale i tak ostrożnie stawiam stopy, aż w końcu oddycham z ulgą, stojąc na parterze. Opieram się dłońmi o kolana i biorę kilka głębokich oddechów, bo ze stresu zapomniałem, że mam je nabierać, po czym patrzę na duży cyfrowy zegar na ścianie. Cudownie, czwarta w nocy. Przewracam oczami i zaczynam szukać jakichś znaków, które powiedziałyby mi, którędy mam dojść do kadrowego lekarza i aż mi się robi ciepło na sercu, kiedy informacja jest po niemiecku. Tak więc schodzę jeszcze niżej, trochę gubiąc się w ciemności, aż dochodzę do drzwi z plakietką z napisem „Lekarz" i po chamsku wchodzę bez pukania. Mężczyzna w białym fartuchu podskakuje na krześle i patrzy się na mnie z szeroko otwartymi oczami, na co nie zwracam uwagi.

empty gold • a.wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz