neunzehn

1.7K 180 23
                                    

Budzi mnie wręcz przerażający dźwięk, pochodzący z pokoju obok. Podrywam się, przy okazji uderzając łbem o skos, który jest tuż nad moim łóżkiem i klnę cicho, włączając telefon. Szósta dwadzieścia, poniedziałek, czwarty grudnia. Wzdycham głośno i przewracam się na drugi bok, chcąc powrócić do snu o zostaniu złotym medalistą olimpijskim, kiedy w całym domu rozbrzmiewa Ludwig van Beethoven i jego Oda do Radości. Wy tak serio?

Otwieram szeroko oczy i kładę się na plecach, w myślach przypominając sobie wszystkie sposoby na udane morderstwo. Woda zaczyna lecieć w łazience, do tego wcale nie zagłusza muzyki, przez co dostaję białej gorączki. Leżę tak jeszcze chwilę, kątem oka spoglądając na okno, za którym jest po prostu ciemno, aż do momentu, kiedy moje gardło nie zaczyna domagać się picia. Rozważam zejście na dół, bo jednocześnie mógłbym powiedzieć, co sądzę na temat pieśni patriotycznych o godzinie szóstej, ale w końcu rezygnuję i staram się przyzwyczaić. I udaje mi się to, budzę się dosłownie czterdzieści minut później, przez kolejny budzik, lecz tym razem jest to Pink Floyd.

Jęczę głośno i wygrzebuję się ze śnieżnobiałej pościeli, zaraz potem wciągając na siebie spodnie od dresu. Przecieram zaropiałe oczy i pierwsze, na co rzucam wzrok, po wyjściu na korytarz, są niebieskie drzwi, które kompletnie nie pasują do wnętrza. Nie pamiętam ich, jestem pewny, że nie było tu tego pomieszczenia, jak jeszcze tu mieszkałem. Marszczę brwi, ale i tak ospale czołgam się na dół. Postanawiam zająć się tym jakże ciekawym pokojem później.
Gdy jestem już na parterze, Julia piecze sobie zapiekankę w piekarniku, jednocześnie zalewając herbatę i co jakiś czas, spoglądając na ekran swojego telefonu. Siadam przy drewnianym stole i łącze ze sobą dłonie, bacznie obserwując jej działania.

- Kto był na tyle okrutny, że ustawił budzik na szóstą? - pytam, a moja siostra podskakuje w miejscu, odwracając się w błyskawicznym tempie. Uśmiecham się szeroko, ale jednocześnie ironicznie, a Julia wyjmuje jedzenie z piekarnika.

- Amelié - mówi niewzruszona, nakładając sobie gorące kanapki z serem na talerz. W głębi duszy mam nadzieję, że się podzieli. Nie jadłem nic porządnego od przedwczoraj, a Masterchefa to bym raczej nie wygrał z moimi zdolnościami. - Przyzwyczaisz się, od poniedziałku do piątku codziennie tak wstaje, takie poranne spacery pomagają jej się skupić przez resztę dnia, czy coś takiego - naprawdę jest psychiczna, wow. Rozciągam się, a Julia zasiada na przeciwko i zaczyna się we mnie tak intensywnie wpatrywać, że trochę mnie przeraża.

- Ty się dobrze czujesz? - rzucam, a ona zagryza swoje śniadanie i siorbie herbatą, chyba prowadząc wewnętrzny monolog, bo mi nie odpowiada. Wzdycham głośno i podchodzę do lodówki, ostatecznie wybierając mrożoną pizzę. Mało zdrowe śniadanie, ale zawsze jakieś. Julia krzywi się, kiedy wybieram temperaturę dwustu stopni i uradowany czekam, aż się upiecze.

- Nie miewasz mrowień? Kołatania serca? Niekontrolowanych drętwień? - atakuje mnie pytaniami, na co wybucham krótkim śmiechem i kręcę zrezygnowany głową. Wielka pani doktor, szkoda że na stosunkach międzynarodowych. - Mówię poważnie, może wielomocz albo nadmierne pragnienie? - jeśli chce mi uświadomić, jak okrutnie wyglądam, to się spóźniła, bo chyba wszyscy to już zrobili.

- Na twoim miejscu bym już jechał, jeśli nie chcesz się spóźnić - zmieniam temat, a ona szybko spogląda na zegarek na nadgarstku i w błyskawicznym tempie pochłania zapiekankę i leci do sionki, mało się nie przewracając.

- Jezu, mam autobus za pięć minut, czemu mi wcześniej nie powiedziałeś?! - dopijam jej herbatę i cmokam głośno, od razu idąc w jej ślady. Czemu miałaby jechać autobusem, skoro na podjeździe stoi samochód. Bo stoi, prawda?

- A gdzie mój Range Rover? - pytam, a ona oblewa się iście czerwonym rumieńcem, unikając kontaktu wzrokowego. - Julia? - wołam, ale ona dalej mnie ignoruje, przez co odczuwam irytację i przez chwilę muszę się wewnętrznie uspokajać. Zarzuca na siebie czarny płaszcz, a ja opieram się o framugę, czekając na wyjaśnienia. Moje dziecko, mój najśliczniejszy samochód, co ona z nim zrobiła? Rozbiła? Sprzedała? Jak już komuś oddała, to mam nadzieję, że trochę za niego wzięła, bo rzęchem to on nie był. Wręcz nowiusieńki, jak prosto z salonu, do tego zapłaciłem dodatkowo za wmontowanie masażu w siedzeniach z przodu. Wbudowaną konfigurację trybu dynamicznego i przecudowny interfejs też posiadał. Miał taki ładny kolor, jechałem nim z Koblenz, bo tam był dopiero diler tego modelu. Wziąłem pakiet R-Dynamic Black i do tej pory pamiętam, jak się popłakałem, jak wyjechałem nim z salonu. No piękny był, nie ma co. I stoję tak, wspominając moją niunię, gdy Julia trzaska drzwiami od szafy, wybudzając mnie z transu.

- Oddałam charytatywnie - mówi szybko, a ja otwieram szeroko oczy i usta, nie mogąc uwierzyć. Zamyka drzwi, ale sekundę potem je otwiera - Bądź miły dla Amelié, jak wróci, pa! - i tyle by ją widział, a moje serce zostało złamane. Powiedzcie, że to żart.

Oblizuję wargi i wbiegam na górę, chcąc się odziać w jakąś bluzę, co najmniej koszulkę. Nagle przypominam sobie o pizzy, która już dawno powinna być gotowa. Nie mylę się, kiedy z piekarnika wyjmuję czarną cegłę zamiast jedzenia i wzdycham z irytacją. Bez śniadania? Zajebiście. Może zjem coś na mieście, to też dobry pomysł. Ale tu nie ma, co tak właściwie skonsumować. Boże, po co ja tu w ogóle wracałem. Po nieudanej próbie znalezienia sobie jakiejś rozrywki, postanawiam iść na spacer po posesji, bo jeszcze nie miałem czasu tego zrobić. Obchodzę dom dookoła, przyglądając się wszystkiemu, co przy nim rośnie, czy też się żywi, bo z tego, co pamiętam, to konie i krowy miały zostać. Ja pierdole, do czego to doszło. Siadam sobie na ławce w ogrodzie, którą kiedyś z Richardem rozwaliliśmy i zaciągam się chłodnym powietrzem. A właściwie próbuję tym czystszym, bo na wsi to raczej wszystko da się wyczuć. Krzywię się, gdy lewa noga mi drętwieje i czekam, aż te przysłowiowe mrówki znikną, ale trochę mija, zanim odzyskuję czucie. Nienawidzę tego uczucia, zdarza się o wiele za często w tygodniu. Rozglądam się, dłużej zatrzymując wzrok na polu pszenicy, która w lato naprawdę ładnie wygląda. To niby nic, ale przepięknie wygląda na zdjęciach. Wow Andreas, ale z ciebie pizda. Uchylam jedną powiekę, gdy słyszę skrzypienie bramy i kiedy widzę, jak nasza najdroższa Amelié zbliża się w kierunku budynku, nie czuję się już tak rozluźniony. I że co, że mam z nią teraz tu zostać? Brunetka niesie dwie pełne skrzynki bliżej niezidentyfikowanych przedmiotów i okrutnie się chwieje, na co cicho prycham. Ma szczęście, że mojej dłoni nic nie jest po tym, jak dostało jej się szkłem, bo naprawdę by pożałowała.

W końcu udaje jej się dotaszczyć towar do drzwi i widzę, jak się wyciąga, chyba prostując plecy. No ta, biedna. Ciekawe, czy ona też się męczy trenując dzień w dzień, a potem jeżdżąc na zawody przed cały prawie że rok. Ludzie czasami nie doceniają tego, jak łatwo w życiu mają. Tym bardziej jakaś przylepa, która uczepiła się mojej siostry, jak i mojego domu. Wstaję i z gracją przechodzę obok niej, przy okazji trącając Amelié ramieniem. Czuję, jak próbuje przejść obok mnie, ale udaje mi się zamknąć jej drzwi tuż przed nosem. Andreas 1, Amelié 0.
Otrzepuję się ze śniegu i idę wgłąb mieszkania, kiedy nagle słyszę, jak się na mnie wydziera.

- Może byś mi łaskawie pomógł?! - przewracam oczami i rzucam się na kanapę. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu nie ma telewizora, przecież pasowałby idealnie. Nie chce mi się łazić specjalnie na górę. Ale bym sobie teraz w coś zagrał albo obejrzał. - Andreas!

- Zajęty jestem! - odkrzykuję i obserwuję, jak nieudolnie próbuje wnieść skrzynki do środka. Co tam może być? W końcu udaje jej się i rozbija się o framugę, patrząc mi w oczy z istną nienawiścią, na co uśmiecham się, wystawiając trochę język i delikatnie go przygryzając. Uwielbiam się z nimi drażnić, z kobietami można robić dosłownie wszystko, a one i tak dalej będą ci posłuszne. Przynajmniej mam na co popatrzeć, kiedy schyla się, żeby odstawić buty.

- Dupek - cedzi ni stąd ni zowąd i zbiega do garażu, posyłając mi jeszcze pogardliwe spojrzenie. Ale ta dziewczyna ma łydy, ciekawe po czym. Marszczę brwi i wyjmuję telefon, przypominając sobie, że miałem chyba gdzieś iść. Wzruszam ramionami, bo i tak sobie nie przypomnę i wyciągam nogi na szarej sofie. Jedynym dobrym aspektem jest chyba głośnik, z którym mogę się połączyć przez bluetooth i dokładnie to robię, puszczając na cały dom moją playlistę do ćwiczeń, zawierającą niemiecki, jak i norweski rap.

- Przycisz to! - słyszę i uśmiecham się pod nosem, pogłaśniając jeszcze bardziej. Ze mną nie ma zabawy, wybacz Witt. Jest już dawno po południu, a mój brzuch domaga się jedzenia, więc postanawiam wyszukać jakieś restauracje z dojazdem, lecz jakie jest moje zaskoczenie, jak mój jakże sponiewierany Samsung oznajmia, że nie mam internetu. Kilka razy próbuję się połączyć, ale na marne. Więc kiedy wkurzony schodzę na dół, aby sprawdzić, jak tam router, a moim oczom ukazuje się jego brak nic nie opisze mojej irytacji.

- Amelié!

•••
za cofnięcie publikacji podziękujcie mojemu bratu, który nie chciał uszanować mojej prywatności i bardzo chętnie czytał sobie moje wattpadowe książki. niemniej jednak jestem z powrotem, może ze słabszym rozdziałem, ale ten nazwałabym „przejściowym". w następnych powinno być ciekawiej, może i lepiej. no i powiem jedynie, że tu wszystko dzieje się po coś. we wszystkim jest ukryty wątek i może go też nie być - wolna interpretacja.
all the love, m. x

empty gold • a.wellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz