dreiundvierzig

774 133 25
                                    

- Jeszcze jedno kółko i możesz wchodzić - mówi rudy typ, którego imienia nie pamiętam, na co przewracam oczami i na ostatkach sił lecę dookoła kompleksu. Pocieszam się tylko tym, że w końcu będę mógł wejść na skocznię, dotknąć belki i co najważniejsze - skoczyć. Schuster pod wpływem moich błagań zgodził się na trzy dni indywidualnych treningów i właśnie kończę ostatni, który zwieńczony ma być skokiem na skoczni normalnej. Uśmiecham się pod nosem, w końcu mi się udało. Docieram do faceta w czarnej kurtce, następnie wycierając nos, bo zimne powietrze trochę przeczyściło mi zatoki i staję przed nim z rękami na biodrach.

- Zrobimy tak, ja będę tu na dole, a ty sobie wejdziesz i jak będziesz gotowy, to po prostu skoczysz, na spokojnie, na luziku - jego naprawdę pokaźny wąs zasłania mu usta i zamiast mówić, po prostu bełkocze, przez co trochę trudno mi go zrozumieć.

- A jak będzie wiało za mocno, przecież nie skoczę dobrze przy wietrze w plecy - rzucam, a on mlaszcze, patrząc na mnie jak na idiotę.

- No to upadniesz, wchodź i nie marudź, na Igrzyska dzisiaj lecisz, za moich czasów to się skakało niezależnie od wiatru - parska, a ja wypuszczam głośno powietrze, starając się uspokoić i szybko biorę do rąk narty, wcześniej jeszcze wciskając się w czarny kombinezon. Trochę zajmuje mi wczołganie się na górę, ale kiedy siadam na belce, zapiera mi dech w piersiach. Rozczulam się, patrząc na panoramę Willingen, które zaraz dopadnie noc. Róż i żółć komponują się ze sobą na niebie, nadając nieboskłonowi najbardziej spokojny i melancholijny odcień, jaki kiedykolwiek widziałem. Światła miasta stają się coraz wyraźniejsze i mrugają mi przed oczami. Odchrząkuję i poprawiam się na belce, czując się o wiele za spokojnym, jakbym znalazł swoje miejsce, którego tak długo szukałem. Ale wszystko zmienia się, gdy patrzę w dół, a moich nogach i dłoniach pojawia się dziwne uczucie podobne do mrowienia i sam czuję, że gorzej mi się oddycha. Z tego, co wiem, raczej nie mam lęku wysokości, więc o co chodzi? Zamykam oczy i wzdycham głośno, podpinając buty do nart i poprawiając gogle. Próbuję się wyłączyć, tak jak kazała mi psycholog, ale przyłapuję się na tym, że zaczynam się stresować.

- Walić to - mówię pod nosem i odpycham się od belki, od razu tego żałując. Widzę punkt konstrukcyjny, ale wydaje się być o wiele za daleko. Nie wiem, co robię, zapominam, że mam trafić na progu, zapominam, że mam się w ogóle ułożyć do lotu i to żadne zaskoczenie, kiedy klepię bulę. Moje ręce wystrzeliwują w górę ze złości i kiedy już dojeżdżam do bramki, podchodzi rudy szkoleniowiec.

- A ty pewny jesteś, że masz jechać do tego Pyeongchangu? - rzuca, a ja tylko biorę narty i zmieniam buty. Ten człowiek miał mi pomagać i dawać jakieś wskazówki, cokolwiek, a zachowuje się jak dupek. Zagryzam policzek od środka, czując wewnętrzną frustrację, bo to było to, na co najbardziej czekałem, a wylądowałem niedaleko od napisu Willingen zrobionego z choinek.

- Zamknij się - sarkam, a on śmieje się głośno. Nie podoba mi się to, co się tu stało, co to miało być w ogóle. Może po prostu był słaby wiatr, przecież nie zepsułbym skoku aż tak. Zdejmuję kask i przeczesuję włosy, potem sprawdzając godzinę. - Muszę jechać, dzięki za nic - mówię, zbierając swoje graty.

- Nie moja wina, że ktoś zapomniał, jak się skacze.

•••

Całą drogę do szpitala analizuję to, co zrobiłem na skoczni i trochę się boję o swoje miejsce w kadrze. Nie dość, że lecę na Igrzyska tylko dlatego, że Richard się wypierdolił, to jeszcze jestem w masakrycznej formie, cudownie się zapowiada. Jeszcze do tego Nora widziała mnie poza kontrolą, pewnie nie chce mnie znać i razem z Leną planują moją publiczną egzekucję albo coś jeszcze gorszego. Ile bym dał, żeby tylko z nią porozmawiać, ale ona nie chce mieć ze mną żadnego kontaktu, a ja muszę to zaakceptować. Chowam twarz w dłonie, czując się najzwyczajniej w świecie zmęczonym, po czym poprawiam Richardowi kołdrę. Ze stolika nocnego biorę małą kwadratową kartkę i piszę na niej swój numer telefonu z dopiskiem „w razie wypadku proszę dzwonić" i uśmiecham się pod nosem. Zdjęli mu już ten cholerny bandaż, ale dalej nie wygląda za dobrze. Staram się nie narzekać, najważniejsze że oddycha, ale po prostu tęsknię za swoim przyjacielem, to nic dziwnego. Trochę też czuję się nie fair, korzystając z jego miejsca w kadrze olimpijskiej, ale też nie mogę lekceważyć faktu, że zrobił to specjalnie. Wyraźnie widać na nagraniu z Zakopanego, że zrobił to naumyślnie i osobiście chciałbym nie znać powodu, jak reszta świata. Ale niestety to za duży zbieg okoliczności i powiedziałem sobie, że jak tylko się obudzi, to go opierdolę za ten pomysł. Po upływie dwudziestu minut decyduję się na opuszczenie szpitala i jadę prosto do hotelu. Nora i Norwegowie wylecieli dwa dni temu, przez co to miejsce wydaje mi się trochę puste. Szczerze miałem małą nadzieję, że jeszcze uda mi się porozmawiać sam na sam, ale mogę sobie tylko pomarzyć o kontakcie z nią po tym, co przed nią odstawiłem. Kręcę głową i otwieram drzwi pokoju, od razu wpadając na Markusa.

empty gold • a.wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz