Pyeongchang 22:48
Moje policzki bolą od zbyt długiego uśmiechania się i nie jestem pewien, co tak naprawdę dzieje się wokół mnie, ale dalej stoję, trzymając Roberta za ramię, pierdoląc głupoty. Nie wiem, czy jestem tak zrozpaczony tym wszystkim, co na mnie spadło, czy bezsilny, ale czuję się coraz słabszy psychicznie i fizycznie. Mam już dosyć ciągłego stresu, tych wszystkich kłamstw, tego że przez cały czas musi się coś dziać. Chcę po prostu odpocząć, choć na chwilę do cholery odpocząć i to chyba właśnie jest mój krzyk o pomoc. Nikt się nie odzywa, muzyka dalej dudni w moich uszach, a wzrok rozwścieczonego Daniela nie robi na mnie żadnego wrażenia. Przełykam ślinę, wiedząc że nie mam już nic do stracenia, więc czemu miałbym się powstrzymywać przed mówieniem tego, co mi ślina na język przyniesie. Tande łapie moje spojrzenie i zaciska pięść, pewnie powstrzymując się od rzucenia się na mnie, na co tylko śmieję się głośno.
- Nie, na serio, jeśli ona cię zostawi, to ja zawsze jestem gdzieś obok, ostatnio poszedłeś sobie na konkurs, a ona była ze mną - Markus zaczyna iść w moją stronę, a ja chwiejnie oddalam się od Roberta, dalej patrząc na Daniela. - I mówiła, że traktujesz ją jak gówno - syczę, a on zaciska usta w prostą kreskę. - Nie zasługujesz na nią, właściwie to na twoim miejscu zastanawiałbym się, czy ktoś, kto nie nosi pierścionka zaręczynowego, w ogóle chce ze mną być, ale to już twoja sprawa - odwracam się na pięcie, mało nie spadając ze sceny, na co ktoś krzyczy, ale ignoruję to i mrugam parę razy, wskazując palcem na Stephana. - A ty? Nie wiem, skąd się tu wziąłeś, po co cię tu przywlekli, ale nie ma mowy, że dam ci się do niej zbliżyć. Zostaw mnie, Markus - sarkam, kiedy Eisenbichler łapie mnie za ramiona, starając się zabrać mi mikrofon albo obezwładnić, nie wiem dokładnie. - Ona nigdy cię nie kochała, Tande. Pogódź się z tym, że wygrałem, znowu - wzruszam ramionami, rzucając urządzenie na podłogę, na co blondyn zrywa się do ataku jak jakieś dzikie zwierzę, a Johansson nie zdąża go zatrzymać, bo po chwili łapie mnie za szarą koszulkę i bez większego problemu rzuca na ziemię. Śmieję się głośno, wyglądając prawdopodobnie jak chory psychicznie, ale może właśnie to się ze mną dzieje. Moje dłonie automatycznie idą w kierunku jego szyi i teraz to on leży pode mną, a ja nawet nie rejestruję, kiedy zadaję pierwszy cios, prosto w jego nos. Dopiero gdy po moich palcach leje się krew, orientuję się, co tu się właśnie stało i momentalnie trzeźwieję, kiedy pięść Daniela trafia w lewą część mojej twarzy, przez co jęczę o wiele za głośno i wzrasta we mnie adrenalina. Znowu przekładam go pod siebie, okładając Daniela coraz to mocniej, tracąc całą kontrolę, a on oddaje mi ze zdwojoną siłą. W moich uszach piszczy, nawet nie wiem, kiedy zaczynam go dusić, Daniel rzuca się, próbując wyrwać się z zacisku, a mi aż wychodzą żyły na rękach. W końcu ktoś łapie mnie w pasie, chyba próbując uratować Tandego od śmierci i kiedy zostaję odsunięty na niby bezpieczną odległość, spluwam krwią, która pojawiła się w moich ustach. Mój wzrok jest zamglony, ale i tak rozpoznaję postać Macieja Kota, który bierze Daniela pod ramię.
- Jasne, teraz uciekaj! - krzyczę, potem kaszląc, a Markus tylko kręci głową. - Pizda - mówię pod nosem i odwracam się do Constantina, który najwyraźniej odciągnął mnie od Norwega. Patrzy na mnie, ale nie z pogardą, nie z żalem, tylko jakby z niepokojem, jakby to on był temu wszystkiemu winien. Wzdycham, ostatni raz spoglądając na Stephana, który dalej stoi tam, gdzie stał i chwiejnie kieruję się prosto do pokoju, nie będąc świadomym problemów, które narobiłem.
•••
Za oknem pada, cała wioska olimpijska wydaje się być pogrążona w ciszy, nikt nie chodzi po placu, niebo jest zachmurzone i wszystko jest po prostu czarnobiałe. Jest szaro, zimno i trochę smutno, na co zwalam swoje dzisiejsze samopoczucie. Moja głowa pulsuje, kiedy podejmuję kolejną próbę wstania. Gdy rozglądam się po pokoju, po Markusie nie ma śladu, a zegar wskazuje godzinę trzynastą, co oznacza, że już dawno jest z resztą na skoczni. Siadam po turecku na łóżku i biorę rozbity telefon z szafki nocnej, sprawdzając czy przypadkiem matka nie dzwoniła z pretensjami. Nic takiego nie znajduję i tylko zrzucam nogi na podłogę, od razu chowając twarz w dłoniach. Patrzę przed siebie, wykonując parę głębokich wdechów, potem wstając ociężale, czując posmak krwi w ustach. Marszczę brwi, co też zadaje mi ból i przyspieszam trochę kroku, wpadając do łazienki.
- O kurwa - szepczę, widząc zaschniętą strużkę czerwonej cieczy wylewającą się z mojego prawego nozdrza i wyraźnego siniaka tuż pod okiem. Zamykam oczy, a potem szybko je otwieram, myśląc że to jakiś głupi sen, ale rany nie znikają, wyglądają jeszcze gorzej. Przemywam twarz i opieram się rękami o blat, czując najzwyklejszą w świecie frustrację, bo nie mogę sobie przypomnieć, co takiego się wczoraj stało. Drapię się z tyłu głowy i okazuje się, że tam też mam siniaka, na co tylko wzdycham i zmarnowany wracam do sypialni, wciskając się w czarne dżinsy i białą koszulkę. Moja głowa dalej nie daje mi spokoju, aż w końcu decyduję się na zejście do pomocy lekarskiej na parterze. Zamykam pokój i wolnym krokiem schodzę na dół, po drodze zauważając same pustki. W głównym salonie też nikogo nie ma, pani na recepcji tylko posyła mi ciepły uśmiech, który ma za zadanie sprzedać każdemu, a ja nawet nie mam siły go odwzajemnić. Czuję się jak gówno, bezsilny, wyprany, pusty, a nawet nie wiem, czemu tak się dzieje. Może to przez Lenę, może to przez to, że straciłem potencjalne dziecko, a może to po prostu ta pogoda, tak czy inaczej nie wiem, jak długo jeszcze to wytrzymam. Otwieram drzwi dobrze znanego mi gabinetu, a doktor Viktor wygląda, jakby na mnie czekał. Spuszczam wzrok i naprawdę wolno do niego podchodzę, jakbym bał się, że mnie ukarze.
- Mógłby mnie pan zbadać albo od razu dać coś na głowę, bo nie daję już sobie rady - mówię, przez chwilę nie rozpoznając swojego głosu, bo jest tak słaby. On tylko kiwa głową i bierze stetoskop, na co od razu zdejmuję koszulkę. Przykłada zimne urządzenie do moich pleców, a potem do klatki piersiowej, a jego brwi wystrzeliwują w górę. Zamyślony bada mi węzły chłonne, a potem każe otworzyć usta. Siada za biurkiem, dając mi się ubrać, a potem wypowiada zdanie o wiele za optymistyczne na ten dzień.
- Wyzdrowiałeś, nie całkowicie, ale jeszcze dwa dni i będziesz mógł wrócić do treningów - na mojej twarzy pojawia się cień uśmiechu i sam nie wiem, czemu nie wywołuje to u mnie radości. Daje mi dwie tabletki Advilu, mówiąc że drugą mam wziąć wieczorem i odsyła mnie z powrotem do pokoju, dorzucając do tego jedną litrową butelkę wody mineralnej. Biorę szybko lek i go popijam, wchodząc do dużego salonu, po czym staję przed olbrzymim oknem i ustawiam się tak, aby widzieć kompleks skoczni, schowany w górach. Przełykam ślinę i tylko spuszczam głowę, następnie zamykając oczy. Staram się cokolwiek sobie przypomnieć, ale żadne wspomnienie nie jest wyraźne i tylko jeszcze bardziej sfrustrowany postanawiam wrócić na górę. Stawiam butelkę obok łóżka i znowu wchodzę pod kołdrę z nadzieją, że już się nie obudzę.
Niebo jest o wiele za niebieskie, w tle słychać śpiew ptaków i bzyczenie owadów, które pewnie normalnie by mnie irytowały, ale teraz jakoś mi nie przeszkadzają. Otwieram oczy, na chwilę ślepnąc od słońca odbijającego się w tafli jeziora przede mną. Przez dłuższy czas siedzę w całkowitym spokoju, ale nagle czuję małe delikatne dłonie zakrywające mi oczy. Śmieję się cicho i odwracam twarz w kierunku dziewczynki, której złote włosy splecione są w dwa warkoczyki. Ona uśmiecha się szeroko i siada mi na kolanach, zaczynając bawić się moimi palcami. Do moich nozdrzy dochodzi zapach kwiatów i prawdziwej wiosny, a kiedy się rozglądam, rozpoznaję w tym miejscu Büchel, ale o wiele za spokojne.
- Chcę tu zostać na zawsze - słyszę po swojej prawej i w tę właśnie stronę spoglądam, łącząc spojrzenie z kobietą, która do złudzenia przypomina Lenę. Jej śnieżnobiała sukienka prawie zlewa się z jej bladą cerą, jedynym kontrastem są jej głębokie niebieskie oczy, które teraz wiercą we mnie dziurę. Czuję dziwne ciepło rozchodzące się po moim ciele i wiem, że to po prostu zwykła ulga, szczęście, odpoczynek. Dziewczynka zaczyna bawić się moimi już trochę przydługimi włosami i śmieje się wniebogłosy, kiedy zaczynam łaskotać ją pod brodą.
- Tatusiu, przestań! - krzyczy, a moje serce staje. Zaciskam mocniej szczękę i kiedy chcę przytulić do siebie dziecko, ono nagle znika, Lena również.
Gdy tylko otwieram oczy, słone łzy spływają mi po policzkach, spadając mi na szyję. Gula w gardle nie znika, kiedy przekręcam głowę w kierunku drzwi i jedyne, co widzę, to mały pluszak tygrysa z kołami olimpijskimi na brzuchu, leżący na łóżku Markusa. Tego dnia odpuszczam też kolację, nie mam siły z tym walczyć.
•••
CZY TU SIĘ MOŻE W KOŃCU COŚ DZIAĆ
CZYTASZ
empty gold • a.wellinger
Fanfictionkażdy tonący brzytwy się chwyta, czyli jak łatwo pozbawić się wszystkich drugich szans. #58 W RANKINGU FANFICTION (08.04.2018) © 2018 figleharce; andreas wellinger fanfiction.